I'm Drunk I suppose...

101 7 3
                                    

*GERARD*
Zbudziły mnie promienie słońca wschodzącego, o jak dla mnie zbyt wczesnej godzinie, jak przypuszczałem,a wszystko się potwierdziło gdy spojrzałem na telefon. Przez zbitą szybkę ciężko było się rozczytać, mimo to dałem radę. Zrozumiałem że jestem w dupie. Za godzinę Matka miała zabrać mnie i moje rzeczy do pschiatryka, na odwyk i terapię antydepresyjną, absurd. Mój wzrok zatrzymał się na walizce i poduszce która była położona na niej. Zaczynałem poważnie zastanawiać się nad moim życiem, co ja w ogóle robię?! Wstałem Niechętnie i przeczesałem dłonią czarne włosy, podchodząc do okna żeby je zasłonić moimi ulubionymi i jakże wielbionymi przeze mnie czarnymi zasłonami. Dzięki i chwała człowiekowi za wymyślenie ich bo umarłbym, jak wampir, którym zresztą jestem, przynajmniej mentalnie. Poszedłem do łazienki żeby wziąć prysznic i wykonać standardowe czynności, gdy spojrzałem w lustro zobaczyłem zarazem to co chciałem i czego nienawidziłem. Lubiłem swój wygląd, czarne włosy, blada cera, popękane usta, przekrwione oczy z ciemnymi cieniami pod nimi. Ale to czego wyjątkowo nie lubiłem była moja postać, mianowicie ja. Po prostu nie lubiłem siebie. Wziąłem ekspresowy prysznic, i wróciłem jeszcze na chwilę do pokoju. Z kuchni dobiegały odgłosy radia, gotującej się wody w czajniku i krzątającej się Donny. Nie mam jej tego za złe że zabrała mnie do psychologa, ale najwyraźniej miałem większy problem niż byłem sam w stanie zauważyć. Zarzuciłem niedbale kołdrę na łóżko i poszedłem jeszcze raz do łazienki się pomalować. Nie żebym się tapetował czy coś, nie jestem jakiś spierdolony. Najczęściej była to po prostu czarna kredka pod oczami i okazyjnie czerwona. Dziś postawiłem na tę pierwszą.

Po powrocie do pokoju chciałem się ubrać ale jak na złość wszystkie moje czarne i najlepsze ubrania były już spakowane, nie żebym jakiś szczególnie dbał o to w co się ubieram w ostatnim czasie, ale w czerwone spodnie i zieloną koszulkę nie miałem zamiaru się ubierać, to już przesada nawet jak na mój obecny stan, nawet nie wiem skąd mam te ubrania. Otworzyłem więc torbę, wyciągnąłem koszulkę z logiem Iron Maiden i do tego skórzane spodnie. Wyszedłem na korytarz i skierowałem się w stronę lustra które stało obok wielkiej drewnianej szafy nie patrzę w nie często no chyba, że za karę, ale dzisiaj wyjątkowo chciałem zrobić dobre wrażenie na czubkach. Wszedłem do kuchni wkraczając w ten beznadziejny, jasny, kolorowy i jakże pełen życia świat. Co za Ironia.

-Dzień dobry-przywitała mnie z uśmiechem na ustach Matka

Zależy dla kogo-pomyślałem ale nie chciałem robić awantury już z samego rana i rozchodzić się we wrogich stosunkach.

-Cześć-odparłem tylko krótko i podszedłem do szafki aby wyciągnąć kubek i wsypałem dwie płaskie łyżeczki kawy sypanej, do tego półtorej łyżeczki cukru i zalałem wszystko gorącą cieczą. Zazwyczaj piłem czarną ale jak widać dzisiaj miałem ochotę na coś "lżejszego" i postanowiłem dolać mleka.

-Mam nadzieje, że tam ci pomogą-powiedziała smutno, odwróciłem się w jej stronę ale stała do mnie tyłem słyszałem jak jej głos się łamał, heh , rzadkość.

-Ja też-powiedziałem od niechcenia ale wiedziałem, że to będzie trudne, zostawić to wszystko... no jasne, ten sarkazm ,bo ja przecież nic nie mam, Mikey jest na obozie sportowym i wraca dopiero za dwa tygodnie, Matka dosłownie mieszka w pracy i wraca do domu z zasady i żeby spać w spokoju, sam nie wiem. Cokolwiek. Znajomych też nie mam za bardzo, wszyscy mnie oceniają, a ja mam dość fałszywych znajomości  które są tylko gdy czegoś potrzebują. Aż uroniłbym łezkę sarkazmu ale nie będę robił przedstawienia. Wziąłem łyk kawy. Z zamyślań wyrwał mnie głos Donny. 

-Słuchaj wiem że jest ciężko dowiadywać się o chorobie, a ty jesteś charakterny ale spróbuj nie robić problemów okej?-  zwróciła się do mnie jakbym był co najmniej psem.

You'll Never Live Like Common People- Frerard FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz