[GI] Więź (I)

170 2 0
                                    

Uwagi: okres powojenny, trochę własnych headcanonów, dla upartych − hinty na Ponytailshipping. To jest za długie, żebym to wrzuciła za jednym zamachem. A nie będę robić książki, bo tymczasowo nie mam okładki. Przepraszam, będzie kilka części.


• • ● ● • • • ● ● • • • ● ● • •


"Pamiętaj, każde twoje działanie niesie za sobą pewne konsekwencje" − mawiała babcia głównodowodzącego Rycerzy Zamkowych, gdy ten jako pogryziony przez kwiaty-pułapki i zapłakany siedmiolatek szukał u niej pocieszenia. Te słowa wyryły się w jego podświadomości wielkimi literami. To właśnie dlatego Elright Walden teraz rozpaczliwie szukał w swoim dotychczasowym życiu wybitnie ciężkiego grzechu, za który musi pokutować. Naprawdę, gundaliański Mistrz Ventusa był ostatnim typem, którego chciał widzieć w swoim ulubionym fotelu. Problemem nie był przymus dzielenia z obcym mebla, a fakt, że zasiada w nim akurat zbrodniarz, którego nie powinno tu być. Airzel zginął podczas ostatniej bitwy minionej wojny.

Elright nie wiedział, z jakim rodzajem zjawy ma do czynienia i w sumie było mu to obojętne. Parapsychologia go odrzucała. Dla niego więc Gundalianin był po prostu obrzydliwie wyrachowanym, sadystycznym skurwielem.


***


− Może już ci wystarczy? − zasugerował uprzejmie Linus, patrząc, jak jego towarzysz jednym haustem opróżnia kolejny kieliszek wysokoprocentowego alkoholu.

Uznawał namówienie upartego Elrighta na urlop za niemałych rozmiarów sukces. Praca pracą, jest ważna, ale pracoholizm to już przecież problem. Poza tym zachowanie Neathianina ostatnimi czasy można było ogólnie określić jako dziwne. Owszem, zawsze był służbistą, jednak od czasu zakończenia wojny wręcz zakopywał się w obowiązkach i nie liczyło się dla niego absolutnie nic więcej.

Z początku Claude myślał, że to po prostu sposób na odreagowanie traumatycznego okresu obfitującego w starcia z Gundalianami. Byłoby to zrozumiałe, jednak minął już rok, a nienaturalne zachowanie Waldena nie ustąpiło. Wręcz przeciwnie, nasiliło się. Zaniedbał hobby i kontakty towarzyskie, sprawiał wrażenie, że nic go nie cieszy, chodził wiecznie zmęczony oraz zrobił się bardziej drażliwy...

Urlop naprawdę był mu potrzebny.

Linus przypuszczał, że Elright, jako jednostka dość introwertyczna, zechce zabarykadować się w domu i oddać całym sobą planowi dnia, który zakładał spanie do południa, oglądanie seriali oraz przerwy na jedzenie zamówionych potraw. Tymczasem jego przełożony, a zarazem dobry przyjaciel, sprawiał wrażenie jeszcze bardziej zmęczonego życiem. Po codziennych wyjściach na miasto Linus miał również nieodparte wrażenie, że Elright unika przebywania we własnym domu.

− Jeszcze raz to samo. − Wysoko postawiony wojskowy zignorował słowa towarzysza i skinął na młodą barmankę.

Blondynka, niebieskie oczy, ładna figura, do tego sprawiała wrażenie, że praca tu naprawdę ją cieszy. Może nie miała więc jakichś wygórowanych ambicji jak większość stereotypowych Neathianek, opcjonalnie po prostu potrafiła cieszyć się życiem. Jakakolwiek prawda by nie była, dziewczyna należała do tych, które miały w sobie "to coś". Linus nawet rozważał zdobycie jej numeru, jednak poczynania Elrighta świadczyły o tym, że dowódca neathiańskich wojsk nie wyjdzie stąd o własnych siłach. Zagadywanie do ślicznotki w akompaniamencie pijackiego bełkotu towarzysza pokładającego się na blacie... Tak, to zdecydowanie nie sprawiłoby dobrego pierwszego wrażenia. Cóż, może innym razem, starał się tu przecież bywać przynajmniej raz na dwa tygodnie.

− Wiesz, że możesz przez to stracić posadę? − Linus po raz kolejny spróbował podjąć dyskusję w nadziei, że uda mu się dotrzeć do resztek zdrowego, a przede wszystkim trzeźwego, rozsądku kompana.

[Bakugan] Bakuganowe oneshotyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz