Przyjechałam wreszcie. Nie miało mnie tu być. Nie chciałam tu być. Miało nie być miejsca. Ale tu jestem. Wyszłam bez pośpiechu ze starego opla ojca, który nieco zajeżdżał cheetosami i pizzą. Trzasnęłam głośno drzwiami wiedząc, że zirytuje to tylko matkę i nie da wystarczającego upustu frustracji. Tata wyciągnął z trudem walizkę z bagażnika. Była wypchana ubraniami i ledwo dała się zamknąć. W końcu będę tu cały miesiąc. Rodzice nie mieli zamiaru zabierać mnie na przepustki weekendowe do domu. "SZKODA PALIWA" i "ZA DALEKO". Ciekawe... Właśnie wpatrywałam się w, jakby szydzący ze mnie, wielki napis "Stokrotka", w którym "S" zostało napisane inną czcionką (niby żeby było ładniej, a tylko sprawiało, że całe miejsce wydawało się jeszcze bardziej niesmaczne) i w te, ohydnie odrapane kraty w oknach, rozmyślając nad sensem mojego marnego istnienia, gdy usłyszałam skrzeczący głos matki.
-Anka pomogłabyś, a nie się tylko lampisz! Bier coś i nie stój tak!
Wyciągnęłam więc torbę zawierającą moje rupiecie i reklamówkę z jedzeniem z tylnego siedzenia i niechętnie zataszczyłam je pod drzwi wejściowe. Tata stękając, przytargał wreszcie walizkę i nacisnął drżącym palcem guzik domofonu opisany jako "2 oddział". Mama zapaliła papierosa. Czekaliśmy tak przez dwie minuty. Było strasznie zimno. W końcu to końcówka stycznia. Tata zadzwonił jeszcze raz. Tym razem, niemal natychmiast, odezwał się głos starszej kobiety:
-Dzień dobry z kim mam przyjemność?
Mama wyrzuciła do śniegu peta i podeszła drąc się niemiłosiernie:
- Anka Stefaniak, na drugi oddział!!
Westchnęłam, wypuszczając kłębek pary z ust. Metalowe drzwi, zamykane na zatrzask magnetyczny, otworzyły się. Niestety. Weszliśmy przez ganek, ozdobiony odpadającą mozaiką. Przy ścianie stały dwa stare fotele i rozpadająca się kanapa. Naprzeciwko, całą ścianę zajmowało olbrzymie lustro. W kącie, ktoś postawił małą budkę, obudowaną szkłem z napisem szatnia. Ciekawe, kiedy naprawdę pełniła swoją rolę. Nigdy nie widziałam, by ktokolwiek z niej korzystał, a tym bardziej żadnej szatniarki. Pociągnęłam za klamkę starych, drewnianych drzwi, omal jej nie wyrywając i razem przeszliśmy do klatki schodowej. Potem jeszcze krótki spacer korytarzem i winda. Stara, zacinająca się winda, budowana jeszcze za czasów komuny. Panicznie się bałam ciasnych pomieszczeń. A zwłaszcza tego. Miałam wrażenie jakbym zaraz miała spaść w niekończącą się przepaść. Poczułam wielką ulgę opuszczając ten stary dźwig. Wysiedliśmy na pierwszym piętrze. Była już prawie dziesiąta.
-Pewnie nie będzie już żadnego łóżka do wyboru...
-A ty już nie marudź. Gdybyś się tak nie guzdrała, bylibyśmy pierwsi - mama, jak zwykle, trafnie podsumowała moje zachowanie.
Pielęgniarki mnie zmierzyły i zwarzyły w czasie, w którym rodzice zajmowali się papierami. Matka strasznie marudziła podczas podpisywania RODO. Nikomu się te zasady nie podobały, co nie zmieniało faktu, że żeby mogła mnie tu zostawić musiała się na nie zgodzić. Widziałam w tym, szanse na uniknięcie męczarni tutaj. Mama bardzo się o mnie zawsze martwi i brak możliwości otrzymywania informacji na temat mojego stanu zdrowia jest dla niej nie do przyjęcia. Jednak postanowiła mnie tu zostawić. Kurde.
Przydzielono mnie do pokoju numer 8. Tak jak przypuszczałam, zostało tylko jedno wolne miejsce. Było to stare łóżko szpitalne z zepsutym blokiem, przez co ruszało się za każdym razem gdy tylko ktoś go dotknął. Super. Nie rozumiem w ogóle sensu tych łóżek. Przez próg i tak nie przejadą. Nawet nie mają, tak naprawdę, po co jeździć. Przecież to sanatorium a nie szpital. Nie ma potrzeby przewożenia po budynku kogoś obłożnie chorego. Obłożnie chorych po prostu nie ma. Szybki rzut oka na łużka moich współlokatorek. Wnioskując po liczbie zajętych łoży było ich troje, z czego żadnej obecnej w pokoju. Miejsce najbliżej okna należało pewnie do jakiegoś mola książkowego. Na szpitalnej półce nocnej znajdował się stos powieści kryminalnych. Drugie w tejkolejności pewnie zajmowała młodsza dziewczynka. Pełno tam było miśków. Moje było trzecie. Na czwartym leżała kartka z rezerwacją.
Czekała mnie jeszcze wizyta lekarska. Musiałam się wspiąć po schodach na 3 oddział. Był to oddział dla najmłodszych, a zarazem znajdował się na nim gabinet lekarski. I oczywiście była kolejka. Rodzice poszli oglądać zabawki w świetlicy, a ja oklapłam na podłodze, na przeciwko dyżurki, opierając się plecami o ścianę. Dopiero po chwili zorientowałam się, że ktoś wpadł na ten sam pomysł co ja i znajduje się teraz koło mnie, wlepiając swoje, olbrzymie, czarne oczy w moją twarz.
Była to niska dziewczyna otulająca przyciągnięte do brzucha nogi, ramionami. Ciemne, krótko przycięte włosy, nieznacznie opadały jej na twarz. Pełną, piegatą, a zarazem niewiarygodnie śliczną twarz. Przypominała nieco lalkę. Jej ubiór również nie przypominał niczego co można spotkać na typowych, polskich ulicach. Była poprostu "inna". Nadal się głowię jak mogłam jej nie zauważyć.
- Cześć... - wydukałam.
Poczułam się niezręcznie. Nie potrafiłam oderwać od niej wzroku, a bardzo chciałam. Sama dziewczyna nie ułatwiała mi tego, wlepiając we mnie te jej wielkie gały. Uśmiechnęłam się lekko, mimo wiedzy, że to nie pomoże, a sprawi tylko, że będę głupio wyglądać.
-Emilia jestem. - Na szczęście dziewczyna wzięła sprawy w swoje ręce. - A ty?
- Anka... Znaczy Anna, tylko wolę Ania, ale mów do mnie jak chcesz...
Gdzie się podziała moja dykcja w tamtym momencie? Tego nie wiem, ale wiem na pewno, że nienawidzę, gdy któś nazywa mnie "Anka". Emilia zaśmiała się cicho i również się uśmiechnęła. To dobry znak. Może, przynajmniej, na tym turnusie nie będę "aspołeczniakiem". Rozmawiałyśmy przez chwilę, o naszych zainteresowaniach i tych typowych sprawach, o których się gada na początku znajomości. Wywiedziałam się, że moja nowa znajoma jest fanką stylu "gothic lolita", który jest popularny, szczególnie, w Japonii, gdzie też się narodził. Styl ten polega na upodabnianiu się do wykreowanej przez siebie persony. Nieco dziwne, co nie zmienia faktu, że wygląda niesamowicie. Okazało się też, że jest rok starsza ode mnie, czego się kompletnie nie spodziewałam. Potem zawołali ją do gabinetu, więc dołączyłam do rodziców, którzy akurat układali puzzle z Prosiaczkiem. Będę za nimi tęsknić heh.
Byłam następna w kolejce. Pomiary skoliozy, sprawdzanie bloku, mierzenie nóg, grożenie operacją... Rutyna.
Wróciłam do pokoju. Pożegnałam się z rodzicami. Zjadłam kolacje z nowymi koleżankami, które zdążyły już wrócić. Umyłam się pod oddziałowym prysznicem. Wszystko było jak zwykle. Nie byłam świadoma, że za pare dni umrę.
CZYTASZ
Boli
HorrorZbieżność nazwisk jest przypadkowa. Historia nie ma na celu nikogo urazić. Jeżeli chodzi o miejsce wydażeń to, isnieje naprawdę...i za nim nie przepadam. Więc czemu by nie walnąć horrorku o nim he he. Okładka by ja.