Sevil była bardzo blada, blada to tego momentu, że błękitne i fioletowe żyłki na jej szyi czy twarzy zdawały się być na wierzchu. A przynajmniej tak widział to Cas, kiedy obserwował swoją bratanicę, która krzątała się po kuchni, ubrana w długi czarny sweter i miękkie spodnie w tym samym kolorze. Dla ludzkiego oka była kompletnie monochromatyczna. Dla niego była... Nie umiał tego do końca określić. Tak jak kiedyś wyglądała niczym mieszanka ognia i wody wokół świetlistego promienia, teraz wyglądała jak zastygająca lawa i zamulone jezioro wokół małego, słabowitego świetlika. Gasła. Po prostu gasłagasłagasła. Jedynym punktem żywego koloru były jej skrzydła, wykrzywione, powykręcane, ale nadal wściekle czerwone.
Nie pozwoliła mu ich nastawić czy uleczyć pół roku wcześniej.
- A więc, Sevil? - westchnął Dean, wyciągając się na krześle chwilę po tym, jak wymiótł trzeci talerz gofrów z syropem klonowym. - Co robiłaś przez ostatnie pół roku?
Serafinka nachmurzyła się bardziej niż kilka minut wcześniej i oparła ciężko o blat. Ciemne kręgi pod oczami stały się bardziej widoczne, gdy pochyliła głowę.
- Po tym, jak znaleźliście mnie na Mount Everest, a Cas przytargał mój tyłek do bunkra... Przez pierwsze kilka tygodni rzadko kiedy wychodziłam z łóżka. Po prostu leżałam i gapiłam się na szkło laboratoryjne. Chciałam... Nie wiem, sprawić, że ciało Gabriela, mojego ojca, do cholery, zostanie odtworzone. Ale nie udało mi się nawet zaleczyć własnych skrzydeł. Potem, kiedy zaczęłam już normalnie, ha, dobre sobie, normalnie, funkcjonować, zajęłam się pracą. Przebadałam grzebień Pierwszej Żniwiarki, opracowałam broń na Lewiatany, stworzyłam... Mnóstwo rzeczy, mnóstwo broni. Ale większość czasu i tak spędzałam w łóżku, z tym tutaj kotem za towarzystwo. Nadal jestem słaba, zbyt słaba, żeby w ogóle się teleportować, nie mówiąc o leczeniu. Nie wychodziłam, bo... Bo bałam się, że jestem bezużyteczna. Bo jestem bezużyteczna. Jedyne co potrafię teraz robić, to myśleć i gotować. Cholera, ja zmieniam się w jakąś przeklętą kurę domową, a przecież... Przecież powinnam być łowcą, szkoliliście mnie do tego!
Sam objął ją z całej siły, patrząc na to, jak z każdym słowem staje się bardziej roztrzęsiona, coraz więcej małych łez spływało po jej wychudzonych policzkach. Po chwili Dean sapnął ciężko, podniósł się z miejsca i dołączył do uścisku, zaraz po nim do grupki podszedł Cas. Mary i Jack przyglądali się tej scenie ze zrozumieniem oraz dziecięcą ciekawością, gdy Newt, znany ze swojego kociego poczucia humoru, miauknął gardłowo.
- Nie chciałbym martwić ani przerywać rodzinnego momentu, ale jest późno jak diabli, więc gdybyście w końcu poszli do łóżek, żebym mógł wybrać, u kogo dziś śpię, to byłbym bardzo zadowolony.
Sevil parsknęła śmiechem, krótkim i szybko urwanym, po czym wysunęła się z objęć oryginalnego Team Free Will i poszła przygotować sypialnie dla gości. Jack podążył za nią jak cień, po drodze wyrażając chęć pomocy. Dzieciak szybko się uczył. A ona chyba go polubiła.
- Cas, w jak bardzo złym stanie jest młoda? - spytał Dean, wkładając naczynia do zmywarki [kolejna rzecz, którą Sevil umieściła w bunkrze].
Anioł westchnął ciężko, próbując ubrać jakoś w słowa swoje obserwacje.
- Nadal ma połamane skrzydła, część kości chyba się zrosła, trzeba by je połamać, żeby móc uleczyć całość - zaczął, na co zarówno bracia jak i Mary zbledli nieco na twarzach. - Co do reszty, to też jest daleko od ideału; na pewno rana na jej ramieniu nie jest zagojona, musiałaby zostać zaszyta, straciła na wadze jakieś dwadzieścia funtów, na pewno nie sypia tyle, ile powinna w tym stanie. Musiałbym ją przebadać, żeby mieć pewność, ale chyba ma mocno nadszarpniętą moc.
- Pióro nadal jest naładowane esencją Lucyfera - rzucił cicho Sam, przecierając oczy. - Może gdyby go dotknęła, odnowiła trochę swoją siłę...
Spotkał się z milczącą zgodą, choć każdy, każdy bez wyjątku każdy pomyślał też o tym, że przekonanie jej do tego pomysłu może być niemożliwe. Przecież przez tą broń straciła ojca. Było by to całkowicie normalne, gdyby była obrzydzona na samą myśl o kolejnej rundzie z Piórem.
***
Jack myślał, że serafinka jest piękna. Dokładnie tak, piękna z tymi czerwonymi skrzydłami i ognistą aurą wokół siebie. Był też pod wrażeniem jej zdolności, a szczególnie kota, który siedział u niego na kolanach i mówił, jakby był człowiekiem. Widział, jak bardzo Sam i Dean ją lubią, choć się sprzeczali. Wiedział też, że jego ojciec, ten prawdziwy ojciec, Lucyfer, był przyczyną całej kłótni. Nie lubił go, nie uważał go nawet za ojca, nie po tym, co usłyszał od braci Winchester.
- Podaj mi koce - rzuciła kobieta, wskazując duży stos puszystych okryć. - Mam też na stanie kilka ogrzewaczy, jeśli chcesz. Ja preferuję dwa podłożone pod plecy, bardzo relaksujące. Chcesz jeden? - spytała z uśmiechem, zaś Jack odpowiedział swoim, małym i tak bardzo czarującym.
Poszli wspólnie do składu. Sevil, która od zawsze starała się nie wiązać żadnych silniejszych uczuć z nowopoznanymi ludźmi czy innymi istotami, nie mogła nie widzieć tej niewinności nefilima, dziecięcego zaciekawienia i szczerych chęci. Wyglądał na dorosłego, a jednak był tak przerażająco młody, że serafinka bała się spuszczać go z oka na dłuższą chwilę, choć poznała go raptem cztery godziny wcześniej.
Zawsze chciała mieć brata.
* * *
Sam sennie wturlał się do kuchni, mamrocząc pod nosem coś o konieczności trzymania butelki z wodą koło łóżka, kiedy drogę zagrodził mu Newt. Zwierzak mimo późnej pory patrzył na niego z politowaniem.
- Koleś, odpuść - mruknął łowca, sięgając po szklankę. - Jest druga w nocy - dodał, siadając na najbliższym krześle.
Kot prychnął, wspiął się po łydce Sama na jego kolana i przez chwilę kręcił się na nich, aż w końcu wepchnął głowę pod jego koszulkę i przycisnął swój zimny nos do brzucha łowcy.
Pomocy.
- Sevil jest w bibliotece - zamruczał Newt. - Wiem, że chciałbyś z nią pogadać. I nie mów, że nie, bo widziałem, jak na nią dzisiaj patrzyłeś - warknął, wbijając pazury w uda mężczyzny.
- Masz szczęście, że cię lubię, Newt - westchnął Sam, po czym dopił wodę i ostrożnie odłożył kocura na stół. - Ale jak będziesz podsłuchiwać, to radzę ci wynosić się z bunkra.
Biblioteka była ciemna, tylko słabe światło zza regałów na samym końcu oświetlało kontury mebli. Sevil siedziała w swoim rozkładanym fotelu otoczonym stale rosnącymi stosami książek po enochiańsku, opatulona najbardziej puszystym kocem, jaki Sam w życiu widział. Oczy miała na wpół zamknięte, leniwie wodziła nimi po tekście.
- Usiądź, przecież nie będziesz tu tak stać przez całą noc - wyszeptała, głos równie cichy jak szelest kartek. - Coś się stało? - spytała, odkładając książkę na podłogę.
Patrzył na nią, blady cień tego, kim była kilka miesięcy wcześniej, zanim postanowiła stanąć do walki. Było w niej tak mało życia, tak małomałomało poprzedniego ognia w jej oczach.
Nie musiał nic mówić. Powoli położył się obok, a ona pozwoliła się objąć, zimna w dotyku. Wtulił twarz w jej szyję, pachnącą płynem do płukania, czystością skóry i, tuż pod tym, Fleur du Ciel, esencja Sevil.
Nie pamiętał, kiedy ostatni raz płakał tak mocno.
________
Houk.Life is a bitch. Whatever.
Czyatajcie, głosujcie i komentujcie.
J.M.Vector a.k.a. Trup z Kościeliska.
CZYTASZ
Hear Evil //SPN ff//
Fanfiction"- Sevil, nie. - Czemu? Gdyby zajął się swoimi aniołkami, nie mielibyśmy takiego bajzlu, jak pół roku temu. - Sevil, uderzenie Chucka to naprawdę zły pomysł. Sevil, nie. - Sevil, tak." ___________ Sequel do See Evil