Zbiegłam ze schodów i nie zatrzymałam się aż nie dotarłam do przystanku autobusowego. Usiadłam na ławce, oparłam się o szklany baner z reklamą biżuterii i wypuściłam głośno powietrze z płuc. Godzinę temu usłyszałam wściekłe walenie do drzwi, a potem jakąś awanturę na korytarzu. Wychyliłam się z pokoju Daniela, żeby zobaczyć, co się dzieje. Na kilka sekund zastygłam w bezruchu, zastanawiając się, czy ten widok to nie rausz spowodowany oparami alkoholowymi unoszącymi się w powietrzu. Ale to był naprawdę Adrian. Nie mogłabym go pomylić z nikim innym. Nic się nie zmienił. Wysoki, z szerokimi ramionami, rozwianymi włosami i wyrazem ciągłego rozbawienia w oczach. I z tymi ustami wiecznie rozciągniętymi w ironicznym uśmiechu. Westchnęłam z frustracji, przypominając sobie ich smak i sposób w jaki mnie całował. Delikatnie, z czułością, a jednocześnie obiecując, że to tylko początek.
Nadjechał mój autobus. Pokręciłam głową i wskoczyłam do pojazdu. Usiadłam na jedynym wolnym miejscu i zamknęłam oczy. Jak to możliwe, że w tak dużym mieście wpadłam akurat na niego? Jakie było prawdopodobieństwo, że będzie sąsiadem mojego kuzyna? Prawie żadne.
To nic, powiedziałam sobie, odrzucając do tyłu grzywkę, którą powinnam już dawno przyciąć, ale nigdy nie miałam na to czasu. Obserwowałam mknący krajobraz za oknem i zastanawiałam się, czy jeszcze go zobaczę. Czy tego chciałam? Z estetycznych powodów, czemu nie. Kto by nie chciał patrzeć na „ładnego" kolesia. Ale ze wszystkich pozostałych wolałam go już nigdy więcej nie oglądać. Ten facet mógłby mnie totalnie omotać, gdybym nie była wystarczająco czujna. Był zbyt przystojny i zbyt zabawny, żeby można mu było ufać. Miał też czelność mieć kilka piegów na nosie, co było moja olbrzymią słabością. Potrafił też być romantyczny i wiedział, co powiedzieć, żeby doprowadzić kobietę do wrzenia.
W mojej głowie natychmiast pojawiły się wspomnienia po tamtej bijatyce w pubie, kiedy Adrian rzucił się na kolesia, który poprosił mnie do tańca. Całe zajście lekko mnie wystraszyło, a zachowanie Adriana wprawiło w osłupienie. Ledwie się znaliśmy, a on zachowywał się jak zaborczy mąż. To była nasza druga randka, a w zasadzie wymuszone spotkanie, ale jemu chyba wydawało się, że jesteśmy razem. To nie był dobry znak. Poczułam się wtedy przytłoczona i osaczona.
Poznaliśmy się na domówce koleżanki mojej kuzynki, u której spędzałam kilka letnich tygodni. Ostatni rok był dla mnie dość ciężki. Chciałam chwilę odetchnąć od Wrocławia i wyleczyć się z mojego byłego, a w zasadzie z nienawiści do niego. I wtedy pojawił się Adrian. Seksowny, zabawny. Z włosami rozjaśnionymi przez słońce i ustami, które bez przerwy się śmiały.
Nie mogę powiedzieć, że nie pochlebiało mi jego zaangażowanie, ale nie pojmowałam, dlaczego był taki zdeterminowany, żeby się ze mną spotykać. Przecież dobrze widział, że nie byłam zachwycona jego natarczywością. I wtedy mnie olśniło. Im więcej się opierałam, tym bardziej naciskał, co oznaczało, że był jednym z tych kolesi, którzy na sygnał „wyzwanie" dostają wzwodu i nie potrafią się poddać, aż nie osiągną celu. Musiał mnie źle zrozumieć i mój opór wziął za pokrętną kokieterię. Adrian chciał mnie po prostu zaliczyć, a po wszystkim zadecydować, czy było warto.
Poznałam wielu takich facetów i nie miałam ochoty na kolejnego, choćby wyglądał jak model z okładki Men's Health.
Jego każde kolejne posunięcie bardziej mnie w tym odkryciu utwierdzało, dlatego musiałam zrobić coś, co pomogłoby mi go na dobre spławić. Powiedziałam mu, że nie wyobrażam sobie bycia z kimś takim, jak on, co było prawdą, ale mogłam użyć mniej dosadnych słów. W tamtym jednak momencie byłam już zmęczona ciągły odparowywaniem jego ataków i nie chciałam bawić się w subtelności.