Dawno dawno temu, urodziłam się ja. Słodka, mała, pulchniutka blondyneczka z kręconymi włosami. Żyłam sobie spokojnie, z moimi trzema starszymi braćmi i nadopiekuńczymi rodzicami. Taki żart. Jestem adoptowana.
Nigdy nie narzekałam na swoje życie. Mogę wręcz powiedzieć, że było takie, o jakim marzy większość nastolatków. Miałam na prawdę dobre kontakty z braćmi, a także rodzicami, którzy poświęcali nam każdą wolną chwilę. Wszystko zmieniło się w momencie, kiedy przez przypadek, znalazłam te cholerne, papiery adopcyjne.
Nie mogłam pogodzić się z myślą, że nie jestem rodzoną córką Liz i byłam także zawiedziona tym, że byłam do nich wszystkich na prawdę podobna.
Miałam kręcone, dość długie blond włosy, niebieskie oczy i mogę się także zaliczyć do tych większych dziewczyn.
Możecie mnie teraz zacząć zwyzywać od idiotek, czy czegoś innego, bo wyjechałam z Sydney od razu po tym jak się dowiedziałam. Po prostu nie mogłam znieść myśli, że nie powiedzieli mi od tamtej pory.
-Wszyscy do salonu!- usłyszałam ryk przyjaciela. Wywróciłam oczami i wstałam niechętnie z łóżka, odkładając laptopa na biurko. Podeszłam do dużego lustra i poprawiłam lekko, teraz już krótkie włosy i wyszłam z pokoju. Udałam się do salonu, gdzie byli już wszyscy moi przyjaciele.
Mieszkaliśmy w piątkę. Chodziliśmy razem do pracy i tak właściwie, to dzięki niej się poznaliśmy i co prawda, początki nie były łatwe, ale kto mówił, że właśnie takie będą?
-Co tam, Charles?- zapytałam, siadając na kanapie, a następnie położyłam głowę na kolanach Reece'go.
Charlie prychnął i wspiął się na drewniany stolik, unosząc karton mleka w górę.
-Powiedzcie mi proszę, co trzymam w ręce?
-No mleko.- Stella wywróciła oczami.
-A tu się mylicie.- powiedział, odkręcając napój i przechylił pojemnik na drugą stronę; nic niego nie wyleciało.- karton jest pusty! A co robi się z pustymi kartonami po mleku? Wywala się je do śmieci! Więc co do chuja pana, ten pusty karton robił w lodówce?!- wrzasnął, wywalając pojemnik za siebie.
Nastała cisza. Każdy wpatrywał się uważnie na kipiącego ze złości Charliego. Mogę powiedzieć, że z uszu i nosa wylatywała mu para, niczym z tych wszystkich kreskówek, które swoją drogą wciąż oglądam. Czasami nawet okazują się ciekawsze, od tych wszystkich beznadziejnych seriali, które już dawno powinny być zdjęte z anteny.
-Ty.- moje rozmyślania przerwał brunet, który wskazywał na mnie palcem. Na język zaczęły cisnąć mi się słowa ''to niekulturalne wskazywać na kogoś tak palcem'' , ale jedynie zacisnęłam usta w wąską linię.
-Ja.- wywróciłam oczami.
-Każdy z nas wie, że jesteś wielką zwolenniczką mleka, więc jeśli wskażesz nam osobę, która wsadziła pusty karton do lodówki, to pomyślę nad oszczędzeniem cię.- powiedział, zakładając ramię na ramię.
-No... To dobranoc...- wstałam z kanapy i poprawiłam swoją koszulkę. Zaczęłam wracać do swojego pokoju. To nie wcale tak, że to ja wsadziłam tam ten karton... Ależ skądże...
-Wracaj tu, blond włosa małpo!- krzyknął.- nikt nie wyjdzie z tego salonu żywy, do póki nie dowiem się prawdy!- zaśmiałam się na jego słowa. Po chwili zobaczyłam poduszkę lecącą w moją stronę, więc schyliłam się szybko. Nim Charlie zdążył wykonać ponownie jakiś ruch, zaczęłam uciekać.
-Nie wiem jak wy, ale ja chcę być żywa jutro w pracy!- zamknęłam za sobą drzwi i udałam się do łazienki. Wzięłam szybki prysznic i ubrałam się w piżamę. Padłam na łóżko i zakopałam się w pościeli. Po jakimś czasie, zasnęłam...
____________
HEEJ! Ten rozdział jest w sumie dość krótki, wybaczcie. Musiałam pisać go drugi raz, bo za pierwszym, nie zapisał się...
Miłego! Xoxo