IX Diabolirisu

61 4 0
                                    

   Noc była piękna i gwieździsta. Nie mogłem zasnąć czując narastający niepokój bijący z tego dziwnego i przerażającego miejsca jakim był dom znachora. Leżąc samotnie w małym i ciasnym pokoju pod schodami słyszałem głośnie chrapanie starego duchownego. W pewnym momencie z oddali dobiegł mnie cichy pisk, który pochodził z pokoju, w którym spali grabarze. Był nienaturalny, dyskretny, nieludzki. Brzmiał jak fonetyczna synteza szczura z człowiekiem. Przeraził mnie do szpiku kości, tak, że mój nierówny oddech nieumyślnie zgasił świecę. Zapaliłem ją ponownie i powolnym krokiem zbliżałem się do pokoju, w którym spał Ordon i Rey. Otwierając drzwi zauważyłem białą niewyraźną twarz. Moje serce niemal stanęło, umysł odmówił posłuszeństwa. Przybliżając świecę zauważyłem wiszącą szlafmycę znachora. To nic takiego przecież, to tylko czapką, którą zostawił tutaj staruszek! Po pokoju przebiegła mysz, która weszła gdzieś w szczelinę tego okurzonego i nieużytkowanego pokoju. Zadziwiał mnie stopień zaniedbania tego miejsca. Widocznie znachor zakazał wstępu do tego pokoju. Czyżby coś w nim ukrywał? W blasku księżyca rysowała się sylwetka Reya i Ordona. Światło nocy uwydatniało ich poważne rysy twarzy. Rey wydawał się starszy o co najmniej dwadzieścia lat. Nie wyglądali miło, bardziej przypominali dwa świeże trupy.  Przez moment przebiegła mnie spontaniczna potrzeba zakopania moich towarzyszy. To dziwne. Nawet nie wiem dlaczego tak wtedy poczułem. Obaj spali i byli pijani. W powietrzu unosiła się ohydna woń stęchlizny i alkoholu, a zimno dobiegające z nieszczelnego okna zadygotało moim zmarzniętym ciałem. Przede mną stała wielka biblioteczka pełna dziwny, być może pradawnych ksiąg. Z wielką dyskrecją otworzyłem jedną z nich. Moje przepite oczy obserwowały po raz pierwszy stronice oprawionego ludzką skórą "Diabolirisu". 

Słyszałem o tej księdze w pewnym portugalskim porcie. Opowiadał o niej  stary wilk morski. Nie znałem tamtego człowieka, wydawał się być pijany i mówić od rzeczy. Z przerażeniem opowiadał o rozgromieniu indiańskiej wioski przez Jankesów. Bestialstwo kolonialistów nie miało granic. Gwałcili masowo kobiety na oczach ich mężczyzn. Rozczłonkowywali ciała starców i dzieci tworząc krwawe stosy. W jednej z takich nierównych potyczek zmasakrowali całą wioskę. Nie mogli jednak odnaleźć okolicznego szamana. Na sam koniec rzezi pojawił się trzymając w ręku właśnie tę księgę. Jankesi instynktownie rzucili się na staruszka, jednak ten nie był tym faktem ani trochę poruszony. Nadal trzymał księgę stojąc na wzniesieniu. Biegnące w jego stronę zastępy Jankesów zaczęły się potykać zbliżając się do szamana jak gdyby wielka kosa ucinała ich nogi na wysokości kolan. Wszędzie była krew. Część z nich oddała strzał w stronę Indianina. Żaden jednak go nie trafił. Większość strzałów wracała i godziła samych kolonialistów. Szybko powstał drugi stos ciał. Ludzie, którzy zdążyli uciec byli nękani przez dziwne nocne zawodzenie. Mieli przewidzenia. Jednym z nich był podobno właśnie ten żeglarz z portugalskiego portu. Nieraz z pokładu widział cały ocean przepełniony krwią, a gdy otwierał szafę zdarzało się, że wysypywał się na niego stos rozczłonkowanych indiańskich ciał. Samą osobę szamana nieraz widział na ulicach Londynu, stojącego w tłumie z tą przeklętą księgą. Szybko jednak znikał. Żeglarz nie mógł już czytać żadnych książek, bo momentami gdy przewracał strony widział poszczególne stronice Diabolirisu. Budził się też czasami w nocy, a w pokoju znajdował indiańską maskę. Wilk morski zniknął w barze tak szybko jak się w nim pojawił. Skończył swoją historię, poszedł po piwo ginąc w tłumie. Nazajutrz przeczytałam w okolicznej prasie o śmierci pijanego żeglarza, który w drodze powrotnej do noclegowni wpadł do wody. Szybko powiązałem to zdarzenie z tym przypadkowym mężczyzną poznanym w barze. Nie jestem jednak pewny kim był topielec.

   Patrzyłem na to diaboliczne dzieło z niemałą odrazą. Uderzyło mnie jednocześnie podniecenie i strach jak wtedy, gdy dotykała mnie nieznana istota ze snu. W opętaniu przewracałem kartki pochłaniając ilustracje, które zdawały się rozpływać w moim umyśle. "Pogrom niemowląt", "Głębokie rany", "Głos nieumarłych", "Rzeź rytualna", "Podróż duszy". Wszystkie te rozdziały oprawione w dokładne ilustracje pobudzały moje perwersyjne żądze. Kartki pachniały krwią i pleśnią, a  moje myśli błądziły w bezkresie sadyzmu. Przypomniałem sobie poprzednie dni. Nie jestem pewny tego co widziałem w rytuale i na ile sen zgadzał się z rzeczywistością. Jedno jest pewne: znachor jest w posiadaniu przedziwnych książek. Musiał on więc zgłębiać dniami i nocami tajemnice, o których lepiej nie rozprawiać. Nawet teraz było mi trudno w to uwierzyć trzymając tę diabelną księgę. Odkładając Diabolirisu usłyszałem płytki oddech Reya, tak jakby ten gest zaplątywał mu stryczek wokół szyi. Podniosłem księgę ponownie, ale nie pomogło to mu w żaden sposób. Rey dusił się przygwożdżony ciężarem jakiejś niewidzialnej materii. Jego klatka piersiowa z lekka opadła. Nagle obudził się z pohamowanym jękiem i spojrzał na moją sylwetkę. Przestraszyłem się. Odwróciłem moją głowę i zacząłem obserwować Ordona, który podobnie jak Rey przed chwilą dusił się pod ciężarem niewidzialnej materii. Nie jestem pewny co do tego co widziałem później. Mam wrażenie, że tamtej nocy mijałem znachora, który był nieco przemieniony. Wyglądał jak duch posępnie przemierzający rozległe korytarze jego własnej rezydencji. Lewitował delikatnie nad ziemią rozświetlając pokoje swoim zielonkawym blaskiem.  Nie wiem teraz sam kim, albo czym jest zmora, która wszystkich nas nęka. Obawiam się, że znachor nie jest zbyt dobrym człowiekiem. Jaki miałby jednak cel zmieniając się w nękającego nas demona? A może wszystko jest snem?

ZmoraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz