Schizofrenia

46 4 3
                                    

Rozdział I
początek mojego koszmaru


Najpierw był ogromny huk. Dopiero po chwili zorientowałam się, że mieliśmy wypadek samochodowy.

Zaczęłam nerwowo szukać moich najbliższych. Rodziców i dwóch młodszych braci. Błażej i Karol siedzieli nieruchomo w swoich siedziskach.Ich głowy zwisały bezwładnie. Rodzice też byli na swoim miejscu.Na ich widok łzy zaczęły spływać mi po policzkach umazanych krwią.

Chciałam się wydostać stamtąd. Z tego siedzenia, do którego byłam przywiązana.
Nagle rozległ się odgłos syren. Czekałam kilka minut.
Gdy tylko przyjechali, zaczęli wyciągać moich rodziców,bo to właśnie oni byli w najgorszym stanie.
Wówczas usłyszałam je po raz pierwszy: „Czemu nie umarłaś tak jak oni?! To wszystko twoja wina!"

Te głosy były echem mojego sumienia, a jednocześnie echem samych siebie.
Dopiero po chwili zorientowałam się, że funkcjonariusze wyciągnęli moich braci. Mnie wyciągali jako ostatnią z tego względu, że byłam przytomna. Podczas opatrywania moich zadrapań, kątem oka zobaczyłam, że policjanci zapinali wielkie czarne worki.
-Mamo, Tato nieee!!!-zaczęłam krzyczeć i szlochać. Łzy jak grochy spływały po brudnych policzkach.

Wiedziałam już jedno- najbliższa mi rodzina jaka pozostała, przeszła do innego świata.

-Spokojnie,wszystko będzie dobrze, uwierz mi- powiedział jakiś młody mężczyzna był wyższy ode mnie, miał kasztanowe włosy, niebieskie oczy i ubrany był w strój ratownika medycznego. Prawdopodobnie niedawno skończył studia.

-Nic nie będzie dobrze!-krzyknęłam mu prosto w twarz-moja rodzina nie żyje, a one wciąż powtarzają, że to moja wina!- łzy jeszcze bardziej intensywnie spływały po policzkach.Nie mogłam na to już nic poradzić.

-Jacy oni?-zapytał z zaciekawieniem i lekkim niepokojem.

-Ci co wciąż powtarzają, że to moja wina! Cały ten wypadek i śmierć bliskich mi osób- starałam się powiedzieć to jak najbardziej spokojnie, co nie wychodziło mi zbyt dobrze, gdyż nadal miałam spazmatyczny szloch.

-Nie martw się ten wypadek to nie twoja wina. Nie miałaś na to żadnego wpływu. A tak ogółem to jestem Patryk-powiedział, podając mi dłoń i odsłaniając swoje śnieżnobiałe zęby.

-Jestem Magda-wyszeptałam niedosłyszalnie..

Po chwili pomógł mi wstać i zaprowadził do karetki. Pokazał gdzie mogę ewentualnie usiąść, a sam czegoś szukał. Przyglądałam się tej czynności z dziwnym zainteresowaniem. W głowie nadal słyszałam szum i pomruki, jednak w tamtej chwili, priorytetem była obserwacja młodego ratownika.

Pod nieco luźną koszulką rysowały się mięśnie, przy podnoszeniu ręki nawet minimalnie do góry, zauważalne było napięcie w każdym małym skrawku jego umięśnionego ciała.

Po pewnym czasie odwrócił się w moją stronę z pudełkiem leków w dłoni.

-To coś przeciwbólowego. Powinno cię również wyciszyć w jakiś sposób-powiedział, wręczając mi tabletkę i butelkę wody.

Z delikatnym uśmiechem na ustach wzięłam od niego pigułkę. Wyczytałam z jego oczu, że jest czymś zmartwiony, po chwili uchwycił moje spojrzenie i uśmiechną się. Tym razem szczerze.Wtedy znowu się odezwały głosy w głowie: „nawet o tym nie myśl! Nigdy się nas nie pozbędziesz!"

Nie wiem co mnie do tego skłoniło, ale zaczęłam krzyczeć. Chciałam się ich pozbyć. Miałam ich dość mimo że były tylko od niedawna.

Wówczas Patryk podszedł do mnie i objął swymi muskularnymi ramionami.Dopiero wtedy głosy zamilkły, tak samo jak i ja. Nie zadawał pytań, tylko pozwolił mi się wtulić jeszcze mocniej. Czułam bijące od niego ciepło i troskę, ale również chłód i cząstkę tajemniczości.

Było mi tak błogo, że wpadłam w objęcia Morfeusza. Nawet nie zdawałam sobie sprawy co czekało mnie w przyszłości.



SchizofreniaWhere stories live. Discover now