~ I ~

27 1 0
                                    

Sobota, 05.01.1980 r.,

Dolina Godryka, Kościół Wszystkich Świętych

- Czy Ty, Jamesie Potterze, bierzesz sobie za żonę Lily Evans i ślubujesz Jej miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Jej nie opuścisz aż do śmierci?

- Tak.

Patrzę w orzechowe oczy James'a, błyszczące z radości oraz dumy i czuję, jak ściska mnie w dołku. Przez ostatnie dwa tygodnie zbierałam się na odwagę, żeby powiedzieć mu prawdę – o moich uczuciach, obawach i o pewnej znamiennej nocy, jednak on nie ułatwiał mi tego.

- Sprawy Zakonu, Lily, są ważniejsze. Później porozmawiamy. Dumbledore nas wzywa. – Zawsze znalazł jakąś wymówkę, odwlekał rozmowę w nieskończoność, jakby przeczuwał, co może się wydarzyć i co może usłyszeć.

Teraz stałam przed ołtarzem w białej sukni i bukietem eustomów* w drżących dłoniach, naprzeciwko mężczyzny, który mnie zauroczył, a którego jednak nie kochałam.

- A czy Ty, Lily Evans – zwrócił się do mnie siwowłosy czarodziej prowadzący ceremonię - bierzesz sobie James'a Potter'a za męża i ślubujesz Mu miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Go nie opuścisz aż do śmierci?

Przełykam z trudem ślinę, na co James uśmiecha się pobłażliwie. Opacznie rozumie moje zdenerwowanie. Kieruję wzrok w stronę ławek i widzę wpatrzone w siebie oczy gości weselnych. Kochany Remus uśmiecha się nieśmiało, chcąc dodać mi otuchy. Rozglądam się uważnie po maleńkim kościółku wypatrując tej jednej, jedynej osoby. Nie przyszedł. Czuję lekkie ukłucie w sercu. Tak bardzo walczyłam o to, żeby James zgodził się Go zaprosić. Przed oczami staje mi nasza kłótnia, z resztą nie pierwsza i nie ostatnia:

- James, proszę. Będzie gościem z mojej strony. Znamy się od dzieciństwa. Jest moim przyjacielem ...

- Ale nie moim! – Odparł twardo James. – Jak Ty to sobie wyobrażasz? Że przyjdzie na nasze wesele, grzecznie zje kawałek tortu i to, co mu podadzą, a potem zatańczy sobie z Milly Parker? Po moim trupie!

W końcu, po wielu kłótniach, udało mi się przekonać James'a. Wysyłając sowę z zaproszeniem, wciąż miałam nadzieję, że On przyjdzie.

- Kochanie? – James niecierpliwie ściska moją dłoń. - Chyba pan MacKenzie zadał Ci pytanie? – Rzucił żartobliwie, wywołując na twarzach zebranych osób uśmiech. Ponownie spoglądam mu w oczy, na próżno szukając w nich miłości i czułości. Teraz widzę jedynie ponaglenie. Wszyscy oczekują na jedno słowo, które na zawsze odmieni moje życie. Ostrożnie wysuwam dłoń z silnego uścisku James'a i robię krok do tyłu.

- Przepraszam James ... ale nie mogę – szepczę. Widzę jak na jego twarzy malują się szok i niedowierzenie.

- Co powiedziałaś?

- Ja tak nie mogę. Wybacz mi – powtarzam głośniej. Ignorując gwałtowne szepty za plecami, stawiam czoła temu, co nieuniknione.

- Lily, o co Ci chodzi? Co ty w ogóle do mnie mówisz?

- To, co słyszysz James – odpowiadam siląc się na spokój. Chciałam ... próbowałam powiedzieć Ci już o tym wcześniej, ale Ty nie dawałeś mi szansy ... - urywam słysząc za plecami podniesiony gwar. - Możemy porozmawiać gdzieś indziej?

- NIE!!! – Zawołał z wściekłością. – Będziemy rozmawiać TUTAJ, przy wszystkich! Śmiało, powiedz mi to, co masz do powiedzenia!

- W co Ty pogrywasz Lily? – Wysyczał mrużąc oczy i podszedł do mnie bliżej. – To jakiś chory żart? Przecież wciąż się kochamy.

Ubi tu, Caius, ibi ego, CaiaWhere stories live. Discover now