.1.

297 21 6
                                    

-Nie wychodzi z tej piwnicy od pół roku. Nie żebym panikował, ale co ona tam robi od tak długiego czasu?

Młodszy Winchester westchnął ciężko, zamykając książkę. Zerknął przez ramię na mamę, która zasnęła na tylnym siedzeniu wraz z Jackiem, świeżo urodzonym Nefilimem, synem Lucyfera.

- Dean, Sevil przechodzi żałobę - zaczął spokojnie, choć przeprowadzali tę rozmowę po raz kolejny w ciągu ostatnich kilku tygodni. - Straciła ojca. Pamiętaj, że Gabriel się dla niej poświęcił. Wiesz doskonale, jak bardzo to boli. Pamiętaj, że ty też chodziłeś osowiały przez długi czas, kiedy nasz ojciec poświęcił swoje życie za ciebie i nie każ mi wyciągać innych przykładów.

- Ale ja chodziłem wokół, a ona siedzi w piwnicy, nie dając nawet znaku życia!

Sammy westchnął ciężko i ukrył twarz w dłoniach. Faktem było, że Serafinka od czasu śmierci ojca nie opuściła piwnicy ani razu, jeśli oznaczało to spotkanie się z nimi. Faktem było, że zabezpieczyła drzwi do tego stopnia, że nawet siłowe natarcie nic nie dało. I faktem było, że zostawiała im duży talerz ciasta co dwa dni, choć jak dotąd żadnemu z nich nie udało się złapać Sevil na gorącym uczynku. Najgorzej było na samym początku, kiedy przez tydzień próbowali ją znaleźć. Żadnych telefonów, wiadomości ani trzaskających drzwi. Po prostu cisza. W końcu Sam z pomocą Charlie włamał się do satelity NASA, aby zobaczyć skrzydlatą postać nad Mount Everest. Wysłali tam Casa, któremu dopiero po dwóch dniach namawiania udało się ściągnąć upartą chimerę do domu. Ale ona po prostu spojrzała na nich i poszła do swojej piwnicy, z której do tej pory nie wyszła, przynajmniej kiedy oni byli w bunkrze.

- Jednego jestem pewien. Jak wrócimy, to nas zamorduje we śnie - wypalił nagle Dean, przerywając tym samym potok myśli swojego młodszego brata.

- Cholera, mówiliśmy jej, że nie będzie nas najwyżej tydzień...

- A minęły już prawie trzy! - dokończył starszy Winchester, skręcając w ścieżkę prowadzącą do bunkra. - Gdybym był na jej miejscu, to bym nas zamordował. Ale wcześniej urządziłbym największe kazanie świata. Chochlik tak łatwo nie odpuści.

I miał rację. Zobaczyli Sevil stojącą w garażu, ręce miała założone na piersi, a minę wściekłą. Sammy spojrzał na nią z mieszanką ulgi i strachu, kiedy prowadzili z bratem gości do srodka, a ona podążała za nimi jak duch. Nic nie mówiła. Nie krzyczała, nie urządziła kazania. Po prostu patrzyła. Ciszę przerwał dopiero Jack, który przyglądał się jej z dziecięcą ciekawością.

- Masz ładne skrzydła - rzucił, uśmiechając się rozbrajająco.

Serafinka obdarzyła go zdawkowym uśmiechem, po czym wolno zwróciła się do braci. Nadal się uśmiechała.

- Nie wiedziałam, że tydzień ma dwadzieścia jeden dni - zaczęła miękko, patrząc w oczy to jednemu, to drugiemu. - Nie wiedziałam też, że telefony wbrew wszystkiemu nie służą do komunikacji. I nie wiedziałam, że będziemy mieć gości, a gdyby któryś z was, idioci od siedmiu boleści, dał mi chociaż mały cynk o tym, to zrobiłabym chociaż obiad.

- To nie byłoby konieczne - wtrąciła Mary, kładąc jej dłoń na ramieniu. - O mały włos nie narobiłam im bałaganu, to dlatego nie mogli się odezwać...

- Sama siedzisz w piwnicy od pół roku i nie dajesz znaku życia! Robienie nam kazania za dwa tygodnie zwłoki, to już szczyt hipokryzji! - krzyknął Dean, zmęczony długą jazdą i małą ilością snu.

