[GI] Kolaboranci

654 9 24
                                    

Prompt: It's a long story.

Uwagi: Początkowa faza wojny, Floria, garść własnych headcanonów (które są moje i należą do mnie, ale jajka nie) i niechronologiczna fragmentaryzacja. Wymagana znajomość serii. Uroczo-wesoło-kiczowata miniaturka na rozpisanie się.

Ogłoszenia: Otwieram zamówienia, jednak przyjmę tylko te dotyczące zagadnień z trzeciego sezonu. Chętnych odsyłam do pierwszego rozdziału.


· • ● ● • · • ● ● • · • ● ● • ·


Początek wojny gundaliańsko-neathiańskiej wymagał od najeźdźców przeprowadzenia solidnego rozpoznania na terenach, które później miały stać się płonącą linią frontu. Nikt nie zaczyna ataków bez wcześniejszego dokładnego zapoznania z przeciwnikiem. Gundaliańskie oddziały zwiadowców patrolowały więc zakamarki zielonej, gęstej głuszy, co prowadziło czasem do konieczności walki z mieszkańcami planety, którzy, naturalnie, starali się przeciwdziałać poczynaniom nieproszonych gości. Orężem były nie bakugany, a typowe wyposażenie wojsk. Takie starcia wydawały się najwyraźniej Cesarzowi Gundalii na tyle nieważne, nijakie, bez polotu i nieprzydatne w tworzeniu propagandy, że poinstruował dowódcę wojsk, by wszystkie tego typu walki w raportach określać mianem incydentów.

Tak więc, jakżeby inaczej, ziściła się wola gundaliańskiego absolutu. Jednak zapewne żaden z cesarskich żołnierzy nie spodziewał się, że w dżungli napotka umazanych krwią kolaborantów.


***


– Naprawdę nie wiem, o co ci chodzi – powiedziała Floria, przytulając policzek do głaskanego właśnie kwiatostanu, który zamruczał z aprobatą. – Są przeurocze.

Airzel bardzo chętnie wytłumaczyłby jej, dlaczego nie jest przychylnie nastawiony do tych roślin, ale wiązałoby się to ze zburzeniem wizerunku neathiańskich kwiatów-pułapek w oczach dziewczyny. Wolał umyć od tego ręce i poczekać, aż zajmie się tym propaganda. Wydanie rozkazu atakowania kolumn ewakuujących się neathiańskich cywilów dzisiaj nad ranem było niczym w porównaniu do zniszczenia wizji, które dawały jej radość.

– Nie lubię roślin – wyjaśnił oszczędnie, wzruszając ramionami.

Odpowiedziało mu rozbawione prychnięcie.

– Nic dziwnego, przecież praktycznie w ogóle ich nie mamy. Ale ta jest świetna. – Wymownie poklepała z wyczuciem różowy kwiatostan w żółte, nieregularnie rozmieszczone kropki.

Roślina po raz kolejny wydała z siebie pomruk zadowolenia.

– Możliwe – uciął krótko, opierając się o ścianę, po czym omiótł spojrzeniem wnętrze pałacowych ogrodów.

Było to jedno z nielicznych miejsc, gdzie można było oglądać coś innego niż grzyby i porosty, które były charakterystyczne dla Gundalii, stanowiąc jednocześnie główne składniki pożywienia. Wnętrze wypełniały donice z reliktami przeszłości, które swoją soczystą zielenią wręcz raziły oczy przystosowane do ciemnych, nijakich barw. Naukowcy bez przerwy pracowali nad przywróceniem do życia roślin, którym groziło wyginięcie, bądź tych, które już wyginęły.

Na co liczyli? Airzel nie wiedział, w jego opinii wkupić się w cesarskie łaski można było jakimś nowym odkryciem w dziedzinie technologii zbrojeniowej, nie byle chwastem. Na wojnie wrogie strony nie obdarowują się kwiatkami.

– Ja tam też je lubię – odezwał się siedzący na jego ramieniu Strikeflier. – Wprowadzają element komizmu.

Airzel raz jeszcze spojrzał na kołyszące się lekko neathiańskie kwiaty. Były... inne. Tak niepasujące do swojej rodzinnej planety, że to aż kłuło w oczy. I jeśli już mowa o komizmie, to faktycznie coś w tym było.

[Bakugan] Bakuganowe oneshotyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz