Rozdział 2

48 9 5
                                    


Tosiek był zwyczajnie zazdrosny. Zawsze był. Odkąd nauczył się pisać, laurki na Dzień Kobiet i Dzień Matki dostawałam opatrzone jednym napisem, zawsze z tym samym błędem: „Dla najpienkniejszej kobiety świata". Kiedy mając sześć lat, dowiedział się, że rozwodzimy się z ojcem, wypalił stanowczo: „Nie martw się, mamo, jak dorosnę, to ja się z tobą ożenię". Był też jedynym z moich dzieci, które nie akceptowało mojego dość luźnego związku z Kristofem. Tomek i Anka go uwielbiali, mogli słuchać jego opowieści o żeglowaniu całymi godzinami, a ściana w kuchni wyklejona była pocztówkami, które przysyłał im z różnych rejonów świata.

Tosiek zawsze prychał na widok kolejnej widokówki, a o Kristofie nie mówił inaczej jak „ten Norweg".

Na szczęście gdzieś około piętnastego roku życia kompleks Edypa u Tośka przeminął niepostrzeżenie. Tosiek zainteresował się dziewczynami. Zrobił to tak skutecznie, że w wieku osiemnastu lat został ojcem.

Był bardzo przystojnym chłopakiem i nie miał w sobie nic z wymoczkowatości charakterystycznej dla młodych ludzi w jego wieku. On jeden z naszych dzieci odziedziczył urodę po Danielu – zarówno Tomek, jak i Anka byli bardziej podobni do mnie: ciemni, niewysocy, przysadziści.


Tamtego wieczoru zasnęłam późno, walcząc z gonitwą myśli i miotając się w łóżku niczym ryba wyrzucona na ląd, rozważając wszelkie możliwe konsekwencje dziwnego listu ze Szwajcarii. Tym bardziej zaskoczył mnie poranny telefon od Daniela. To zwykle ja dzwoniłam do niego, nie on do mnie.

- Trochę myślałem o tej twojej sprawie, analizowałem możliwe scenariusze – poinformował na wstępie.

Nawet mi to pochlebiło.

- Najlepiej byłoby spotkać się i pogadać - podsunął. - Koło południa w Noworolu?

- Nie mogę, o trzynastej mam podpisywanie ważnej umowy, a nawet jeszcze nie zajrzałam, co tam dziewczyny wysmoliły...

- Przejrzyj szybko i zdążysz.

- Daniel, ja jeszcze jestem w domu – poinformowałam oschle.

Jego ADHD nieraz było źródłem konfliktów pomiędzy nami.

- No, tak – mruknął. - W takim razie, podjadę po ciebie i podrzucę cię do centrum, pogadamy po drodze. Za godzinę może być?

To się nazywa efektywne zarządzanie czasem – pomyślałam sarkastycznie, ale zgodziłam się .

Do pracy zwykle jeździłam taksówką, nienawidziłam poruszania się samochodem po mieście w godzinach szczytu.

W ciągu ostatnich kilkunastu lat miasto zakorkowało się makabrycznie, znalezienie miejsca do zaparkowania graniczyło z cudem. Kraków nie miał obwodnicy z prawdziwego zdarzenia, do tego w trybie całorocznym był miejscem pielgrzymek turystów, więc wybudowanie w ostatnich latach kilku dużych parkingów i rozszerzenie strefy płatnego parkowania na kolejne dzielnice, bynajmniej sytuacji nie poprawiło.


Kiedy weszłam do kuchni, okazało się, że po Tomku i Ance zostały tylko brudne talerze. Bezrobotny Tosiek, z oddaniem godnym większej sprawy, karmił swoją córkę owsianką. Ten widok zawsze mnie rozczulał.

- Łyżeczka za tatusia, łyżeczka za babcię, łyżeczka za wujka Tomka...

Przy „ciotce Ance", Nika zwyczajowo robiła „ble" i wypluwała zawartość ust na stół.

Wychowałam troje dzieci, więc takie widoki nie robiły na mnie większego wrażenia.

- Zmień kolejność – podsunęłam, podając mu ręcznik kuchenny. - Zaskoczysz ją i tego nie zrobi.

WięziWhere stories live. Discover now