Rozdział 13- Hej ho, hej ho, na misję by się szło...(maraton 1/5)

157 22 50
                                    

Zimna noc nad Jasper. Gdziekolwiek by nie spojrzało nawet czujne oko nie wypatrzyłoby ani jednego, żywego ducha...
Jedynym wyjątkiem od tej reguły była niewielka grupka ludzi skryta na obrzeżach tego jakże malowniczego miasta. Owi ludzie ściagali się swoimi zabawkami, czy jak niektórzy wolą je nazywać, brykami. Głównym panem opustoszałych ulic był wiatr, choć niektórzy przedstawiciele rasy ludzkiej  chcieli zagarnąć to miano dla siebie. Rezygnowali  jednak, gdy zdawali sobie  sprawę, że przeminą, a nie jak obecny król pustkowia będą wieczni... porywiści...
Że od ich woli będą zależeć warunki, a nawet byt wielu, jak nie wszystkich istot...
Po okolicy zerwał się silniejszy niż zazwyczaj wiatr, jakby rozgniewany, rozbłysnął piorun, wielki, mocny, takie widuje się tylko na pustyni, suchym morzu piasku...
Obie rzeczy zwiastowały nieuchronne przybycie burzy... Co mądrzejsi widząc wyraźne znaki zaczęli się rozchodzić, chować w domach...
Wśród pozostałego tłumu, może głupich, a może właśnie zdecydowanie odważniejszych, gotowych zmierzyć się z żywiołem ludzi, wyróżniał się młodzieniec o śnieżnobiałych włosach z kilkoma morskimi pasmami... Wyglądał, jakby to małe dziecko wzięło sprawy w swoje pulchne ręce, chwyciło pędzel i pomazało go gdzieniegdzie farbą wyprodukowaną zarówno z porywistych sztormów, jak i z gładkiej tafli turkusowego jeziora...
Jednak ciekawa jest jedna rzecz... Co by się stało, gdyby on i reszta zgromadzonych wiedzieli co znajduje się nad ciemniejącymi z każdą chwilą chmurami, jakby zwiastunami tego co miało nadejść, nadejść z królestwia wiatru, pana przestworzy... Gdyby ci ludzie wiedzieli co krąży nad nimi niczym prawdziwy sokół....
***

Thunder POV.

To co przed chwilą usłyszałem zwaliło mnie z nóg. Na serio. Ledwo na nich stoję, chyba popuściłem olej że strachu...

Uff... Całe szczęście nie...

Zastanawia mnie natomiast jedna sprawa, taka maluteńka rzecz:
CO TU SIĘ DO CHOLERY JASNEJ ODUNICORNOWAŁO!!!

Szedłem, niee... Ja biegłem! Prułem jak strzała do pokoju medycznego! Jak zombie, chociaż one najczęściej są ultra wolne... Ymm... To znaczy pruł do skrzydła medycznego bezmyślnie, jak choć jak zombie na dopalaczach! Idealnie...

Ocknąłem się z transu dopiero przy zabiegówce. Nawet nie mam pojęcia kiedy, ani w jaki sposób się tam znalazłem. A, tak. Chciałem się pożegnać, na wypadek gdyby mi się nie powiodło. Zadanie wydaje się łatwe, ale znając moje ponadprzeciętnie szczęście będzie ogromnie trudne.

Otworzyłem śluzę. Stanąłem w progu pokoju medycznego. Break i Knocki patrzyli na mnie jakby zobaczyli conajmniej zmartwychwstanie, albo Unicorn'a. Wiem, że jestem pierwszym Vehicon'em który wyszedł z Opery bez żadnej cielesnej rany, ale mogłoby choć się przywitać. Minęły jakieś trzy minicykle(3 minuty), a oni dalej stali odrętwiały z zaskoczenia.

Może to nie chodzi o mnie, coś, lub gorzej, KTOŚ za mną stoi?! Obejrzałem się do tyłu, a tam... Nic! Pustka, nuda! Bez urazy, dla pięknej, pooranej śladami pazurów, dzielnej ściany wytrzymującej napady gniewu Megatrona.

-Haloo? Cybertron do Knocki'ego i Break'a, jesteście tam???
                  
-Co?! A, tak. THUNDER! TY ŻYJESZ!!-zawołał Knockout

-Na to wygląda... A co tam u was?

-No, ale żyjesz! A byłeś SAM, SAM NA OPERZE U LORDA!! JAK?!?!- kontynuowali wspólnie. Czy to jakaś zmowa?

-Wiesz? Nie, nie żyję. Rozmawiasz z duchem. Zaraz udaję się do wszechiskry, pa!- sarkazm życiem

-Serio???-tym razem inteligencją zaskoczył mnie Breakdown

-NIE! Ale zaraz do niej dołączę, więc przyszedłem się pożegnać! Mam ostatnią szansę, misję. Jeśli nie wrócę, zapamiętajcie mnie...- wyszedłem z pomieszczenia. Ehh... Dlaczego zabrało to jak wyrwane z tandetnego romansu?? Nie mam pojęcia. Cóż... Trzeba wykorzystać ostatnie 30 min. swojego życia... No to wio!

Ten Lepszy(TF-fanfic)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz