Rozdział I

27 10 1
                                    

(Witajcie wafle. Zrobiłam poprawki i nie powinno być już błędów ortograficznych!)

- Ej? Widzisz tą czarną dziurę? - zapytałam.

- To nie czarna dziura tylko królicza nora głuptasie. - Felix dał mi pstryczka w nos.

- Jest to dziura i do tego czarna, a więc czarna dziura.

- Dobrze. Niech będzie, a teraz leć. - Felix wepchnął mnie do środka, a ja zaczęłam spadać i spadać, i spadać, aż gładko osiadłam na ziemi.

Stałam przed wielką czarną postacią.

- Dzień dobry. - powiedziałam z przyzwyczajenia.

- Jak dla kogo. - Postać była zakapturzona, więc nie widziałam jej twarzy. - Musimy iść.

- Gdzie? - Postać wzięła mnie na barana.

- Muszę odprowadzić cię do domu. - Ruszyła w stronę wielkich świecących, na biało, wrót.

- A co jeśli ja nie chcę?

- Musisz, ale nie martw się. Wrócisz jutro i znów zobaczysz się z Felixem. - Po tych słowach wszedł do środka i postawił mnie na podłodzę, znikł.

Podniosłam się z łóżka.

Znów miałam ten sam sen.

Spojrzałam na zegarek. 6:38. Okej. Czas wstawać. Kolejny dzień nudnego życia. Jedzenie, spanie, sranie, wstawanie i szkoła. Jeden i ten sam schemat. Powoli robi się to moją rutyną, a ja w niej niknę.

Jaka smutna prawda.

Zrzuciłam nogi z łóżka i wstałam, przetarłam oczy podchodząc do okna.

W moim pokoju było ciemno jak w grobowcu. Leciutko odchyliłam rolete, by jakiekolwiek światło wpadło do środka.

Po tej czynności podeszłam do szafy i wyciągłam z niej czarną bluzę do połowy ud, legginsy również czarne i ciemnoszare tenisówki w czaszki.

Wziełam plecak i zawlekłam się na dół. W domu nie było nikogo.

Eh. Jak zawsze. Matka się mną przestała interesować po śmierci ojca. Zachowuje się jakby mnie nie było o ile jest w ogóle w domu. Zazwyczaj siedzi w pracy. Wraca do domu gdy ja jestem w szkole byśmy się przypadkiem nie spotkały.

Zachowuje się jak dziecko, a jest odemnie o 20 lat starsza... Ale co ja jej zrobię. Może kiedyś się ogarnie.

Otwożyłam lodówkę i wyjęłam z niej mleko. Zamknęłam ją kopniakiem i podeszłam do jednej z szafek, które wisiały nad piecykiem. Wyciągnęłam pudełko z płatkami i nasypałam je do pustej miski obok mnie. Zalałam mlekiem i zaczęłam jeść przed telewizorem, w którego stronę właśnie szłam.

Nagle poczułam wibracje w kieszeni. Telefon.

Wyjęłam go i wzięłam do rąk. Lia. Nacisnęłam zieloną słuchawkę.

- Noooooo siemaaaaaa Ikoooooo. - Lia wręcz uwielbia przeciągać końcówki.

- Noooooo siemaaaaaa Liaaaaaa. - Ja też lubię.

- Tylko ja tak mogę

- Yhym. Po co dzwonisz?

- Masz piętnaście minut. Jadę pod twój dom.

- Dobra, dobra. - Rozłączyłam się i zjadłam w ekspresowym tempie moje płatki. Wyłączyłam telewizor i pobiegłam do przed pokoju.

Założyłam buty, kurtkę i wziełam klucze.

Help me Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz