• 01 • ,,Książę Półkrwi"

880 33 8
                                    

Szedł aż nazbyt szybko. Nie oglądał się za siebie; nie był w żaden sposób zainteresowany czeluściami ciemnego korytarza, na którego końcu z pewnością nie mogło znajdować się nic szczególnego.

Poprawił opadający z ramienia pasek skórzanej, przestarzałej torby wypełnionej po brzegi tomiszczami nielegalnie przywłaszczonymi z królestwa pani Piece.

Westchnął ciężko, dostrzegłszy, że spód torby był już nieco naderwany. Trzeba było to naprawić, ale wolał zająć się tym już w dormitorium. Nie chciał narażać się gryfońskim prefektom, którzy jedynie czekali na to, aby odebrać Ślizgonom punkty nawet za samo - według nich - bezpodstawne oddychanie.

Chłopak nawet nie zorientował się, że od dłuższego czasu podążała za nim pewna rudowłosa dziewczyna. Nie, nie była to Lily Evans. Zapewne, gdyby to rzeczywiście była ona, Severus odwróciłby się choć na chwilę bym móc na nią spojrzeć. Może nawet zapytać, co robiła o tak późnej porze na szkolnym korytarzu?

Ale rzeczywistość była inna i przewidywała kompletnie odmienny scenariusz.

Dziewczyna przyspieszyła, zdając sobie sprawę, że chłopak powoli znikał z punktu jej widzenia.

- Dłuższych badyli nie mógł mieć? - fuknęła. Jeden jego krok, na jej trzy. Był bardzo wysoki; jak Wierzba Bijąca.

Nagle, z torby chłopaka wypadła jedna z książek, a ten nawet tego nie zauważył, znikając za rogiem jak cień.

Anne, bo tak miała na imię dziewczyna, przyspieszyła kroku chcąc wziąć w swoje posiadanie zgubę kolegi ze szkolnej ławy.

Schyliła się po naznaczony przez ząb czasu podręcznik od eliksirów.

- Nic nadzwyczajnego - wzruszyła ramionami, kartkując książkę pełną bazgrołów Ślizgona.

Miała nadzieję, że to coś w rodzaju pamiętnika. Może wtedy mogłaby choć trochę lepiej go poznać. Dowiedzieć się przykładowo dlaczego - na jej nieszczęście inteligentny Snape - był skończonym draniem i gburem jakich mało. Poza tym, posiadanie takiego niezwykle osobistego przedmiotu byłoby otworem do możliwości szantażowania drania za każdym razem, kiedy jej podpadał - czyli średnio kilka razy dziennie.

Zawiedziona, kierowała się w stronę lochów nie myśląc już o niczym innym jak tylko o śnie. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo tego potrzebowała.

***

- Kretynie, jak mogłeś zapomnieć hasło? - przeklinał się Snape, masując smukłymi palcami swoje skronie. Brakowało jeszcze tego, aby noc spędzić na szkolnym korytarzu.

- Czekasz na zbawienie? - szepnęła z oddali Anne, przewracając bursztynowymi oczami na widok chłopaka.

Snape prychnął. Anne Rosier - najbardziej irytująca osoba na świecie. Gdyby ktoś go zapytał, czego obawia się najbardziej odpowiedziałby, że jej. Nie wiedział, co było gorsze - sam Czarny Pan i jego gniew, czy upierdliwość rówieśniczki.

Dziewczyna nieudolnie próbowała doprowadzić do ładu swoje rude loczki, które sterczały na wszystkie strony świata. Uśmiechała się przy tym cynicznie, widząc jak Snape uradował się na jej widok.

- Rosier, wyglada na to, że choć raz będziesz pożyteczna. Podaj hasło.

Uniosła brwi ku górze, jakby nie wiedziała, o
co mogło mu chodzić.

- Jakie podaj? Dlaczego mam ci je podać? Sam je wypowiedz. Każdy je zna.

Wiedział, że nie będzie łatwo, ale nie zamierzał dać wplątywać się w te dziecinne, rosierowe gierki.

- Nie utrudniaj...

- Ale po Merlina mam ci podawać hasło? - prychnęła, machając jego podręcznikiem na prawo i lewo.

Chłopak dopiero wtedy zorientował się, że jedna z książek zniknęła z jego torby. Zbliżył się do dziewczyny, i już wyciągnął rękę, aby zabrać dużo niższej od niego marudzie podręcznik, kiedy ta automatycznie znalazła się za nim.

- Znalezione niekradzione - wzruszyła ramionami, chowając swoją zdobycz gdzieś z tyłu.

Severus wziął głęboki oddech; w głowie rodziły się najróżniejsze myśli. Chciał jak najszybciej rozprawić się z Rosier, ale ta wydawała się być przeklęta i jednocześnie uparta jak osioł.

- Oddam ci jeśli powiesz mi, dlaczego zapomniałeś hasła. Może gdybyś zrobił w swojej głowie troszkę więcej miejsca, wyrzucając z niej przykładowo myśli o Evansównej, to taka sytuacja nie miałaby w ogóle miejsca. Albo wiem! Spróbujmy tego!

Anne odwróciła się ku wejściu do Pokoju Wspólnego i odchrząknąwszy teatralnie, wypowiedziała alternatywne hasło:

- Lily Evans - zachichotała.

Nie wydarzyło się nic. Dziewczyna ponownie stanęła twarzą w twarz z chłopakiem i za nic w świecie nie zamierzała pozbawiać się kpiącego uśmiechu pełnego satysfakcji.

- Oj, zobacz. Nie zadziałało. Uważam, że to niemożliwe.

Nie czekając na odzew ze strony Snape'a, otworzyła podręcznik, który miała od dłuższego czasu w swoim posiadaniu na stronie tytułowej.

- Ta książka jest własnością Księcia Półkrwi - bursztynowe oczy zdobiły się wielkie jak galeony, a wąskie usta ułożyły się w szeroki uśmiech. Rosier ukłoniła się przed Severusem.

- Zaszczytem będzie podać Waszej Wysokości hasło, choć nie wiem czy Komnaty, które Wysokość będzie dzielić z nami - zwykłymi śmiertelnikami - będą godne samej Waszej obecności, Książę... - z trudem powstrzymywała śmiech. Ten przydomek był według niej niezwykle patetyczny nawet jak na Snape'a.

Zresztą, gdzie mu tam było do księcia?

Może odrobinę tylko...

Severus nie wytrzymał. Podszedł do Anne i siłą wyrwał jej książkę. Wystarczyło jedno mordercze spojrzenie, aby z twarzy rudowłosej zniknął łobuzerski uśmieszek.

- Możesz mi wytłumaczyć - zagadnęła, nie zapuszczając z niego swojego ostrego spojrzenia - dlaczego nazywasz się księciem? Nie widziałam, że masz tak wysokie mniemanie o sobie.

- Skoro ty jesteś modliszką, to ja mogę być księciem - zostawił ją samą, w ostatniej chwili przypominając sobie o haśle.

Anne pokiwała głową z niedowierzaniem.

- Chyba kopciuszek, a nie modliszka - szepnęła, zakrywając po chwili dłonią swoje usta. Sama nie mogła uwierzyć, że pozwoliła tym słowom wyjść na świat.

Miała nadzieję, że Severus jej nie podsłuchiwał.

Felix Felicis • miniaturki hp Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz