ROZDZIAŁ 3

1 0 0
                                    

W absurdalnym czerwonym mundurze czułem się co najmniej nieswojo. Pociechą był jednak fakt, że po widowisku, jakie zrobiono z egzekucji marudera, zostanie nam wydana również broń. Nie było to dla mnie zbytnim zaskoczeniem - w końcu byliśmy podobno żołnierzami - ale taka dosadna deklaracja zawsze podnosi na duchu. Od najmłodszych lat praktycznie nie rozstawałem się z Rajką, dlatego bez znajomego ciężaru przy boku, czegoś nieodmiennie mi brakowało. Myśli bezpruderyjnie przerwał mi krzyk bosmana, oznajmiający, że czas na przyodzianie naszych nowych drugich skór właśnie się skończył. Ruszyliśmy więc wszyscy w kierunku wyjścia na pokład, gdzie miała nastąpić swoista inicjacja.

Kazano nam ustawić się w równym rzędzie i stanąć na baczność. Przed nami prężyło się tylko kilka osób: jak zwykle uśmiechnięty Torres, zasępiony i tajemniczy Cook, oraz marynarz trzymający sądzonego na muszce muszkiety zakończonego ostrym jak brzytwa bagnetem, długości męskiego przedramienia, który to motywował osobę przed sobą do bezwzględnego posłuszeństwa.

- Czy któryś z was, żołnierze, nie czuję patriotycznego obowiązku służby Koronie i chciałby zastać wypuszczony na ląd w najbliższym porcie, ze środkami na powrót w rodzinne strony? Jeśli tak niech wystąpi. Teraz. - nakazał niskim, wzbudzającym dreszcz na plecach głosem kapitan.

Chyba nawet ku jego własnemu zadziwieniu, aż trzech mężczyzn nabrało się na ten oczywisty test i wystąpiło przed szereg. Torres wzdychnął i kiwnął na podwładnych, którzy wzięli ich na cel swoich muszkietów i kazali dołączyć do niedoszłego zabójcy. Ci od razu zrozumieli swój błąd i zaczęli odwoływać swoje oświadczenie, jednak właśnie sami wydali na siebie wyrok.

- Szanowni panowie, mam nadzieję, że rozumiecie moja sytuację. - mówił Cook - Nie mogę mieć za sobą niepewnych i słabych. Umrzecie jednak szybko i honorowo, nie to co ten tutaj - dodał wskazując na skazańca. On nie zazna miłosierdzia. Przeciągnąć do pod kilem! - krzyknął do Torresa - a tych na dziób. Niech ich śmierć nie będzie widowiskiem.

Przeciąganie pod kilem było jedną z najgorszych metod egzekucji na jakie można było zostać skazanym na statku. Polegało po prostu na przywiązaniu delikwenta za rękę i nogę do lin i przeciągnięciu go pod statkiem z jednej burty na drugą. Taki właśnie los spotkał tego, który odważył się napaść na dowódce. I zgodnie z deklaracjami kapitana spotka także każdego, kto będzie chciał zrobić to samo w przyszłości. Los pozostałej trójki nie był znany. Wszyscy jednak domyślili się do czego doszło po trzech suchych, następujących po sobie wystrzałach z muszkietu i plusku ciał wrzucanych w morską toń.

Po tym moralnie wątpliwym widowisku, rzeczywiście tym z nas którzy zadeklarowali, że będą służyć krajowi oraz wypełniać rozkazy dowódcy wydano broń. Nie było to jednak nic szczególnego. Zdecydowana większość z nas dostała takie same uzbrojenie: prostą w budowie, acz dobrze wyważoną, marynarską szablę, oraz krótki kord, który miał służyć bardziej za narzędzie niż broń. Czterem z nas, w tym także mi, którzy zadeklarowali, że potrafią strzelać, wydano także pistolety, a jednemu który ponoć służył już w armii, przyniesiono z magazynu nawet muszkiet. Było to nie lada zaskoczeniem, ponieważ taka broń była bardzo droga. Dopiero kilka dni później dowiedziałem się, że na każdy statek regulaminowo przypada określona liczba muszkietów, nawet jeśli tak jak na Dianie większość leżała w magazynie, z powodu tak prozaicznego jak fakt, że prości marynarze nie umieli ich używać.

Po dopełnieniu wszystkich formalności i krótkim szkoleniu z zakresu życia oraz pracy na statku zostaliśmy oddelegowani do swoich zadań. Ja jako postawny mężczyzna, zostałem wyznaczony do obsługi lin. Jako dzierżyciel pistoletu zostałem także członkiem grupy bojowej, czyli kilkuosobowego oddziału, który w czasie swojej zmiany zawsze miał mieć przy sobie broń, aby móc natychmiast rozpocząć obrony brygu. Gdy widoczność była niewielka (na przykład w czasie mgły lub w nocy), liczebność grupy bojowej zwiększała się z kilku do kilkunastu, lub w skrajnych przypadkach, nawet kilkudziesięciu osób.

Razem ze mną pracowało kilku marynarzy lecz tylko dwóch przedstawiło mi się z imienia. Byli to: Salvador, na którego wołaliśmy Salva, wysoki i towarzyski starszy mężczyzna o iście wisielczym humorze, oraz pochodzący z ludu nomadów, ciemnowłosy Amir. Tutaj trzeba dodać jeszcze kilka słów na temat Salvy. Mógł mieć około pięćdziesięciu lat, jednak miał więcej sił od niejednego młodzieńca. To an trzymał na muszce skazańca, po czym wywnioskowałem, że był posiadaczem tej rzadkiej umiejętności jaką jest obsługa muszkietu. Służył na Dianie praktycznie od czasu gdy pierwszy raz wypłynęła z portu, jednak konsekwentnie odmawiał awansu do kadry oficerskiej. Z niewiadomych mi pobudek wolał być zwykłym marynarzem.

Przez resztę dnia uczyłem się od reszty nazw lin oraz skutków ich regulowania. Nie szło mi to najgorzej, jednak Amir był w stosunku do mojej pracy bardzo krytyczny. Pod koniec dnia jednak, gdy wszyscy szli już do swoich koi powiedział mi, że jak na pierwszy dzień pracy było zadowalająco.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: May 15, 2018 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

RajkaWhere stories live. Discover now