- Wszystkiego najlepszego stara! - krzyczy Casie wchodząc do kuchni z babeczką i jedną świeczką włożoną w masę cukrową. Uśmiecham się na ten widok, mimo, że nie lubię obchodzić własnych urodzin. Odbieram od niej babeczkę w kształcie serca i mocno ją ściskam.
- To które to już? - pyta Cas z diabelicznym uśmieszekiem na twarzy. Jęczę i zakrywam uszy ze śmiechem.
- Nie przypominaj mi. Możemy mówić, że osiemnaste - śmieje się w głos razem z moją przyjaciółką. Ta odrywa ręce od moich uszu i tak, żeby cały blok ją słyszał, krzyczy mi w twarz.
- Gówno prawda! Dwudzieste czwarte!! - ostatnie słowo wykrzykuje z większym naciskiem niż powinna. Patrzę przez chwilę jak moja wredna przyjaciółka, śmieje się, trzymając się za brzuch, po czym wracam do robienia drugiego śniadania do pracy.
- Nie bądź taka do przodu, bo za pół roku będą twoje dwudzieste czwarte urodziny. I zrobie to samo co ty przed chwilą, tylko wyjdę na klatkę, żeby lepiej mnie było słychać - wymierzam w nią nóż do masła i tym razem ja mam diaboliczny wyraz twarzy.
Casie opada na krzesło przy wyspie i wyciera niewidzialny pyłek z blatu. Patrzę na nią i obserwuję, jak burza rudych loków opada jej na czoło i ramiona.
Casie to dobra przyjaciółka. Znamy się od dziesięciu lat, ale dopiero w tym roku postanowiłyśmy mieszkać razem. To dobry układ. Ja sprzątam, Cas gotuje. Apartament, który wynajełyśmy nie kosztuje nas wile, ponieważ właścicielem jest dobry przyjaciel Cas. To mieszkanie służy między innymi do spotkań w sprawie planowania ślubów, którymi się zajmuje, a wiadomo nie od dziś, że im większe i ładniejsze "biuro", tym więcej klientów i zarobku. Planuję w pszyszłym roku otworzyć prawdziwe biuro, lecz do tego są potrzebne pieniądze, więc wszystko zatacza ładne koło.
- Siostro, gdzie twój anielski uśmiech? - pytam gdy zauważam zmianę nastroju Cas.
- Chodzi o moje urodziny - zaczyna powoli bacznie mi się przyglądając - Noah i ja planujemy wyjazd w moje urodziny, on może akurat wtedy wziąć wolne w warsztacie... - patrzy mi w oczy i widzę, że się czerwieni. Czy to znaczy, że będę sama po raz pierwszy od dawna w jej urodziny?
Noah to jej chłopak, są razem dopiero trzy miesiące, ale już planują ślub i małą gromadkę dzieci. Cóż,jak to zakochani.
Patrzę na nią przez chwilę i wybucham gromkim śmiechem, a Cas na ten dźwięk wstaje z barowego stołka i patrzy na mnie osłupiałym wzrokiem.
- Dobrze... - próbuje złapać trochę powietrza w płuca - Zachowujesz się jak córka prosząca matkę o zgodę na wyjście do klubu! - znowu zanoszę się śmiechem - Wiem, że każde nasze urodziny spędzamy razem, ale ile to może trwać? Jeźdzcie i przywieźcie mi jakiegoś opalonego przystojniaka - odwracam się w stronę blatu. Jeśli za pięć minut nie skończę robić śniadania i wyjść, spóźnię się na wybieranie kwiatów na ślub, a tego klienci nie lubią, a ja wyglądam wtedy na mało profesjonalną.
To nie jest tak, że mam wariacje na punkcie profesjonalizmu. Chodzi o to, że jeśli chcesz się wybić na tym rynku i być najlepszą, trzeba dać od siebie dwa razy więcej. To popłaca.
Kończę pakować kanapki do torby i jeszcze raz sprawdzam czy wszystko mam.
- Jeszcze raz bardzo Ci dziękuję za niespodziankę - biorę małą babeczkę z blatu i biorę duży gryz. Resztę babeczki daje Casie i całuję ją szybko w policzek i wychodzę.
- Reszta dla ciebie! - krzyczę na pożegnanie i zamykam za sobą drzwi.Droga do pracy jest spokojna i bez większych korków. Aż dziwne, że w Nowym Jorku to możliwe.
Parkuję mojego suv'a na parkingu przed ogromną kwiaciarnią i w pośpiechu wchodzę do środka, gdzie czeka już na mnie para młoda. Dziewczyna wygląda pięknie w sukience z żółtymi kwiatami i delikatnymi sandałkami na stopach. Pan młody obejmuje ją w tali, w swojej koszulce polo, czarnych krótkich spodniach i czarnych mokasynach.
Wygląda jak zaawansowany gracz w tenisa. Szybko rozglądam się po kwiaciarni i już jestem w niej zakochana. Białe kwiaty w rogach salonu i duże bukiety stojące na samym wejściu do salonu. Czerwony dywan z akcentami białych lilii dodaje temu wszystkiemu uroku. Gdy skończyłam zachwycać się urokiem salonu, naprzeciw wychodzi nam kobieta z pięknym bukietem w dłoni. Jej czarna długa suknia sprawia, że czuję się jak na pokazie mody we włoskim salonie, a długie blond włosy zawinęła w ładnie ułożony kok na samym dole głowy. Wita nas miłym usmiechem i każdemu z nas podaję wolną rękę.
- Marta Sky - przedstawia się ściskając mi dłoń - Dobrze, że państwo przyszli. Właśnie miałam wychodzić na lunch - śmieje się skromnie po czym odkłada bukiet róż i lilii do białego wazonu.
Patrzę na parę młodą, od której bije miłość i szczęście i łapię się na tym, że w pewnym stopniu im zazdroszczę.
Biorą ślub i są szczęśliwi. Casie ma swojego wymarzonego chłopaka, natomiast ja tkwię między pracą, a domem. Nie zastanawiam się nad tym więcej, gdy dochodzę do wniosku że mam dopiero dwadzieścia cztery lata i nigdzie mi się nie śpieszy. Na wszystkich przychodzi pora.
Poprawiam dół mojej ołówkowej spódnicy i postanawiam zacząć pracować, nim wymyślę coś głupszego na temat mojego życia.Po dwóch godzinach przebierania i wybierania kwiatów, wszyscy wychodzimy z salonu zadowoleni, że wszystko udało nam się ustalić i wybrać. W kwiaciarni było w czym wybierać, a Marta dużo doradzała i to właściwie ona z parą młodą wybrali kwiaty. Ja notowałam i dopilnowałam, aby kwestia kwiatów była zapięta na ostatni guzik.
Następny punkt dzisiejszego dnia to kwestia tortu. Ustaliłam z parą, że po lunchu spotkamy się w cukierni. Po drodzę wstępuje do małej kawiarni po kawę. W planach miałam jeszcze ciastko, ale upomniałam się w duchu , że za niedługo, przez parę godzin będę zmuszona jeść różnego rodzaju ciasta, ciasteczka, kremy, więc oszczędziłam sobie dodatkową porcje kalorii. W kawiarni zamawiam małą czarną na wynos i płacę, zostawiając studentce za ladą nie mały napiwek. Upijam duży łyk kawy, chcąc by jak najszybciej kofeina zaczęła płynąć mi w żyłach i przedzieram się przez tłum spieszących się ludzi, żeby dostać się do mojego samochodu.
Gdy docieram na miejsce, mój papierowy kubek z kawą upada na ziemię, rozlewając czarny płyn na rozgrzany chodnik. Stoję jak osłupiała i jeszcze raz ogarniam wzrokiem auto zastanawiając się czy to na pewno mój. Z przykrością stwierdzam, że to dokładnie mój samochód, ale nie mogę pojąć co się z nim stało. I co najważniejsze jak.
Podchodzę bliżej i przyglądam się rozbitej przedniej szybie i śladom farby na połowie dachu i całej masce.
- Co to za gówno? - mówię do siebie rozglądając się do okoła.Hej witam Was bardzo serdecznie w mojej opowieści. Mam nadzieję, że będzie Wam się podobać, jeśli tak zostawcie po sobie ślad.
Będę chciała dodawać rozdział dziennie, może dwa,w zależności od wolnego czasu. Życzę Wam przyjemnego czytania! Buziaczki.
CZYTASZ
Amy
RomanceCo się stanie gdy Amy, spokojna i poukładana dziewczyna spotka na swojej drodzę mężczyznę , który jest zupełnym przeciwieństwem? Jak daleko Max jest w stanie się posunąć, żeby zdobyć Amy tylko dla siebie? Co zrobi dziewczyna, gdy prawda wyjdzie na j...