Zmęczony przekraczam próg mieszkania. Dzwony pobliskiego kościoła rozbrzmiewają, wybijając północ. Zostaję oślepiony. Potrzebuje chwili, by odzyskać wzrok. Widok, który mam przed sobą sprawia, że zamieram osłupiały. Miejsce mojej trzypokojowej kawalerki zajęła wielka... przestrzeń. Przestrzeń, której końca nie jestem w stanie dostrzec. Przestrzeń jest nieskazitelną bielą. Zawieszone w powietrzu pojawiają się co jakiś czas dziury... szczeliny ukazujące krajobrazy. Każda szczelina z krajobrazem jest inna i znika w przeciągu sekundy, a zamiast niej w innym miejscu pojawia się inna szczelina i innym krajobrazem. Żaden krajobraz się nie powtarza. Niektóre są normalne, rzeczywiste i piękne... inne makabryczne nie będące częścią ziemi, są też szczeliny ukazujące miejsca idealne, bez najmniejszej skazy. One też nie znajdują się na ziemi.
— Gdzie ja jestem? — zadaję sobie pytanie, próbując coś z tego zrozumieć.
— Gdzie jesteś? — Odpowiedź nadchodzi od razu. – W poczekalni.
Przestrzeń się zatrzymuje. Wszystkie krajobrazy zamierają na swoich miejscach, po czym znikają. W białej przestrzeni w jednej chwili pojawiają się dziesiątki obrazów, które zawisają w powietrzu. Nie mam szansy dobrze się przyjrzeć, któremukolwiek z nich, bo gdy tylko każdy z nich zawiśnie, chwilę później opada na niego biała płachta. Nie mam pojęcia co tu się dzieje, dlatego obracam się tylko i patrzę na mężczyznę, który mi odpowiedział.
— Miło cię tu widzieć, przyjacielu. Przykro mi, że musiałeś czekać, ale moje wcześniejsze spotkanie trochę się przedłużyło. Usiądziemy?
Gdy to powiedział, przestrzeń zaczęła się załamywać, biel zmniejszyła się do wielkości gabinetu przeciętnej wielkości. Na środku pomieszczenia pojawiło się białe biurko i dwa krzesła. Oczywiście też białe. Na ścianach zostało tylko czternaście obrazów wciąż zasłoniętych. Mężczyzna ruszył w stronę mebli, nie obracając się ani nie czekając na moją odpowiedź. Nie musiał. Nim zajął miejsce za biurkiem, odczekał sekundę, aż ja usiądę. Wtedy też sam usiadł i obdarzył mnie uśmiechem, sprawiając wrażenie tak szczerego i pokrzepiającego, że od razu poczułem się lepiej. Panika, którą nieświadomie odczuwałem od trafienia do tego miejsca, nagle zniknęła. Przecież nie działo się nic złego. Nagle pytania, które kłębiły się w mojej głowie stały się nieważne i bezsensowne. Zostało tylko jedno.
— Kim Pan jest? — Nieznajomy dalej się uśmiechał. Kiedy odpowiadał, w jego dłoniach pojawił się nagle plik kartek. – Nazywam się Andreas Corelli i, proszę, mów do mnie po imieniu. W końcu jesteśmy przyjaciółmi. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że wreszcie możemy się poznać. I wierzę, że ty również będziesz rad z tego spotkania, gdy poznasz moją ofertę. Ale najpierw mógłbyś odpowiedzieć mi na parę pytań? Nie masz się czym przejmować. To zwykła formalność.
Kiedy mówił, pierwszy raz dobrze się mu przyjrzałem. Andreas Corelli ubrany był w elegancki trzyczęściowy garnitur z wytwornego materiału, który musiał kosztować fortunę. Gdy mówił, drobne zmarszczki pojawiały się w okolicach jego oczu i ust. Włosy ma czarne i tylko w niektórych miejscach można było dostrzec nieliczne srebrne pasma. Były tak czarne, że źrenic prawie nie dało się dostrzec. Jednak moją uwagę najbardziej przyciągnęła srebrna broszka przypięta do klapy jego marynarki przedstawiająca miniaturkę anioła z rozpostartymi skrzydłami. Z niewiadomych mi przyczyn wzbudziła ona we mnie niepokój. Miałem wrażenie, jakbym już wcześniej spotkał się gdzieś z tym symbolem.
Kiwnąłem głową, niepewny co do tego, o co może mnie spytać mężczyzna.
— Nazywasz się przyjacielu, Michael Uliters, prawda? — Dziwne... Nie wiem dlaczego, ale od początku czułem się tak, jakby mężczyzna mnie znał i nie musiałbym się mu przedstawiać.
— Tak, tak się nazywam.
— Nie masz, Michaelu, stałego zatrudnienia i od trzech lat bez przerwy udzielasz się we wszelkich organizacjach i ośrodkach humanitarnych, ofiarując im swoją bezinteresowną pomoc?
— Tak...
— Pomagasz każdemu, kto tylko potrzebuję pomocy i wsparcia, kiedy sam nie otrzymujesz pomocy od nikogo, żyjesz w potwornych warunkach i poświęcasz się dla innych, nie dbając w ogóle o siebie. Jesteś samotny.
— Tak, wszystko niby się zgadza, choć ja sam bym to określił w trochę inny sposób...
— Michaelu, czy masz w ogóle pojęcie, jak wielu ludziom pomogłeś w ciągu ostatnich trzech lat, ratując ich przed śmiercią, chorobą czy załamaniami?
— Och, nie uważam, bym tak naprawdę mógł jakoś pomóc jakiejkolwiek osobie w rzeczach, o których mówisz. Ja staram się tylko okazać tym ludziom trochę ludzkiej dobroci i zrozumienia...
— O tym właśnie mówię. Tylko ty okazujesz tym ludziom dobroć i zrozumienie. W ten sposób ich ratujesz. Równo sześćset osiemdziesiąt trzy osoby otrzymały od ciebie pomoc. Tyle dusz tylko w trzy lata. Dzięki zwykłej ludzkiej dobroci i zrozumieniu, jak sam powiedziałeś.
— Ja...
— I właśnie dlatego zostałeś tu zaproszony. Wraz ze swoimi przyjaciółmi zadecydowaliśmy, że za to, co zrobiłeś, zasłużyłeś na podarunek, drobny prezent, który może ci bardzo pomóc w twojej dalszej działalności. Będziesz mógł wybrać jeden z czternastu darów, jakie mamy ci do zaoferowania. Dary zostały wybrane specjalnie tak, by odpowiadały twoim potrzebom i były idealne dla ciebie. Jednak będziesz mógł wybrać tylko jeden. Pamiętaj o tym. Każdy dar po kolei zaprezentuje ci jedno z naszych przyjaciół; osób takich jak ty, którzy swoje prezenty otrzymali... można powiedzieć, że już całe wieki temu. Dar będziesz mógł wybrać, kiedy zechcesz: w trakcie którejkolwiek z prezentacji lub po zobaczeniu wszystkich. Wrócisz wtedy tu, usiądziemy sobie, podpiszesz mi jeden papierek, a twoje życie odmieni się na zawsze. Jestem pewien, że dar, na który się zdecydujesz, sprawi ci wiele radości.
Mówił naprawdę długo, przez cały czas się do mnie uśmiechając, a ja byłem spokojny. Ciągle jestem.
Jednak chcę spytać o jeszcze jedno... a właściwie nie tylko.
— To sen, prawda? Ty nie jesteś prawdziwy. Czemu miałbym tu być i coś od was otrzymać? Kim wy w ogóle mielibyście być? I czym są dary? Skąd wiesz to wszystko?
Corelli zaczął się serdecznie śmiać, zakrywając lekko usta dłonią. Po kilu sekundach, kiedy mężczyzna spojrzał na moją poważną twarz, śmiech ucichł. Zrozumiał, że nie żartuje. Jednak uśmiech, w którym pokazywał białe lśniące zęby, nie zniknął.
— Michaelu, mój najdroższy przyjacielu! Przecież dobrze znasz odpowiedzi na swoje pytania. Jesteś młody, ale niesamowicie inteligentny. Proszę nie próbuj wmawiać mi, że pomyliłem się na twój temat. To wszystko, co się dzieje, jest tak samo prawdziwe jak ty czy ja, a dar otrzymasz właśnie ty, dlatego że jesteś dla mnie i moich przyjaciół bardzo ważny ze względu na to, co na ziemi dla nas robisz... co już robisz tak wspaniale, a kiedy otrzymasz nasz prezent będziesz mógł wszystko stanie się dla ciebie i dla nas jeszcze łatwiejsze. Kim jesteśmy? Jesteśmy twoimi przyjaciółmi i naprawdę bardzo chcemy ci pomóc, proszę nie utrudniaj nam tego i nie protestuj. Czym są dary zaraz się przekonasz. Pierwszy z nich czeka na ciebie za drzwiami. — Wskazuje mi dłonią na białe proste drzwi, które zaczynają pojawiać się w pustym, niezajętym przez obrazy miejscu w ścianie. — Miłej drogi, przyjacielu, i do zobaczenia!
Czując, że nie mam zbyt dużego wyboru, wstaję i powoli w kilku krokach podchodzę do drzwi i dotykając lodowatej klamki, obracam się w kierunku mężczyzny. Na jego biurku pojawiły się stosy białych kartek, które zaczął przeglądać. Nie patrzy już na mnie, słychać tylko cichy szelest białego papieru. Staram się nie myśleć nad brakiem sensu tego wszystkiego; wzdycham tylko zrezygnowany, naciskam na klamkę i przechodzę przez drzwi. Zatrzaskują się z hukiem, a mnie otacza ciemność.
CZYTASZ
Dary
Teen FictionOn pomaga wszystkim, a jemu nie pomaga nikt. Życie Michaela miało się zmienić. Dowiedział się o tym od tajemniczego mężczyzny, którego spotkał w poczekalni. Michael opuszcza poczekalnie rozpoczynając drogę w czasie, której dowie się o sobie rzeczy...