– O kurwa! – sapnąłem, opadając na spocone, gorące ciało Anki.
Jej klatka piersiowa podnosiła się i opadała w zawrotnym tempie. Orgazmy tej dziewczyny były zawsze długie i intensywne, co strasznie mnie kręciło.
– Mam rozumieć, że było spoko, Adi? – zapytała zachrypniętym i lekko rozbawionym głosem.
Odgarnęła z policzka kosmyk wilgotnych włosów i oblizała nabrzmiałe usta. Byliśmy spoceni i wyczerpani po prawie dwugodzinnym porannym seksmaratonie. Podniosłem się na łokciu i przejechałem palcami po jej nagim i mokrym od potu ciele. Kciukiem zatoczyłem koło wokół jej lewego sutka. Dziewczyna zassała głośno powietrze.
– Było całkiem znośnie – uśmiechnąłem się półgębkiem.
Droczyłem się z nią i ona bardzo dobrze o tym wiedziała. Było nam ze sobą w łóżku zajebiście i jak do tej pory nie spotkałem nikogo, z kim tak dobrze dogadywałbym się na tym polu.
Uśmiechnęła się leniwie i nachyliła do pocałunku, a potem chwyciła mnie za kark i przyciągnęła do siebie z taką mocą, że zderzyliśmy się zębami. Bardzo ją to rozbawiło. Zachichotała głośno. Przyglądałem się smukłemu, opalonemu ciału Ani i zastanawiałem, dlaczego spotykamy się tak rzadko. A tak, przypomniałem sobie i westchnąłem w duchu. Nie chciałem dawać kumpeli fałszywych nadziei na coś więcej, bo też niczego więcej nie chciałem.
Przykryłem dłońmi oczy, próbując wymazać z umysłu twarz, która prześladowała mnie od kilu miesięcy i przez którą nie mogłem wrócić do normalnego trybu życia.
– Zjemy coś? – zapytała Ania, przeczesując palcami moje włosy.
– Jasne. Idź pod prysznic, a ja coś ogarnę.
Chciałem na chwilę zostać sam. Musiałem wyrzucić z głowy obraz dziewczyny o krótkich blond włosach. Musiałem zapomnieć o dołkach w jej policzkach i blasku w brązowych oczach. Zazwyczaj trwało to kilka minut, potem mogłem już normalnie funkcjonować.
Może kiedyś zdołam usnąć ją z mojego krwiobiegu.
Może kiedyś.
Szum wody spod prysznica przywołał mnie do porządku. Odrzuciłem od siebie pościel, wstałem z łóżka i przeciągnąłem się. Już miałem skierować się do kuchni, gdy usłyszałem znajomy dźwięk...charakterystyczne chlapnięcie. W pośpiechu wygrzebałem z szafy parę znoszonych spodni dresowych i pierwszy lepszy T-shirt. Wyszedłem na balkon, żeby się upewnić, czy mam rację i gdy zlokalizowałem kałużę wymiocin tuż obok donicy z tują, wypadłem z mieszkania jak rażony piorunem.
Dość, kurwa, rzygania na mój balkon.
Na czwarte piętro dotarłem w ekspresowym tempie. W ciągu kilku sekund byłem już pod drzwiami tych jebanych przygłupów i waliłem w nie pięścią. Po dobrej minucie po drugiej stronie usłyszałem szuranie. Drzwi otworzyły się i stanął w nich rozmemłany koleś w spranych gaciach. Jego włosy żyły własnym życiem, a oczy były przekrwione. Wyglądał jak Kudłaty z kreskówki Scoobie Doo.
– Co jest? – wymamrotał zaspany.
– Co jest? – prawie pisnąłem z oburzenia. – To jest, kurwa, że na moim balkonie jest coś twojego i jak zaraz tego nie zabierzesz, to stracę cierpliwość.
Facet skrzywił się, a potem podrapał w rozczochraną głowę.
– Co? – wymamrotał nieprzytomnie, za co chciałbym go trzasnąć w gębę.
– Gówno – przedrzeźniłem go. – Jak jeszcze raz zrzygasz mi się na balkon, to przysięgam, że następnym razem nie przyjdę tu z takim miłym nastawieniem, tylko wywlekę cię stąd i wysmaruję ci w tym ryja. A teraz za szmatę i zapierdalaj na dół to czyścić.