JEDEN

176 13 5
                                    

17.07 ; 21:07 ; FLORENCJA

 W pewnej uliczce dało się usłyszeć cichy i rytmiczny stukot obcasów. Mogłoby się zdawać, że bohaterka jak najszybciej chce się znaleźć u swojego celu, jednak młoda dziewczyna zwolniła. Stanęła na środku ulicy i wyłoniła głowę spod czarnej parasolki. Skierowała twarz w stronę rozgwieżdżonego nieba. Zamknęła oczy pozwalając, aby chłodne krople deszczu swobodnie spływały po jej twarzy i blond włosach. Stała tak mimo, że po chwili była już przemoczona. Oddychała głęboko, poczuła błogi spokój. Mimo wszystko wiedziała, że nie potrwa to długo. Za niedługo miała wrócić do rzeczywistości, od której tak często uciekała. Po chwili ocknęła się i spłoszona udała się do domu. Cała mokra weszła do malutkiej kamieniczki i starając się jak najciszej dostała się na drugie piętro. Otworzyła jasne żółte drzwi, a zanim weszła ściągnęła swoje czarne buty. Starając się nie wyrządzić najmniejszego szmeru, odłożyła je w rogu małego pomieszczenia i sama udała się kawałek dalej korytarzem. Wystarczyło tylko kilka kroków, by mogła już poczuć okropny odór alkoholu, a do jej uszy doszedł szmer ledwo działającego telewizora. Udała się do małej kuchni, gdzie zaczęła sprzątać puste butelki po tanim piwie. Sama postanowiła wziąć z lodówki butelkę wody, ponieważ nic innego tam nie znajdzie. Z nadzieją udawała się do swojego pokoju, że nikt jej nie złapie w połowie drogi, jednak przeliczyła się.
- Wróciła niewdzięcznica! - usłyszała za sobą ochrypiały głos swojego ojca. Ma na imię Michael, mimo to dwudziestolatka nie pamięta kiedy ostatnio użyła jego imienia lub nazwała go 'tatą'. Bała się go. Od kiedy popadł w głęboką depresję i alkoholizm, po utracie najukochańszej kobiety swojego życia. Lucrecia. Tak, miała na imię matka Luny. Cudowna kobieta o kruczoczarnych włosach. Była z nimi, a wtedy ich rodzina była jedną z tych idealnych. Niestety zmarła w wypadku samochodowym, a Micheal do dziś nie potrafi zagoić po tym ran.
- Znowu chodzisz po nocach dziwko? - zapytał, szarpiąc ją za rękę, by odwróciła się w jego stronę.
- Nie chodzę po nocach, tylko zarabiam na takiego oblecha jak ty - odpowiedziała szeptem, trzymając łzy pod powiekami.
-Co ty powiedziałaś? - wysyczał przez zęby, szarpiąc nagle dwudziestolatkę za włosy. Nie odpowiedziała. Zamknęła oczy, czekając aż da jej odejść. Kiedy skończy już się na niej mścić i pozwoli jej wrócić do swojego pokoju. Próbowała się wyciszyć, gdy on w tej samej chwili uderzył ją w policzek. Dziewczyna upadła na podłogę. Ojciec spluną na nią z pogardą i odszedł po kolejne piwo.
Luna wstała i odeszła szybkim krokiem do pokoju. Usiadła na małym materacu, przyglądając się zdjęciu na parapecie. Było to zdjęcie jej i Lucreci, śmiejących się na plaży. Dwudziestolatka wzięła je do ręki i przejechała ręką po postaci jej mamy. 

- Dlaczego musiałaś odejść. Proszę uratuj mnie. Uratuj mnie i jego - wyszeptała, tuląc zdjęcie do swojego serca. Szukała jedynie ukojenia dla swojej drżącej duszy.

21:30 ; FLORENCJA

Z małej kafejki docierał odgłos gitary i wyjątkowo aksamitnego głosu pewnego Włocha. Siedział przy jednym ze stolików, komponując kolejną z melodii. Mimo, że było już późno, on nadal był głęboko pogrążony w zapisywaniu kolejnych nut na pięciolinii. W pewnym momencie, gdy poprawiał gitarę na swoich kolanach, szturchnął w filiżankę z ciemną kawą. Przewróciła się i przy tym zalała kawałek szkicu melodii.

- AAA, Balsano coś ty narobił - zaczął krzyczeć na siebie dwudziestodwuletni chłopak. Nerwowo zaczął wycierać chusteczką zalany stolik, zanim ktokolwiek by go zobaczył. Zrozpaczony spojrzał na kawałek zalanej kartki, próbując cokolwiek z niej rozczytać. Z nadzieją odetchnął, gdy zauważył, że jeszcze cokolwiek da się uratować. Odłożył delikatnie kartkę, a sam wrócił do uporządkowania małego stoliczka. Usłyszał kroki za sobą i jak poparzony odskoczył od blatu.

- No proszę, przybłęda nie wykonała jeszcze swoich obowiązków? Nie za to Ci płacę Balsano - ostrym głosem, mówi jeden z przełożonych kawiarni.

- Ja przepraszam, to był wypadek, zaraz się wszystkim zajmę. Obiecuję - odezwał się brunet, patrząc błagalnie na swojego pracodawcę.

- Wiem, że to zaraz zrobisz. Jak się uwiniesz, oddaj mi klucze i fartuch. Najlepiej już nie wracaj - wycedził przez zęby mężczyzna.

-Co?! Ale, ale dlaczego?! Przysięgam już nic takiego się nie powtórzy, proszę dać mi szansę - zaczął brunet, mocno gestykulując rękami. Z nadzieją patrzy w oczy mężczyzny, szukając w nich jakiejś łaski dla niego. Niestety mężczyzna milczał. Odwrócił się i zniknął za kotarą w magazynie. Młody Włoch zrezygnowany stał tak jeszcze w jednym miejscu, próbując przełknąć kolejną odebraną mu szansę. Posprzątał bałagan, który zrobił i postąpił tak jak zarządził mu jego były już przełożony. Wyszedł z kawiarni i wzdychając oparł się o ścianę budynku. Skierował głowę w górę, przyglądając się zachmurzonemu niebu. Poczuł jak krople deszczu spływają po jego twarzy. Wziął gitarę i ruszył przed siebie z nadzieją, że może los go zaskoczy i da mu jakieś schronienie. Zrezygnowany stanął w środku deszczu i wybrał na telefonie bardzo dobrze znany mu numer.

- Halo? Matteo? Czemu dzwonisz, coś nie tak?- usłyszał miękki głos, jego jedynego przjaciela.

- Słuchaj Gaston, nawaliłem...Mogę na Ciebie liczyć jeszcze? - westchnął, załamanym głosem.

- Jak to? Matteo, gdzie ja mam Ci znaleźć kolejną pracę? Dlaczego nie możesz choć raz skupić się tylko na wyjść z tego bagna. Z muzyki nie będziesz żyć! - zaczął kazanie blondyn, po drugiej stronie telefonu.

- Proszę, zabierz mnie stąd. To już ostatni raz. I nie mów tak, proszę. Bez muzyki nie mogę żyć - wyszeptał do telefonu, stojąc i moknąc w chłodnym deszczu.

- Wyślij mi adres gdzie jesteś. Będę tam za chwilę. Masz szczęście, że moja matka kocha Cię bardziej, niż mnie. Poradzimy sobie Matteo - dodał, starając się podnieść chłopaka na duchu.

- Nawet nie wiesz, jak jestem Ci wdzięczny - powiedział szczęśliwy i rozłączył się z przyjacielem. Podszedł do jednego z rogów ulicy i spisał adres. Swój pokrowiec z gitarą położył na ziemi, a sam usiadł na nimi zamknął lekko oczy. Był już cały przemoczony ale dzięki temu czuł jak złość na samego siebie, spływa z niego razem z kroplami deszczu. Uspokoił swój oddech, a jego biała koszula, już całkiem przylegała do jego ciała. Deszcz ustał, a brunet otworzył oczy przyglądając się niebu, które powoli rozchmurzało się. Balsano uśmiechnął się do siebie, z nadzieją spoglądając na gwiazdy.



------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu mniej kolorowa wersja życia Luny i Matteo. Zachęcam do komentowania! luv inkwell

𝓫𝓪𝓬𝓴 𝓽𝓸 𝔂𝓸𝓾Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz