Rozdział I

36 1 0
                                    

- Roman, pozdrów proszę rodziców ode mnie i przekaż moje życzenia świąteczne, dobrze? - spojrzałam na ukochanego po raz ostatni tego dnia, poprawiłam jego nienaganny ubiór i czule pocałowałam jego nieogolony policzek.
- Pozdrowię Lisa, pozdrowię. Ty również swoich uściskaj ode mnie. I dzwnoń kiedy będziesz miała czas. Muszę wiedzieć czy mój skarb ma się dobrze. Jasne? - pogroził mi palcem jak dla małego dziecka uśmiechając się przy tym.
- Jasne skarbie. - uśmiechnęłam się do niego. - Zadzwoń do mnie, jak będziesz w Szwajcarii, a potem u rodziców, dobra?
- Zadzwonię. Widzimy się w drugi dzień świąt, tak? - Uśmiechnął się do mnie i przytulił najczulej jak potrafił. Nie lubiłam się z nim żegnać. Czułam się wtedy tak, jakby cząstka mojego serca odrywała się ode mnie.
- Oczywiście.
Roman wziął walizkę i wyszedł. Za oknem dało się tylko słyszeć dźwięk silnika i opon samochodu.
Teraz tylko spakować się na wyjazd i zamówić bilet do Polski. Jak będę w domu rodziców, zamówię bilet z powrotem do Niemiec.
Spakowałam do walizki najpotrzebniejsze rzeczy, bo część mam w domu rodziców. Po południu zamówiłam bilet, a następnego dnia, tuż przed Wigilią, miałam lot do Warszawy, skąd miał mnie odebrać mój tata. Nie potrafię opisać tęsknoty za rodziną. Fakt. Miałam tę część rodziny przy sobie, bo jednak Romana mogę do niej zaliczyć, ale nic nie zastąpi rodziców i siostry.
Usiadłam na parapecie mojej i Romana sypialni. Znów patrzyłam na piękno zimy i cudowną aurę świąt Bożego Narodzenia. Miałam stąd idealny widok na jedno z moich ulubionych miast - Dortmund. Od dziecka marzyłam o tym, żeby tutaj żyć. Zachwycały mnie piękne, stare, niemieckie budowle, zielone, ogromne parki zbudowane na gruzach powojennych, zabytki, których zostało niestety niewiele i ta niesamowita atmosfera. Nie ma tutaj ludzi, którzy krzywo patrzą na innych, nie czuję się tu jak obcy, a wręcz przeciwnie. Czuję się akceptowana przez społeczeństwo. A co najważniejsze, jestem blisko klubu, który kocham od małego. Blisko piłkarzy, których podziwiam i szanuję. A jednego mam nawet dla siebie, co przechodzi ludzkie pojęcie. Do tej pory mam wrażenie, że nie zasługuję na Romana. Jest zbyt wyjątkowym mężczyzną, żeby być ze mną. I nie mówię tutaj o jego zawodzie, tylko o jego sposobie bycia, charakterze. Ja przy nim jestem nikim.
Patrzę na zegar wiszący na jasnoszarej ścianie. 16.36. Pora szykować się do spania biorąc pod uwagę rozmowę z Bürkim, którą zajmie ponad godzinę.
Wykąpałam się, przebrałam w pidżamy, umyłam i w drodze do naszego łóżka, dzwoniłam już do Romana.
- Część rybko! - powiedział radośnie bramkarz.
- Hej. Chciałam się spytać jak droga. - położyłam się na łóżku uśmiechając się sama do siebie. Miło znów usłyszeć jego głos.
- Jestem niedaleko granicy. Było trochę korków dlatego tak długo. W Münsingen będę pewnie po 18. A co u ciebie? Kupiłaś bilety?
- Wszystko w porządku. Jestem spakowana, umówiłam się z tatą, że przyjedzie po mnie na lotnisko, a bilet powrotny kupię już w Polsce. Strasznie mi się dłuży do tego wyjazdu, wiesz? - powiedziałam bawiąc się palcami. Chciałabym, żeby Roman pojechał ze mną na święta. Albo żebym ja pojechała z nim. Obojętnie, byleby być razem.
- Zdaję sobie sprawę. Nie martw się. Jutro już lecisz, a potem z górki. Czas zleci szybko i znowu się zobaczymy, tak? - odpowiedział z wyczuwalną troską w głosie.
- No jasne. - zapanowała między nami cisza. - A właśnie! Przyjedziesz po mnie na lotnisko, prawda?
- No tak, ale musisz mi powiedzieć, o której godzinie. Sam się nie domyślę. - zaśmiał się Roman.
- Spokojnie. Wiem. Najpierw i tak będę musiała kupić ten bilet, a w dodatku nie wiem czy go dostanę, bo wszystko mogę być zarezerwowane. W końcu są święta. - zasmuciłam się lekko.
- Jak nie kupisz biletu, to sam cię stamtąd zabiorę. O to się nie martw. - jestem pewna, że się uśmiechnął.
- O nie. Na pewno będziesz zmęczony. Nie masz prawa po mnie przyjeżdżać. Co ja zrobię, jak coś ci się stanie? Będę miała cię na sumieniu. Nie chcę, żebyś przeze mnie cierpiał, a co gorsze stracił życie.
- Oj Lisa, Lisa. Kto powiedział, że przyjadę? Samoloty prywatne też istnieją. - po raz kolejny znów cudownie się zaśmiał.
- Roman - przeciągnęłam samogłoskę wzdychając do telefonu. - Doskonale wiesz, że nie lubię jak wydajesz na mnie pieniądze. Jak ktokolwiek wydaje na mnie pieniądze.
- Wiem, ale nie pozwolisz mi jechać samochodem, więc jakie mam wyjście?
- Pojadę pociągiem. Co mi szkodzi?
- Lisa. Nie pojedziesz pociągiem. Nie chcę, żeby coś ci się stało. - jego ton głosu diametralnie się zmienił. Z łagodnego i miłego na poważny.
- Dobrze. Jeszcze się okaże. Dogadamy się, jak nie uda mi się kupić biletu, dobrze? - uległam mu.
- Dobra. Ale i tak po ciebie przyjadę, jak nie kupisz biletu. Trzymaj się. Będę mijać granicę. Kocham cię!
Roman powiedział na tyle szybko, że nie dał mi dojść do zdania i około 17.40 rozłączył się.
Miło by mi było, gdyby przyjechał po mnie. Jednak nie chce narażać go na niebiezpieczeństwo związane z możliwością wypadku. Dwa dni, nie licząc przystanków na jakikolwiek odpoczynek, za kółkiem to zdecydowanie za dużo.

Once Upon A Time || Roman BürkiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz