"Stern?" (2/2)

16 2 0
                                    

Maddox obudził się przez rosę koloru policzek chłopca kapiącą z Cytruna na jego twarz. Ach, jakaż to bajeczna roślina - jasna i wysoka, posiadała smukłą łodygę, która wraz z małym kwiatem, zginała się ładnie oraz wiecznie kłaniała przechodniom. Trawa wokół niego znów jest różowa, gdyż rosy przybyło tak dużo, że zakrywa prawdziwy kolor roślin. Szybko usiadł, nie przypominając sobie swojej sytuacji, w której się znalazł. Po kilku sekundach jednak wspomnienia wróciły. Uśmiechnął się i upewnił, że kwiat podarowany przez to dziwne drzewo leży spokojnie w jego kieszeni. Chwilę po tym wstał na swoje chude, blade nogi i poszedł jeszcze bardziej w głąb lasu. Gdy tak szedł, niespodziewanie usłyszał głośne burczenie w brzuchu. Przestraszył się nagłym głosem, podskakując ze strachu, może uczy się Tudet. Uważał na każdy dźwięk po sytuacji z wielkim stworzeniem z dnia poprzedniego. Nie wiedział, co może zjeść. Nie był taki głupi, na jakiego wyglądał, umiał czytać i przeczytał w jednej książce, żeby uważać na owoce z lasu.

Po chwili podróżowania po nieznanym terenie, natknął się na malutką roślinkę Kanakę. W mgnieniu oka zrobiło mu się jej żal i usiadł przy niej. Roślina nie miała dużo koloru, była to chuda łodyżka z pojedynczym suchym listkiem żałośnie zwisającym z góry. Wydawałoby się, że nie ma ona szczęścia, bo w promieniu metra od niej nie było żadnej kropli rosy. Maddox wiedział, że musi coś zrobić i przystąpił do pomocy. Ściągnął swój płaszczyk i nazbierał do kaptura tyle wody, ile mógł, na szczęście kaptur również okazał się być nieprzemakalny. Podszedł spokojnie do niej, uklęknął i postanowił spróbować na razie z jedną kroplą. Udało się, roślina od razu przyjęła ten podarunek. Tym razem nabrał wody w dłoń i wylał na nią. Niestety, wydarzyło się coś dziwnego - woda spłynęła kilka centymetrów nad rośliną i strumyczkiem powędrowała na odległość około metra od rośliny. Chłopiec patrzył z niedowierzaniem, przecież to niemożliwe! Sfrustrowany, wylał całą zawartość kaptura na roślinę, lecz woda odbiła się kilka centymetrów nad nią i wróciła na twarz dzieciaka. Wystraszył się i przewrócił na bok. Momentalnie wbił w nią wzrok i zmarszczył brwi. Był lekko poirytowany, lecz po chwili odpuścił. To jego wina, ta roślinka się przecież tylko broni. Popatrzył na nią raz ostatni, wyglądała trochę lepiej.

Wstał i popatrzył się w lewo. Zauważył w oddali coś nowego - bordowe deski ułożone w rząd. Wygląda to prawie jak bok domu. Odczuł ulgę, że nie jest tu sam, lecz nie pocieszył go fakt, że to nieznajomy. Poczuł, iż musi złamać świętą zasadę nierozmawiania z nieznajomymi. Pobiegł w stronę tej tajemniczej budowli. Była to dosyć długa trasa, więc pod koniec zwolnił ze zmęczenia. Podszedł ostrożnie do budynku i zauważył małą chatkę z parą okien i drzwiami. Teraz albo nigdy, prawda?

Podszedł do drzwi i zapukał lekko cztery razy. Brak odpowiedzi. Zwiększył siłę i znowu zapukał cztery razy. Dalej nic. Był zrezygnowany i już myślał, że umrze tu z głodu, samotny. Jednak gdy miał już odchodzić, usłyszał szuranie drzwi, które się otwarły. W drzwiach stał na dwóch łapach dumny lis wzrostu około stu siedemdziesięciu centymetrów i w podartych spodenkach. Oczy Maddoxa powiększyły się ze zdziwienia, nigdy czegoś takiego nie widział. Lis otworzył usta i zaczął coś mówić. Chłopiec nie usłyszał ani słowa, nie wiedział co uczynić, więc stał jak wryty. Tajemnicze zwierzę nagle przestało i zrozumiało, co się dzieje. Wystawił palec wskazujący, jakby chciał powiedzieć "zaczekaj" i zatrzasnął drzwi. Po chwili wróciło z dziwnym owocem w dłoni. Otworzył delikatnie dziecku usta chwytając za dolną wagę i podbródek, poczym drugą łapą wsmarował malutki owoc w podniebienie. Maddox nie miał nic przeciwko, było dosyć smaczne, przynajmniej jak na jego gusta.

- Ekhem! - nagle wydał z siebie lis. Na to chłopiec podskoczył. - To co, słyszysz mnie?
- T-t-tak - wyjąkał chłopak.
-To dobrze. Jestem Ystern. Wejdź do środka, pewnie jesteś głodny i zmęczony.

Wyimaginowany LasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz