Rozdział 6

1K 53 19
                                    


Wróciłem do mieszkania, ale nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Hania po tym, co jej powiedziałem zrobiła się bardzo nerwowa i postanowiłem dać jej czas na ochłonięcie. Nie wiem, czy nie popełniłem błędu tak otwarcie rzucając jej przed stopy swoje zadurzenie...ale nie mogłem tego powstrzymać.

Coś ścisnęło mnie w środku, gdy wyznała z tą swoją udawaną hardością w oczach, że matka ją porzuciła. Te ręce schowane w za dużych rękawach bluzy i rumieńce złości na jej policzkach...Chryste, tylko ostatkiem sił nie rzuciłem się na nią i nie wziąłem jej w ramiona, żeby tulić ją do utraty tchu. Kto przy zdrowych zmysłach mógłby porzucić kogoś tak wspaniałego, jak Hania?

Do rzeczywistości przywołał mnie SMS od kumpla, który wracał dziś do Wrocławia z rodzinnego łona.

Impreza w akademiku Elizy. Piszesz się?

Eliza, jego dziewczyna studiowała na Uniwersytecie Wrocławskim i w jej akademiku często organizowano biby, albo zwykłe posiadówki. Dzisiaj jednak nie byłem w formie. Już miałem mu odpisać, że pasuję, ale w ostatniej chwili zmieniłem zdanie. Musiałem zająć czymś głowę, żeby nie rzucić wszystkiego i nie jechać do Hanki i sterczeć pod jej mieszkaniem.

No raczej.

Impreza miała się rozpocząć późnym wieczorem, wiec mogłem jeszcze skończyć zaległy projekt i wyskoczyć na rolki. Lubiłem, gdy Konrad wybywał na weekendy, bo miałem dla siebie całe lokum i mogłem się spokojnie uczyć i spotykać z Anką...Anka. Przypomniałem sobie, że przecież spławiłem ją wczoraj, wymyślając jakieś choróbsko. Kumpela była bliską koleżanką Elizy – dzięki niej się właśnie poznaliśmy – i na pewno będzie na imprezie.

Westchnąłem głośno, bo nie znosiłem takich sytuacji. Nie wiedziałem, na czym stoję z Hanią. Nawet nie dogadaliśmy się, co do kolejnego spotkania, ale nie mogłem okłamywać Anki. Nie była moją dziewczyną, nie musiałem się jej z niczego tłumaczyć, a jednak czułem dyskomfort spławiając ją w taki sposób. Pytanie tylko, czy powinienem dalej kontynuować ten układ.

Walnąłem się na łóżko i zasłoniłem dłońmi twarz. Jakie to wszystko skomplikowane, pomyślałem. Lekarstwem na bolączki wszelkiej maści był dla mnie ruch. Nie zastanawiając się zbyt długo spakowałem do plecaka rolki i zatrzasnąłem za sobą drzwi. W parku założyłem na nogi mój ukochany sprzęt i z rozpędem ruszyłem ścieżkami rowerowymi, którymi mógłbym już poruszać się na oślep, bo znałem tę trasę na pamięć. Każde drzewo i każdą alejkę.

Po godzinie intensywnego wysiłku wcale nie czułem się spokojniejszy. W środku czułem niestygnącą potrzebę ponownego zobaczenia się z Hanią. Wiedziałem jednak, jak kończyły się moje zbyt nachalne podchody. Nie był to przecież mój pierwszy raz, gdy próbowałem ją sobą zainteresować. Ostatnim razem wszystko zmieniło się w totalną katastrofę i gdybym teraz próbował podobnych sztuczek, skutek byłby identyczny.

Wróciłem do domu cały zgrzany i od razu wskoczyłem pod prysznic. Gdy wyszedłem rozmroziłem kilka wytrawnych, które mama zrobiła mi przed wyjazdem. Kochałem moją mamę za te zapasy, którymi mnie obdarowywała przy każdej wizycie. Po napełnieniu żołądka, popędziłem na przystanek tramwajowy. Zanim dotoczyłem się tym wehikułem czasu pod właściwy adres, omal nie usnąłem. Wyskoczyłem na właściwym przystanku i ruszyłem w kierunku pięciopiętrowego budynku, który służył studentom uniwerku za akademik. Wcześniej, w pobliskim sklepie całodobowym zaopatrzyłem się w alkohol.

Przez portiernię przemknąłem bez żadnego problemu, ponieważ nie było nikogo w kanciapie. Nie chciałem ryzykować natknięcia się na osławioną panią Zdzisię, dlatego wolałem nie czekać na windę, tylko od razu pobiegłem schodami na górę. Niedzielne wieczory w akademikach zazwyczaj były spokojne, ale dzisiaj na korytarzach było pełno ludzi i zewsząd docierała muzyka.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Oct 06, 2018 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

We krwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz