Kiedy już odłożyła słuchawkę, perspektywa czasu pozostałego do powrotu Seweryna stała się dla Anety bolesna.
Nie mogła teraz uwierzyć w to, iż na początku bała się myśli o nim jak ognia. Obawiała się przyznać przed samą sobą, jak zaczął na nią działać od chwili, kiedy tylko zobaczyła go z Martą tamtego dnia. Obecnie, bardziej przerażała ją alternatywa, w której ponownie usłuchała stanowczej sugestii panny Nigdy Więcej, a o Sewerynie już nawet nie pamięta, bądź jedynie jak o przystojnym koledze dawnej koleżanki - co byłoby koszmarniejsze niż nie poznanie go.
Przymknęła powieki wyobrażając sobie jego fizyczną bliskość.
Wiedziała już, że powie mu o TYM właśnie dzisiaj. W końcu do tego dojdzie. Po przeprowadzonej właśnie rozmowie z lekarzem decyzja podjęta została automatycznie.
Sama nie mogła jeszcze w to do końca uwierzyć, gdy wówczas jej usta po raz pierwszy od trzech lat zareagowały szybciej niż te panny Już Nigdy W Życiu, definitywnie kończąc tym samym ich zażyłą znajomość, która przez owe trzy upiorne lata (jak teraz wiedziała) podtrzymywała ją jednak jakoś na duchu.
Niecałe sześć miesięcy temu, 15 listopada 99-go, w ów deszczowo śnieżny poniedziałek, przekroczyła próg pizzerii, w której akurat siedziała Marta w towarzystwie jakiegoś chłopaka. Nie wypadało się nie przysiąść. Zresztą lokal i tak miał prawie komplet, więc zanim panna Nawet O Tym Nie Myśl zaczęła się czymś jak zwykle wymawiać, Aneta zdążyła się już przedstawić. Na szczęście Marta nie była z nim. A widząc, co się święci zostawiła ich po pewnym czasie wreszcie samych. Dzisiaj już nawet nie pamiętała nawet, czym się w ogóle wymówiła. A podchodząc do ich stolika - przy którym Seweryn siedział plecami do drzwi wejściowych - chciała jedynie zamienić parę słów ze starą znajomą z uczelni i zapytać, co słychać.
Od tamtego dnia Seweryn stał się dla niej esencją życia. Wspomnieniem czegoś, co jak sądziła zdołała przez minione trzy lata zupełnie wyrugować ze swojego przegranego jak sądziła wówczas dla niej życia. Gdyby ten dwudziestosiedmiolatek, który w ów dość mroźny listopadowy poniedziałek spotkał na rynku Martę, nie dał się namówić przez nią na późny obiad, minione sześć boskich miesięcy byłoby po prostu dla niej ciągiem dalszym zapomnianych już dzięki niemu koszmarnych trzech lat, a jej myśli wciąż siedziałyby w mrocznym więzieniu 16-go września 96-go. Dzisiaj z całą pewnością o wszystkim mu opowie i wręczy ten niezaprzeczalny dowód swojej miłości.
Nie mogąc dłużej znieść już samotności w ich tymczasowym mieszkaniu, z brzemieniem takiej nowiny, wybiegła z niego niecałe pół godziny po powrocie z pracy i wystukaniu numeru gabinetu doktora Barnego.
Również jej staruszkowie będą wniebowzięci! Nikt, tak jak oni nie pragnął (nawet ona sama, pogrążająca się coraz bardziej w mroku samotności) tego, aby ich córka wreszcie ożyła. I w końcu tak się stało. Po trzech latach powstała z martwych - pogrzebana wcześniej w grobowcu upiornego jesiennego popołudnia 16-go września 96 -go roku. Jeżeli ktoś się w jej intencji w ogóle modlił - a wiedziała, że robili to bez ustanku jej rodzice (choć wówczas było to dla niej co najmniej obojętne, jeżeli nawet nie irytujące) - minione tygodnie, począwszy od 15-go listopada ubiegłego roku, a kończąc na tej ostatniej rewelacji przekazanej jej przez doktora Barnego, były dla Anety wystarczającym dowodem na to, że coś takiego nie idzie w próżnię. Wróciła z długiego rejsu przez Styks, już niemal widząc jego drugi brzeg. Na szczęście ich gorące modlitwy zawróciły w porę łódź Harona z powrotem. Właśnie za to będzie musiała im gorąco podziękować. Dzisiaj, 7-go czerwca, w ten piękny słoneczny czwartek 99-go, nie wyobrażała już sobie bez Seweryna dalszej egzystencji - podobnie jak minutę przed ujrzeniem go, nie potrafiłaby z kolei przyjąć do wiadomości czegoś tak dla niej teraz oczywistego i najpiękniejszego jak fakt, iż urodzi mu dziecko, że komukolwiek i kiedykolwiek urodzi dziecko, tak się tym radując.
Kiedy jeszcze przed Sylwestrem oznajmiła rodzicom, że kogoś sobie znalazła, poprosili ją żeby to powtórzyła. Pomyśleli zapewne najpierw, że się po prostu przesłyszeli, bądź opacznie zrozumieli. Pamiętała jak z uwagi na jej wiek niezręcznie było im cokolwiek jej tłumaczyć, kiedy trzy lata temu (16-go września 96-go) wróciła wieczorem od Marka z jego ojcem. Wyglądała chyba gorzej niż osoba, która zobaczyła upiora.
- Co się stało na Boga, człowieku! Odpowiedz! - prawie krzyczał wtedy jej ojciec trzymając Wojtka Borkasa za ramiona i potrząsając ni m trochę. Chyba po to żeby się obudził. Tata Marka był w nie lepszym stanie. W końcu był jego synem.
- Sam chciałbym to wiedzieć - odparł, bardziej sobie niż im. Ale w końcu mu powiedział. Jednak chyba dopiero wtedy, gdy drzwi pokoju Anety na piętrze delikatnie się zamknęły.
Przesiedziała w nim ponad tydzień, zanim była w stanie wrócić z powrotem do pracy. Jej rodzice warowali przy jej drzwiach dzień i noc od chwili, kiedy ojciec Marka powiedział im o samobójstwie syna. Wyciągnęli klucz z zamka drzwi jej pokoju. Z łazienki usunęli wszystkie potencjalnie niebezpieczne przybory toaletowe. A kiedy - w owych pierwszych czarnych dniach - snuła się po kuchni, bądź koło domu, bacznie ją obserwowali. Bali się spuścić ją z oczu choćby ma sekundę. Aczkolwiek nigdy nie zrobiła czegoś, co choćby po części tylko usprawiedliwiało ich zachowanie.
Od Tamtego Dnia ich córka nie była już tą samą osobą. Poza pracą i przesiadywaniem po niej przez owe trzy lata w domu, praktycznie nigdzie się nie ruszała. Życie towarzyskie stało się dla niej abstrakcją. Po roku kilku znajomych przestało się jej w końcu narzucać. I chociaż nadal gdzieś wychodziła, wiedzieli, że robi to raczej z grzeczności, aniżeli szczerej chęci pokazania się światu. A jeżeli ktoś miewał co do tego czasem jakieś wątpliwości, jej postawa rozwiewała skutecznie wszystkie.
Pewnego dnia krzyknęła:
- Dajcie mi wreszcie święty spokój. Przecież mówiłam, że sobie nic nie zrobię. Martwcie się lepiej o moją duszę, a nie flaki - siedząc na muszli. Gdy usłyszeli jak o trzeciej nad ranem zamyka się w ubikacji zareagowali natychmiast. Chociaż po tych słowach powinni wreszcie się trochę uspokoić, jej słowa zapewne przysporzyły im jeszcze więcej nieprzespanych nocy.
Doprawdy, chyba jedynie modlitwa utrzymała ich (i ją) jakoś przez owe trzy piekielne lata w jednym kawałku.
*
- Boże, nawet nie wiesz jaki jestem szczęśliwy. Od chwili, kiedy cię ujrzałem nie było i nie będzie już takiego dnia, w którym bym nie dziękował za to, że weszłaś do tej pizzerii. A teraz jeszcze to! To cudowne!
- To znaczy, że się cieszysz?
- Żartujesz!?!? - Seweryn wcale nie musiał udawać dotkniętego do żywego. Siedzieli w wynajmowanym dwupokojowym "gniazdku", próbując nasycić się w nim sobą po godzinach pracy. Dzisiejsza kolacja tak im zaostrzyła apetyt, że gdyby nie to, co Aneta miała jeszcze Sewerynowi do powiedzenia w kwestii własnego szczęścia, pewnie już dawno dałaby się ponieść jego fali.
Dochodziła dwudziesta trzecia. Żółtawo bursztynowy blask dwóch świec subtelnie odmalowywał w mroku tło kuchni, by maksymalnie wyeksponować stół, przy którym jeszcze jakoś siedzieli.
Sama już nie wiem chciała mu odpowiedzieć. Tak naprawdę to przez cały czas była spięta. Od chwili telefonicznej rozmowy z lekarzem. Teraz już wiedziała, że popołudniowe odwiedziny u rodziców w jakiś sposób miały ją tylko przygotować na TĘ rozmowę, która zaczęła potwierdzać jedynie to, o czym i tak każdej spędzanej razem sekundy zapewniały ich własne ciała. A zaczęły to robić niewiarygodnie nachalnie już od chwili, kiedy ich spojrzenia skrzyżowały się po raz pierwszy i tak rozgrzały tamtego mroźnego listopadowego popołudnia sześć miesięcy temu.
Tamtego dnia, po wyjściu z pizzerii spacerowali po mieście prawie do wieczora. Ich pierwszemu pożegnaniu nie było końca. A dopiero po rozstaniu uświadomiła sobie, że są już umówieni na jutro. Nie pamiętała, co mu naplotła. Nawet panna To Już Powolny Acz Systematyczny Koniec nie miała już nic do powiedzenia. I właśnie wtedy (zaistniałego sześć miesięcy temu) dotarło do niej, jaka od śmierci Marka, przez owe trzy lata była zagubiona. Tyle razy pragnęła mu to już wyznać. Bała się jednak, że w jakiś sposób może się do niej zdystansować. A tego by już z pewnością nie przeżyła.
Tyle razy chciała opowiedzieć mu o tym, jaka była przerażona, a jedynym powodem, dla którego nie podążyła za Markiem byli jej rodzice. No i sam Marek. Kochała ich. Nie chciała im tego robić. A z kolei Marka obciążyłaby w oczach najbliższych dodatkowo winą własnej śmierci. Wiedziała, że musi sobie jakoś dać radę. I jakoś dawała. O niczym jednak tak przez cały czas nie marzyła, niczego tak chorobliwie nie pragnęła, nie pożądała, jak zrozumiałego i usprawiedliwionego odejścia we śnie. Ale nic takiego nadejść nie chciało. Sześć miesięcy temu, ubiegłego jeszcze roku, mroźnego (lecz nie dla nich) 15-go listopada dowiedziała się wreszcie, dlaczego. Opłacało się cierpieć. Gdyby na przykład dzisiaj dowiedziała się, że Seweryna spotka dopiero za parę lat (wiedząc już, jaka to słodycz), czekałaby na ten dzień z utęsknieniem.
- Chciałabym ci o czymś jeszcze powiedzieć - powiedziała po chwili.
- Przypuszczam, że to, co najwspanialsze już chyba za nami? - odparł.
- Tak. Myślę jednaj, że musisz to wiedzieć chcąc dalej za mną naprawdę być chciała jeszcze dodać, ale już tego nie zrobiła.
Wpatrywała się w swoje dłonie. Po dłuższej chwili milczenia, jej wzrok stał się drgająco szklisty.
- Czy to ma jakiś związek z dzieckiem? - zapytał Seweryn. Błysk iskry niepewności w jego oczach poraził ją jak prądem.
- Nie. - Każda kolejna sekunda zwłoki z jej strony, była dla niego z pewnością gorsza niż to, co musiała mu w końcu powiedzieć.
Wstała od stołu, obeszła go i stanęła za Sewerynem. Położyła ręce na jego barkach wpatrując się w jakiś tylko przez siebie dostrzegalny horyzont.
- Miałam kiedyś chłopaka... - zaczęła niepewnie. - Marek... To znaczy ten chłopak, popełnił samobójstwo. - I chociaż nie oczekiwała żadnej konkretnej reakcji, zadrżał, co wyczuła przez cienki materiał podkoszulki. Nie odezwał się jednak. - Trzy lata temu. Gdybym powiedziała, że coś zaczęło się między nami psuć, grubo bym przesadziła, a nawet skłamała. To prawda, miewał od pewnego czasu dziwne nastroje, jednak nie określiłabym ich symptomatycznymi, czy też alarmującymi. A może tak było, tylko ja byłam czymś zaślepiona? W każdym bądź razie... - opowiedziała mu wszystko. Jeszcze raz przebrnęła przez idylliczny początek, kiedy to już ponad siedem lat temu poznała Marka Borkasa, przystojnego studenta informatyki, a niewiele ponad rok później, byli już pewni, że nic ich nie rozłączy. Choć przypuszczała, że trochę tym zbije z trpou Seweryna, z pasją ponownego przeżywania minionych bezpowrotnie chwil, zaczęła mu pokrótce opowiadać jak wyglądała ich sytuacja i jak na co dzień próbowali stopniowo ją modelować, nade wszystko ciesząc się sobą.
Po pewnym czasie Seweryn ponownie mógł spoglądać Anecie prosto w oczy, gdy z powrotem usiadła za stołem. Już samo brzmienie tego słowa sprawiło, że zadrżał, tracąc w jednej chwili cały romantyczny zapał. I chyba nawet nie przypuszczała jak bardzo przeżywał to wszystko razem z nią. Pozornie typowa codzienność w sekundzie stała się dla niego aż nazbyt zrozumiała. Z zapartym tchem słuchał jak dwudziestodwuletnia wtedy dziewczyna poznaje dwa lata starszego od siebie studenta, kończącego właśnie czwarty już rok studiów, dorabiającego na pół etatu w firmie informatyczej znajomego rodziców. Sama rozpoczęła akurat pracę (po ukończeniu dwuletniego kursu protetyki) w dość renomowanej pracowni protetycznej, więc dość szybko zaczęli bardzo poważnie myśleć o czymś wspólnym. Kiedy Marek ukończył w wieku 26ciu lat studia, i otrzymał już stały cały etat, zaczęli myśleć o zamieszkaniu w końcu razem. Po blisko roku zdecydowali się na tymczasowy wynajem całkiem przyjemnej trzypokojówki. I tak oto ta siedząca teraz przed nim 25cio letnia wtedy piękność i jej dwa lata starszy od niej chłopak zaczęli żyć własnym życiem.
- I do dzisiaj wszystko byłoby dalej przepiękne, gdyby nie to, że w wieku dwudziestu ośmiu lat włożył sobie pistolet w usta i pociągnął za spust.
- W waszym mieszkaniu? - zapytał Seweryn, nawet nie podejrzewała chyba jak autentycznie tym wszystkim przejęty.
- Nie. Chociaż kto wie, co byłoby dla kogo lepsze, to znaczy, znośniejsze. Już niecały rok przed tym zaczął wpadać w dziwne nastroje. Bywał dziwnie zamyślony i rozkojarzony. Jednak owe epizody melancholijnych bloków były sporadyczne, więc szybko przestałam przypisywać im jakiekolwiek znaczenie. Nie było mi dane jednak długo tak myśleć. Później, szesnastego września, trzy lata temu, niestety dotarło do mnie, że chociaż byliśmy ze sobą prawie od czterech lat, czułam się tak jakbym go w ogóle nie znała. Nikt, poza samym decydującym się na ten krok, nie zrozumie czegoś podobnego. A wydaje mi się, że przez minione trzy lata, jakie minęły od tego koszmaru, otrzymałam więcej mrocznych odpowiedzi, niż bym chciała.
- Na niecałe dwa tygodnie przed TYM, wrócił do swojego rodzinnego domu, nie zabierając ze sobą kompletnie nic. Przez parę dni odbierał jeszcze telefony, tłumacząc mi za każdym razem, że to nie moja wina i żebym na jakiś czas dała mu spokój, bo musi coś przemyśleć. Później już nawet nie chciało mu się podchodzić do aparatu.
- Nie odwiedzałaś go?
- Jak wiedziałam, że jest sam to nikt nie otwierał. A kiedy indziej jego rodzice mówili, że go po prostu nie ma. Nie wiem, co im nagadał.
- Nie rozmawiałaś o tym później z nimi?
- Nie. Nie miałam na to najmniejszej ochoty. Zresztą, po co? Stało się. Nawet nie miałam najmniejszego powodu, by zacząć podejrzewać, DLACZEGO. Przy tym rzeczy kompletnie dla mnie niezrozumiałe, stawały się klarowne.
- Nie możesz się tym przecież wciąż zadręczać.
- Przestałam, kiedy cię tylko zobaczyłam po raz pierwszy. Wiem, że mi wierzysz. Widzę to.
Tak, on też to widział w jej oczach. Teraz już nie tylko wiedział, ale i usłyszał, że ich spotkanie nie było dziełem przypadku. Zapragnął nagle, żeby i ona się o czymś dowiedziała. Z biegiem lat nauczył się już nawet o tym nie myśleć. Teraz wiedział, że kiedy jej tylko o tym opowie, zrozumie jak odczuł jej ból i stratę - zrozumie, jak głęboko ją zrozumiał.
Jednak, kiedy tylko usłyszał jak swoją sromotną opowieść o finalnej wizycie w rodzinnym domu Marka, a później w jego pokoju, kończy poszukiwaniami jakiegoś naboju, czerwone światełko gdzieś w jego wnętrzu zaczęło pulsować coraz intensywniej.
- Jaki znowu nabój - zapytał przerywając jej nagle sam nie wiedząc na początku, dlaczego to tak zwróciło jego uwagę.
- Przepraszam. Trochę się zagalopowałam - powiedziała wyrwana z pasji swojej opowieści. - To było trochę ponad rok przed jego samobójstwem. Parę miesięcy przed wprowadzką do naszego tymczasowego mieszkania. Pojechaliśmy w pewną skwarną sierpniową niedzielę nad Księżycowe Jeziorko blisko Lasku Niedźwiedziego, wiesz gdzie?
Kiwnął głową. Lekko. Lecz nic nie odpowiedział. Jednak wciąż miał nadzieję, że tak naprawdę nie usłyszał. I dalej nie słyszy.
- Latem bywa tam naprawdę tłoczno. Ale jest tam mimo wszystko bardzo pięknie.
Tym razem nie kiwnął. Nie mrugnął nawet powieką. Słuchał, w sumie wiedząc już, co jeszcze usłyszy. Forma nie była już istotna. Dobrze, że nie widziała braku jego reakcji. Wciąż była zupełnie gdzie indziej.
- Było tam - kontynuowała - takie ustronne miejsce z dostępem do jeziora, gdzie przeleżeliśmy prawie cały Boży dzień. Tam znalazł ten nabój. Nie pytaj, jaki, bo się na tym nie znam. Snuł na jego temat bardzo ciekawe domysły. Dopiero po paru miesiącach zauważyłam go najpierw w jego pokoju, a potem w naszym domu. Co jakiś czas rzucał mi się w oczy. Mówił, że mu przynosi szczęście. Później w ogóle już o nim nic nie mówił, a ja o nim przestałam myśleć. Przypomniałam sobie o ni m dopiero w jego pokoju. W czasie owych ostatnich odwiedzin. W sumie nie wiem, dlaczego? Albo raczej jest to właśnie tak oczywiste, no nie? Nie znalazłam go tam. W naszym mieszkaniu również. Nigdzie. W końcu przestałam o tym myśleć. Bo niby, co by to mogło wszystko oznaczać? Gdyby mi pokazano pocisk do broni, z której się zabił, pewnie bym była w stanie powiedzieć czy to był ten. Ale, po co? Skąd on w ogóle wziął broń?
Przez chwilę opowiadała jeszcze jak to potem wróciła do swojego domu i rodziców, w paru zdaniach próbując zawrzeć całą niewyrażalną upiorność minionych całe szczęście dzięki niemu trzech lat. Mówiła jednak już coraz mniej spójnie. Później się w końcu rozpłakała.
Dobre dziesięć minut siedziała mu na kolanach, mocno go obejmując i wypłakując w jego podkoszulek. Wstał razem z nią i poszedł tak z nią na rękach do ich tymczasowej sypialni. Opuścił ją delikatnie na łóżko, a sam klęknął tuż obok niego uspokajając ją (głaszcząc i całując) dopóki nie był pewny, że zasnęła. Potem ostrożnie położył się obok niej, choć wiedział, że już nie zaśnie. Poza tym, zaczął się nawet tego trochę obawiać.
*
Takie są jednak fakty, skonstatował prawie dwie godziny później, o trzeciej nad ranem. Tak jak podejrzewał, nawet nie zmrużył przez ten czas oka. A za około cztery godziny będzie musiał wyjść do pracy. Jednak dziś (i chyba już nie tylko dziś) zrobi to z wielką przyjemnością. Byle tylko o tym nie myśleć. Ale czy to w ogóle możliwe?
Aneta wciąż spała w tej samej pozycji, w jakiej zasnęła. Zastanawiał się, jak by zareagowała, gdyby jej powiedział, że nabój, który nad Jeziorkiem Księżycowym znalazł Marek, jej świętej pamięci chłopak, zostawił tam on sam? Lecz "zostawił" nie było chyba w tym przypadku adekwatnym określeniem. Raczej pozbył się. Czegoś, co miało na zawsze pozostać już za nim. W otchłani niepamięci. Wszystko jednak wróciło, jakby wydarzyło się zaledwie wczoraj.
Kiedy Seweryn odwiedził Lasek Niedźwiedzi z powziętym już bezpowrotnie postanowieniem (niewiele ponad cztery lata temu) definitywnego zamknięcia swojej sprawy, miał dwadzieścia trzy lata i wszystkiego dosyć. Odwlekanie tego nie miało nie tyle większego, co już po prostu żadnego sensu. Tak, mógłby oszukiwać się bez końca, zadręczając kolejnymi dniami przepełnionymi pseudonadzieją. Ale, po co? Znajdował się już wówczas w takim stanie, że każdy chwilowy przypływ nadziei odczuwał niczym autentyczny fizyczny ból. A bolało go, dlatego, gdyż nadzieja była jedyną rzeczą, którą mógł jeszcze oddychać. Jej atmosfera została zatruta, a on sam znalazł się nagle w Krainie Ostatecznych Wyborów.
Zdecydował się na broń, ponieważ jedynie nią mógł zagrać va banque. A Lasy Niedźwiedzie, okalające Księżycowe Jezioro, wydały mu się najodpowiedniejszym miejscem do tego, aby rzecz skonstruowana przez człowieka, przy jego symbolicznej pomocy, zadecydowała za niego. Gdyby jednak przypadkiem nie dowiedział się gdzie i za ile można coś takiego dostać na lewo, pewnie wciąż modliłby się o sen, z którego już nigdy nie musiałby się budzić, bądź już dawno skorzystałby z pomocy innych rozwiązań.
Rewolwer nabył za pieniądze uciułane na wakacyjny wypad w góry z paczką przyjaciół z uczelni. Szybko jednak zmienił, co do tych słonecznych planów zdanie, gdy przechodząc przez targ przypadkiem dostrzegł jak pewien facet za furgonetką ogląda broń. Odczekał chwilę przy stoisku z owocami aż transakcja dobiegnie końca, a później udał się w jej miejsce. Długo rozmawiał z gościem, którego tam zastał, zanim tamten zgodził się zjawić jutro o tej samej porze w tym samym miejscu z tym, czego sobie Seweryn zażyczył. Czekał jednak niemal pół dnia nim ktoś zupełnie inny w końcu podszedł do niego i wyjaśnił, iż ze zrozumiałych względów bezpieczeństwa powinien zrozumieć tę mała zmianę w planie. Ale otrzymał dokładnie to, o co prosił. Sześciostrzałowy rewolwer z krótką lufą. Wystarczy. No i do tego paczkę naboi. Choć przydał mu się tylko jeden. Resztę od razu wyrzucił.
Informacja zawarta w tym, co mu Aneta wyznała (czytelna i zrozumiała tylko dla niego), sprawiła, iż czuł się tak, jakby leżał w ciemności nie 7-go czerwca roku zero jeden, lecz ponownie 15-go maja 95-go, kiedy to wrócił właśnie z Lasku Niedźwiedziego. Już odrodzony. Rozpocząwszy co dopiero całkiem nowy rozdział w swoim dotychczasowo niezbyt obiecującym i zachęcającym życiu. Wówczas również bezsennie przeleżał całą noc. Tylko wtedy o tej porze był już szczęśliwy. Wraz z dniem rodził się sam na nowo. Okres wydawałoby się niekończącej się stagnacji dobiegł upragnionego końca. I naprawdę czuł się lekko. Jakby zrzucił coś z siebie mogąc wreszcie ulecieć i nareszcie pooddychać. A wystarczyło jedynie załadować jeden nabój do rewolweru, zakręcić pustym w pięciu szóstych bębenkiem i sprawdzić czy trafi się na ową pełną jedną szóstą. Naturalnie uprzednio włożywszy sobie jego krótką lufę w usta. To tyle. Później wszystko wygląda już zupełnie inaczej. Bardziej przejrzyście i mniej problematycznie.
Pamiętał jednak, że przed wyrzuceniem pistoletu do jeziora, wyciągnął nabój z komory. Może chciał zachować go na pamiątkę, albo obawiał się, że przy zetknięciu z taflą jeziora wystrzeli? Tego już nie pamiętał. Oba warianty były tak samo idiotyczne. Faktem było jednak to, że po wyrzuceniu już broni, chwilę oglądał jeszcze nabój w świetle latarki delikatnie obracając go w palcach. Chyba też chciał go wyrzucić go na dno jeziora. I pewnie by tak zrobił, gdyby mu się nie wymsknął i nie przepadł gdzieś w trawie. Nie pomogła nawet latarka, ani parokrotne późniejsze poszukiwania w świetle dnia. Potem przestał zaprzątać sobie tym w ogóle głowę. Miał przed sobą przecież teraz całe życie! Samym swoim widokiem z pewnością zatruwałby mu myśli dotąd, aż w końcu i tak by go nie wyrzucił.
Wszystko to miało miejsce 15-go maja 95-go. W lipcu, tego samego roku, Marek zabrał Anetę nad Księżycowe Jezioro i w okalającym go lesie - gdzie próbowali się schronić przed grupkami nagminnie odwiedzającymi to miejsce - znalazł to, czego nie odnalazł już niestety Seweryn. A rok później Marek włożył sobie pistolet w usta i pociągnął za spust. Ciekawe czy zagrał va banque? Czy włożył tylko jeden nabój i zakręcił bębenkiem zanim sprawdził czy wypadnie ta jedna pełna szósta? Kto w takim razie mógłby mówić o szczęściu? On, Seweryn, który trafił w jedną z pięciu pustych komór, czy Marek? A może po prostu zapełnił wszystkie komory. A w ogóle, czy w Niedźwiedzim Lasku, mogły leżeć jakieś inne naboje?