Sevil Evilyn Smash zmrużyła oczy, podchodząc do niego bliżej. Sam profilaktycznie odsunął się w bok, dobrze pamiętając, że kiedy ostatni raz patrzyła na kogoś w taki sposób, wybuchły dwie lampy sufitowe [które później naprawiła, jednak przez cały czas wyglądała jak chmura burzowa].

- Zostawiam wam ciasta i posiłki co dwa dni, regularnie puszczam muzykę, od której drżą mury i zabieram do siebie kota, który wam donosi, to chyba wpisuje się w kategorię dawania znaków życia - warknęła. - Ale mówienie mi, że będzie w ciągu tygodnia, a wracanie po trzech, bez żadnego słowa wyjaśnienia czy wiadomości o waszym stanie, to nie jest dawanie znaków życia.

Odprowadziła Mary i Jacka do kuchni, gdzie zajęła ich pogodną rozmową i ciepłym posiłkiem, podczas gdy bracia poszli zmyć z siebie trud i brud ostatniej misji. Stali pod sąsiednimi głowicami prysznica, szorując się zawzięcie i dyskutując na temat Sevil. Jej nagłe wyjście z piwnicy niewiele im mówiło, poza tym, że musiała się martwić. Na pewno próbowała ich namierzyć, nie było innej opcji, ale musiała też jakoś ich zjechać za zwłokę, było by dziwne, gdyby tego nie zrobiła.

- Dobrze, że nie próbuje zabić Jacka - rzucił Sam, spłukując szampon z włosów. - W końcu jego ojciec zabił jej ojca...

- Nawet nie przypominaj mi o przechodzeniu winy z ojca na syna - jęknął w odpowiedzi Dean, przechwytując butelkę z żelem pod prysznic. - Najpierw mieliśmy wojnę anielsko-serafińską, potem archanioł kontra serafin, gdyby jeszcze serafin zaczął walczyć z nefilimem, musielibyśmy opuścić bunkier na dobre. Dlatego cokolwiek myślisz, wyrzuć to z głowy w tej chwili i nie przyzywaj złego.

- Dobra, dobra, odpukać w niemalowane i przez lewe ramię, pajęczynę zagnieść z ciastem i na prawe oko - mruknął Sammy, wycierając się puszystym ręcznikiem. Moment. Puszystym ręcznikiem? - Dobrała się do naszej pościeli i ręczników.

Dean uniósł brwi.

- Tego się nie spodziewałem. Jak się jeszcze okaże, że wymieniła nasze ubrania, to się wścieknę.

***

- Ten kot mówi?

Sevil uśmiechnęła się ciepło do Jacka, który głaskał właśnie Newta. Futrzak wydawał się wyjątkowo zadowolony.

- Owszem. Newt zazwyczaj wiecznie narzeka, chyba nie umie nic innego...

- Wcale nie! - warknął gardłowo kot, mi uciesze nefilima, który zapiszczał z radości. - Ja mówię, tak, ale wcale nie narzekam. Fakt, okazjonalnie donosiłem o stanie tej tutaj, ale ja nie narzekam, do kroćset!

- Nie, ani trochę - mruknął Dean, siadając za stołem. - A to twoje donoszenie też nie na wiele się zdało.

- Nie dręcz kota, bo obudzisz się ze zdjętą z nosa skórą - ostrzegł Sam, siadając z drugiej strony.

- Albo paznokciami w różowym kolorze - dodał Cas, który pojawił sie znikąd. - Dobrze cię widzieć, Mary. Sevil, jesteś strasznie blada - rzucił, zamykając bratanicę w żelaznym uścisku.

- Tak, was też miło widzieć, u mnie wszystko w porządku, dzięki za troskę. Zrobiłam naleśniki i gofry, macie mi to wszystko zjeść, a potem opowiedzieć, co się z wami, u licha, działo przez ostatnie trzy tygodnie - zarządziła Sevil, ustawiając talerze na stole.

- Jeśli ty wyjaśnisz nam, co robiłaś przez ostatnie pół roku, powtarzam, pół roku!

____________

Houk.

Wiem. Długo mnie nie było. Przepraszam z całego swojego kamiennego serduszka.

Na osłodę wrzucam pierwszy rozdział Hear Evil, drugiej części mojego małego fanfika.

Czytajcie, głosujcie i komentujcie.

Całusy i uściski,

J.M.Vector a.k.a. Wściekły Pies

Hear Evil //SPN ff//Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz