Rozdział trzeci, w którym Percy spotyka swoją rozzłoszczoną dziewczynę i umiera. (Tak naprawdę to nie. Ale jest blisko.)
- Percy... - wydyszała Hermiona, która starała się dotrzymać mi kroku na drodze do biblioteki. Wiem, wiem co ja tam będę robił? Przecież biblioteka to druga nazwa na Tartar! No cóż, mam nadzieję nieco lepiej poznać Hermionę i co nieco o tym całym magicznym świecie. Nie żebym miał ochotę czytać książki.
- Zaczekaj... - Hermiona oparła ręce na kolanach, starając się złapać oddech. Odwróciłem się ku niej, nagle zdając sobie sprawę, że dzieli nas odległość dziesięciu metrów. Z zakłopotaniem potarłem ręką kark. - Gdzieś... ty... się... urodził? - wydyszała z nutą niedowierzania w głosie.
- Manhattan. - odparłem zgodnie z prawdą. Granger przewróciła oczami i wyprostowała, po czym zniwelowała dzielący nas dystans.
- Mam na myśli, jak na Merlina masz tak dobrą kondycję? Biblioteka jest w drugiej części zamku! A ty nawet nie złapałeś zadyszki! - powiedziała, machając szeroko rękoma. Wzruszyłem ramionami.
- Obóz wojskowy. - teoretycznie to była prawda. Obóz Herosów można zaliczyć do wojskowego. - I doświadczenie życiowe. - dodałem po namyśle. Nie czekając ruszyłem dalej w kierunku biblioteki. Kiedy wreszcie tam dotarliśmy Hermiona ponownie zgięła się wpół łapiąc powietrze wielkimi haustami.
- Na przyszłość, błagam, zwolnij. - poprosiła, gdy udało jej się uspokoić oddech. Zachichotałem nerwowo.
Usiedliśmy przy wolnym stoliku niedaleko działu o roślinach wodnych, jak powiedziała Hermiona, i zaczęliśmy rozmawiać o historii Hogwartu. Chciałem się dowiedzieć jak najwięcej, żeby w nocy móc poruszać się po zamku bez większych przeszkód. W pewnym momencie temat zszedł na przyjaźnie.
- Więc... Masz dziewczynę? - walnęła prosto z mostu Hermiona, nie podnosząc oczu znad jakiejś książki.
- Tak. - wykrztusiłem.
- Jak się nazywa? - Granger spojrzała na mnie z zaciekawieniem. Ale z drugiej strony, kiedy ona nie patrzy z ciekawością?
- Uhh... Annabeth. - odparłem niekomfortowo. - W sumie jesteście całkiem podobne. - dodałem.
- Naprawdę? Lubisz brunetki? - Hermiona zamknęła książkę i odłożyła ją na półkę.
- Co? - zatkało mnie. - Nie! To znaczy chodziło mi o charakter. Nie o wygląd. - zaoponowałem. - Obie jesteście mądre i mówicie słowa, o których ja nie słyszałem w całym swoim życiu.
Hermiona uśmiechnęła się kącikiem ust. Zerknęła na zegarek i oczy się jej rozszerzyły.
- Mamy Zielarstwo za pięć minut! - wykrzyknęła, za co dostała niechętne spojrzenie bibliotekarki. Hermiona ściszyła głos. - Musimy iść!
W pośpiechu zabraliśmy swoje rzeczy i popędziliśmy na łeb na szyję w kierunku szklarni. Na nasze szczęście lekcja jeszcze się nie zaczęła; przed wypełnionym roślinami pomieszczeniem tłoczyli się ślizgoni i gryfoni. Obie grupy pozostawały w swoim towarzystwie rzucając sobie nawzajem znienawidzone spojrzenia. Zbliżyłem się do grupy ślizgonów z uśmiechem na ustach, a na przeciw wyszedł mi Draco. Jego białe zęby również były wyszczerzone w wężowym odpowiedniku uśmiechu.
- Witaj, Percy! - przywitał się i przybił ze mną piątkę. - Patrz na tą szlamę, Granger. Ma tak skwaszoną minę, że niedługo zostanie jej taka na stałe. - mruknął tak by nie słyszała.
- Co znaczy "szlama"? - zapytałem zmieszany.
- Brudnokrwisty, z rodziny mugoli. - odparł i wzruszył ramionami. -Więkoszość uważa je za brzydkie słowo. - powiedział to tak, jakby nic dla niego nie znaczyło. Jakby szlama powinna górować w jego słowniku, ale ja widziałem to spojrzenie w jego oczach. On tak naprawdę nie chce tak mówić. Ktoś czegoś od niego oczekuje, a on nie chce go zawieść. Rzuciłem mu współczujące spojrzenie, ale on już na mnie patrzył, pogrążony w rozmowie z bladą ślizgonką.
- Uczniowie! - przywołała nas do porządku profesor Sprout. - Do szklarni numer trzy, proszę!
Wszyscy ruszyliśmy za nią, a ja starałem się nie zwracać uwagi na zimne spojrzenia reszty gryfonów. Już w szklarni wszyscy zajęli miejsca wokół długiego drewnianego stołu pośrodku szklarni. Przyjmując ofertę Draco, zająłem miejsce koło niego. Profesorka stanęła u góry stołu.
- Dzisiaj zaczniemy od czegoś łatwego: Tentakula. Czy ktoś mógłby wymienić jej właściwości?
Ręka Hermiony wystrzeliła w górę tak szybko, że bałem się, czy nie wyrwie go sobie ze stawu. Ku zaskoczeniu niektórych ślizgonów Neville także uniósł dłoń, choć mniej pewnie.
- Panie Longbottom? - zachęciła go profesor Sprout, a ja rzuciłem mu szczery uśmiech.
- W pąkach ma b-bardzo silną truciznę, a jej kolce są t-trujące. - wyjąkał Neville, kręcąc młynka kciukami. - Jest produktem n-niepodlegającym wymianie klasy C.
Zamilkł, podobnie jak reszta uczniów. Profesor Sprout uśmiechnęła się szeroko.
- Pięć punktów dla Gryffindoru!
✴
Z ulgą klapnąłem na siedzeniu fotela w Pokoju Wspólnym. Niestety ze względu na moją przyjaźń z pewnym ślizgońskim blondynem, siedziałem sam. Jakiś młodszy chłopiec, może w wieku czternastu lat podszedł do mojego miejsca. Na szyi miał zawieszony aparat, a ręku ściskał mały kawałek papieru.
- Jesteś Percy? - zapytał z rozszerzonymi z ciekawości oczami. Pokiwałem głową z uśmiechem. - Jestem Colin Creevey. Naprawdę jesteś z Ameryki? Jak tam jest? Czy burgery są takie pyszne jak mówią? - zaczął nawijać Colin, bezwiednie zaczynając podskakiwać.
Zachichotałem.- Wszystko po kolei. - uspokoiłem go. - Odpowiem na wszystkie twoje pytania, jeśli tak ci na nich zależy.
Colin zamrugał z zaskoczeniem. Przyjrzał się mi uważnie, po czym ponownie zamrugał.
- Naprawdę? - zapytał niepewnie. - Wszyscy zazwyczaj mówią, żebym zostawił ich w spokoju...
- No jasne, że tak! - zaoponowałem z jeszcze szerszym uśmiechem. - W końcu nie mam żadnych prac domowych do zrobienia.
Odpowiedziałem na wszystkie, nawet najbardziej niedorzeczne pytania Colina, a dzieciak szczęśliwy odbiegł do swoich przyjaciół w kącie pokoju. Nagle pomyślałem o moich własnych przyjaciołach. Pewnie zamartwiali się na śmierć! Nie powiedziałem im o tym gdzie jadę!
- Styks! - mruknąłem i wygrzebałem z torby drachmę. Zerwałem się z mojego fotela, pozostawiając na nim torbę i wybiegłem z Pokoju Wspólnego, w poszukiwaniu łazienki. Po jakiejś wieczności znalazłem odpowiednie drzwi. Wlazłem do środka i upewniłem się, że jestem sam, po czym wytworzyłem tęczę korzystając z kranu. Wrzuciłem drachmę.
- O, Iris bogini tęczy, przyjmij moją ofiarę. Pokaż mi Annabeth Chase w Obozie Herosów. - powiedziałem najszybciej jak potrafiłem. Obraz zafalował, a w miejscu tęczy znalazła się twarz mojej dziewczyny z założonymi rękami i spojrzeniem, jakby planowała moje morderstwo.
- Tłumacz się. - powiedziała tylko spiętym tonem. Przełknąłem ślinę.
CZYTASZ
Percy Riddle
FanfictionPercy, syn Posejdona odkrywa kim naprawdę jest jego mama. Jest czarownicą, a jej ojciec dawniej znany jako Tom Marvolo Riddle zapanoszył się w Wielkiej Brytanii piętnaście lat temu. Percy wyrusza do Hogwartu by tam pod czujnym okiem Dumbledore'a nau...