Rozdział trzeci

2 1 0
                                    

Patrzę na ikonkę ładującej się baterii w telefonie i myślę nad planem na wieczór. Trzy butelki wina, jedna za zdrowie tego obcego przystojnego mężczyznę, będą idealne, żeby zapić ten nieszczęsny dzień. Rozglądam się nerwowo po aucie i nie byłoby nic złego w tym, gdyby nie sterta kocy na tylnym siedzeniu. Nic dziwnego, ten facet wygląda jak chodzący Bóg. Laski trzymają się maski, żeby tylko się z nimi przespał. Wycieram lepkie od potu dłonie w moją nową ołówkową spódnice i patrzę na przesuwający się krajobraz na oknem. Poprosiłam o podrzucenie do cukierni na danej ulicy, lecz jestem prawie pewna, że z takim spóźnieniem nie mam już co liczyć na uprzejmość moich klientów. Jeśli już nie dzwonią do innego agenta.
- Ile minut? - odzywa się nagle nieznajomy.
- Proszę? - zerkam wybita z myślenia.
- Ile minut spóźnienia? - czyta w myślach czy co? Zeram na zegarek na lewej ręce.
- Czterdzieści trzy minuty. Z tymi światłami będzie pięćdziesiąt - przecieram sfrustrowana czoło, domyslając się, co będzie się działo w cukierni.
- Myślę, że zrozumieją - widzę jak zaciska palce na kierownicy, próbując omijać największe korki i wielkie auta,które te korki powodują.
- Za parę tygodni ich najważniejszy dzień w życiu, a ja jestem ich agentką, która się spóźnia prawie godzinę - wymachuje rękami, żeby dodać sytacji dramatyzmu - Więc niby, dlaczego mieliby zrozumieć, czemu nie traktuje ich poważnie?
Kątem oka widzę, jak jego kąciki ust podnoszą się, w ironicznym uśmiechu.
- Kobiety takie są, że nadają wszystkiemu dramatyzmu - chichoczę cicho, patrząc na drogę.
Nie zastanawiam się nad jego pełnym zgryzliwości zdaniem i liczę w głowie ile zostało nam drogi. Za tą niegrzeczną ironię odejmuję mu punkty. Staje się coraz większym dupkiem.
- Jak masz na imię? - wypala nagle. Patrzę na niego, lekko zdziwiona jego zmianą nastroju.
- Amy - mówię cicho.
- Amy - powtarza tym samym tonem, zamyślony. Przyglądam mu się z ukosa. Jego zadarty nos idealnie współgra z jego dołeczkami na policzkach i wyraźnie zaokrąglonej brodzie. Włosy sięgają mu do ramion i są założone za ucho, ale kilka kosmyków niesfornie się wydostały i opadają na czoło.
Parę minut później, mężczyzna parkuję na parkingu obok cukierni. Wysiadam szybko z samochodu, dziękując, za pomoc i wbiegam do cukierni. Przy stoliku na samym końcu zauważam moją parę i podbiegam do nich.
- Bardzo przepraszam, wszystkie demony tego świata postanowiły mi dokuczyć dzisiejszego dnia - próbuje rozluźnić atmosferę żartem, patrząc na ich zdenerwowane twarze. Pan młody kiwa lekko głową i obejmuje swoją narzeczoną w pasie.
- Cukiernie zamykają, za pół godziny. Nie zdążymy już zrobić degustacji tortu - kobieta patrzy mi w oczy z wyrzutem. Obydwoje są strasznie poważni. Rozumiem, zdenerwowanie ślubem, ale po co ta zabawa w księżniczkę i księcia. Ręce mi się pocą, a skronie zaczynają pulsować. Żeby tylko nie wybuchnąć.
- Proponuję przełożyć to na jutro. Mam nadzieję, że nie jest za późno na zmianę agenta - mówią do siebie, jakby mnie obok w ogóle nie było. Teraz się naprawdę denerwuje. Żołądek zaciska mi się w supeł, a dzisiejsze śniadanie i kawa podchodzą do gardła. Czy naprawdę każda para młoda musi zachowywać się, jak najważniejsi na świecie ludzie i mieć w dupie resztę świata i resztę ludzi?
- Jak państwo sobie życzą - mówię pokonana, powstrzymując się, przed wypowiedzeniem moich złych myśli na głos.
Para młoda wstaje i wychodzi nie oglądając się, ani nie mówiąc do mnie ani słowa więcej.
- Pieprzyć to - mówię na tyle głośno, że starsze małżeństwo, siedzące przy stoliku obok, patrzy na mnie, jakby wyrosła mi druga głowa. Od lat zastanawiam się czemu ludzie są nieczuli na drugiego człowieka. Każdy jeden osobny człowiek, zazwyczaj myśli tylko o swoich dobrach i o swoim tyłku i jak najlepiej mieć w życiu. Żadnego zrozumienia, współczucia.
Masuje kark dłonią i postanawiam wyjść z tej małej, za słodkiej cukierni. Nie mam samochodu, telefon jest ledwo żywy, jestem na drugim końcu miasta w godzinach szczytu, bez planu na powrót. Co za gówniany dzień.
Wychodzę przed cukiernie i zauważam, że mężczyzna nie odjechał swoim samochodem, tylko dalej stoi na tym samym miejscu parkingowym, lecz nie widzę jego osoby. Zauważam po chwili , że stoi oparty o drzwi kierowcy, z telefonem w ręku.
Moim telefonem.
Podchodzę do niego czując, palący wstyd na moim policzkach i uśmiecham się.
- Mam naprawdę, dużo pracy, chciałem jechać do domu, a ty musiałaś mi to utrudnić zapominając telefonu - mówi jakby do siebie, nie patrząc na mnie i podrzuca lekko mój telefon.
- Przepraszam - tylko tyle jestem w stanie odpowiedzieć na jego zdenerwowany i lekceważony ton.
Dobra Amy. Bierz ten telefon i spadaj. Nigdy więcej go nie zobaczysz - podtrzymuje się na duchu. Nie znam tego człowieka, ale coś każe mi brać tyłek w troki, bo mój niepokój rośnie z każdą sekundą gdy patrzę na jego postać.
Nagle nie wiadomo skąd i dlaczego, mężczyzna, który przed chwilą był zły i obojętny, bez powodu zaczyna się histerycznie śmiać. Dobra, teraz jestem bardziej zdezorientowana niż pół godziny wcześniej w aucie. Co jest nie tak z tym kolesiem? Podaję mi telefon, a ja od razu go chwytam, póki nie zmieni zdania i nie zechce się ze mną drażnić.
- Żartuję - przeciera oczy mokre od łez ze śmiechu - mam już na dziś wolne, ale gdybyś widziała swoją twarz - otwiera drzwi kierowcy i dosłownie wskakuje do środka. Gestem zaprasza mnie również do samochodu , ale ja jeszcze przyswajam ostatnie trzy minuty. Cy to jest jeden z tych nie zrównoważonych kolesi, którzy mimo wyglądu, mają sadystyczne zapędy?
Są godziny szczytu, metro zapewne pęka w szwach, taksówki teraz nie ma szans złapać, jestem na drugim końcu miasta bez szansy szybkiego powrotu - te właśnie argumenty grają mi w głowie, gdy wsiadam z powrotem do auta, obcego człowieka, nie, przepraszam, obcego, boskiego mężczyzny....

Zostaw po sobie ślad, jeśli rozdział się podobał. Buziaki

Amy Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz