Rozdział 4

1.3K 100 5
                                    

Aurora obracała kielich ze złota w dłoniach. W komnacie rozbrzmiewała muzyka, jednak ona nie zwracała na to uwagi, pogrążona we własnych myślach. W dodatku była znudzona tym przedstawieniem. Wszyscy jej nadskakiwali, co nie było dziwne. W końcu była księżniczką. Jednak zachowanie Arranza denerwowało ją ponad wszelką miarę. Książę chodził za nią krok w krok, każdego dnia wysyłał jej do sypialni bukiet kwiatów, organizował bale na jej cześć, a ponadto subtelnie ofiarował jej siebie! Aurora odrzucała go za każdym razem. Nie pragnęła go, ani nie potrzebowała. Doceniała jego urodę, nieco zniewieściałą nawet jak na wampira, ale... ton jego głosu, spojrzenie, dumna, egoistyczna postawa odrzucały ją. Nie pragnęła jego krwi. Jednakże, ku konsternacji Aurory, Arranz się nie poddawał. Zaciął się nawet w palce, co uważane było za niestosowne, zwłaszcza gdy postępował tak ktoś z ich sfery. Aurora wstała wtedy i wyszła, nie tłumacząc się nikomu.

Dziś znowu była zmuszona uśmiechać się do księcia, wysłuchiwać jego patetycznych, przesadnych komplementów i potakiwać. Dziękowała niebiosom za to, że Ethan i Erik czuwali nad nią od kilku dni. Erik, mimo iż był człowiekiem, za danie pełnił wartę w jej alkowie. Aurorze to nie przeszkadzało, ale Arranz miał zastrzeżenia co do obecności jej niewolnika w jej sypialni. Księżniczka jednak postawiła na swoim, wyrzucając strażników Arranza ze swoich pokoi. To ona była przyszłą królową i nikt nie miał prawa dyktować jej jak miała postępować ze swoimi ludźmi.

-Księżniczko?- zagadnął ją Arranz. Jego oczy w kształcie migdałów, obramowane gęstymi, długimi rzęsami wypatrywały się w nią z napięciem.

-Słucham?- spytała, ukrywając westchnienie.

-Czy zaszczycisz mnie, przyjmując zaproszenie na spacer?

-Oczywiście- odparła machinalnie. Wstała z wygodnego fotela, wyściełanego satyną i opuściła salon wraz z księciem. Wyszli do ogrodu. Był środek nocy, rozlegał się dźwięk cykad, gdzieniegdzie latały świetliki. Gwiazdy wesoło mrugały nad ich głowami... A Aurora czekała na słowa, które nie padały, choć Arranz stał obok niej i to on poprosił o to spotkanie. Wyczuwała jego napięcie, niepokój. Aurora nie zamierzała ułatwiać mu zadania. Przeszła się ścieżeczką wśród drzew. Nagle Arranz zastąpił jej drogę. Wampirzyca chcąc, nie chcąc zmuszona była przystanąć. I czekać.

-Auroro... Twoi rodzice postanowili wydać cię za mąż.- Poczuła jakby ktoś ją zdzielił pięścią w brzuch. Choć nigdy nie doświadczyła czegoś podobnego. Wiedziała co zaraz nastąpi. Wiedziała aż za dobrze. I modliła się, by to był jednak sen.-Czy wyjdziesz za mnie?- Cztery słowa, których nie chciała usłyszeć. Ale usłyszała. I to od niego!

-Muszę to przemyśleć-odparła tak spokojnie, jak tylko mogła. Wampir skinął głową na znak zgody, następnie odwrócił się na pięcie i odszedł. Aurora odczekała chwilę, a potem ruszyła szybko przed siebie. Domyślała się tego. Ale nic nie mogła zrobić. Nim się zorientowała co robi, biegła jak szalona przed siebie. Przeskoczyła mur, co okazało się banalnie proste, a potem ruszyła przez uśpione miasto, oddalając się od zamku. Zapewne, gdyby nie była wampirem, nie uszła by daleko. Jednak jako wampir, dysponowała umiejętnościami znacznie przekraczającymi ludzkie pojęcie. Jednak teraz chciała być daleko od tego miejsca. Jak najdalej. I chciała nie myśleć o tym. Zastanawiać się nad tym co ma zrobić. Co powinna zrobić. Co się właściwie wydarzyło przed chwilą? Jak rodzice mogli jej to zrobić? No jak?! I czemu właśnie Arranz? Nie był nawet czystej krwi!

Gałęzie drzew uderzały ją w twarz. Suknia zaczepiała się o korzenie. Aurora dawno zgubiła buty, a we włosach miała liście i gałązki. Była poza miastem, w lesie. Zatrzymała się, dziwiąc się, że nie widzi zbyt wyraźnie. Szybko jednak odkryła przyczynę. Płakała. Zacisnęła dłonie na podartej spódnicy. Zacisnęła usta, by nie wydać najmniejszego dźwięku. Aż nazbyt dobrze wiedziała, że gdyby ktoś ją zobaczył w takim stanie... Właściwie co ją to w ogóle obchodziło? Miała wyjść za mąż za wampira, którego ledwie znała, który był od niej dużo starszy oraz, którego szczerze nie lubiła! Opadła na kolana. To była jakaś komedia! Albo żart. Bardzo okrutny żart. W końcu zapomniała zupełnie o swojej pozycji i rozpłakała się jak dziecko. Decyzja zapadła, nie miała nic do powiedzenia. Arranz uświadomił jej to od razu. Skoro rodzice to wymyślili, Aurora musi się podporządkować. Choć równie dobrze mogli zamknąć ją w pałacu i nie wypuszczać.

Raj Utracony  Tom I ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz