Południe. Obrzeża miasta. Żar lejący się z nieba.
Rosły, wychudły owczarek niemiecki przemierzał w ciszy górzyste tereny gęstego lasu sosnowego. Czuł, jak jego łapy pulsują przy każdym kolejnym kroku.
Dwudziesty piąty dzień wędrówki... Byleby uciec... Uciec jak najdalej...
Potrząsnął krótko głową. Jego żebra, pokryte czarną sierścią, zapadły się dawno w głąb ciała. Głód... Cóż za diabelski wynalazek...
- Dawaj, stary. Zaraz coś się na pewno znajdzie. – Mruknął sam do siebie. Od dawna jego jedynym towarzyszem podróży był on sam. – No dawaj, Falme! Dasz radę!
Wspiął się resztką sił na stromy, łysy pagórek. Widok, który ukazał się przed jego oczami, dosłownie dodał mu skrzydeł.
- Miasto! – Szczeknął z radością, czując nagły powrót zasobów energii.
Rzucił się czym prędzej w stronę piętrzącej się dumnie metropolii, przemierzając galopem jej przedmieścia. Po tylu dniach błądzenia mrocznymi ścieżkami tutejszych gór, jedyne o czym marzył, to choć pięć sekund sztucznej elektryczności.
*
- Witamy w Deanort! Stolicy Dogmaron. Tu każdy pies znajdzie swój raj! A skoro mowa o raju, polecamy dzisiejsze danie dnia – kości ze szpikiem, w otoczce zajęczych wątróbek.
Falme zmierzył niechętnym wzrokiem stojącą za barem kelnerkę. Recytowała sztywno swoją formułkę, powtarzaną każdemu nowego gościowi lokalu ''Kosteczka anioła''.
- Nie, dziękuję. Poproszę... - Zerknął przelotnie na wiszące na ścianie menu. – Macie tu w ogóle coś dla wegetarianów?
Karmelowa cocker spanielka przyjrzała mu się ponownie. Ale tym razem z nieco większą niechęcią.
- Tak... Powinno być... Zresztą, zaraz zapytam.
Znikła za huśtającymi się jeszcze przez chwilę, dwuskrzydłowymi drzwiczkami zaplecza.
Fal rozejrzał się już uważniej po wnętrzu jadłodajni. Wybrał ją w sumie jako pierwszą lepszą, bo prawdę mówiąc, żołądek zaprotestował stanowczo przed dalszą podróżą do centrum miasta. Lokal przypominał trochę obskurny bar w klimacie country. Pożółkłe lampy przyczepione do ścian nie wnosiły zbyt wiele światła. Dodatkowo, w kątach pomieszczenia szeptali między sobą podejrzani osobnicy, popijając z drewnianych kufli piwo.
- Niestety, na dzisiaj danie nie jest już dostępne. – Falme odwrócił się błyskawicznie z powrotem do spróchniałej lady. Suczka uśmiechała się do niego krzywo, wyraźnie szydząc z diety owczarka. – Czy mogę w takim razie zaproponować coś innego?
- Poproszę dużą whiskey. – Odmruknął ponuro rozmówca. Czyli nie pozostaje nic innego, jak tylko ten głód zapić...
- Zaraz przyniosę.
Fal zacisnął z rozdrażnienia zęby. Jej sztucznie miły ton, przeszywał jego uszy swą nieprzyjemną piskliwością.
Jednak nie minęła minuta, a przed nosem psa wylądowała szklanka zapełniona złotawą substancją, razem z butelką do pary. Wypił jednym haustem zawartość naczynia, czując raptownie znany zawrót głowy. Oparł ramiona na ladzie barku, obserwując ukradkiem kolejnego klienta składającego zamówienie.
Lecz nagle wzdrygnął się od czyjegoś palącego spojrzenia. Obrócił głowę w tamtym kierunku, zauważając jarzące się w najciemniejszym kącie lokalu ślepia. Sierść na karku Falme stanęła automatycznie dęba, w gotowości na bliskie zagrożenie.
- Hej, panie! Żadnych spięć w tym lokalu! – Warknęła ostrzegawczo kelnerka. Zlustrowała jednocześnie pustą szklankę i butelkę klienta, rzucając oschle: - Będzie 12,40.
Owczarek zmieszał się, zakłopotany. Zaczął czyścić doczepione do skórzanego paska sakiewki, ale znalazł tam jedynie parę okruchów suchego chleba. Uśmiechnął się głupawo do coraz bardziej zirytowanej cocker spanielki, rozkładając wymownie łapy.
- Ochrona! – Zawyła natychmiast.
Dwa czarne bulteriery wyłoniły się z ciemności setnego zakątka baru. Lecz Falme siedział tylko sztywno na swoim miejscu, mrucząc coś niezadowolony pod nosem.
Suczka kiwnęła znacząco w stronę wynędzniałego owczarka. Zgrana para złapała go z obu stron pod pachy, wlokąc przez drogę pośmiewiska aż do drzwi wyjściowych.
- Nie lubimy oszustów. – Wycedził jeden z psów.
- To radzę sprawdzić połowę waszych klientów! – Odgryzł się Fal, zbierając resztki swojej godności z brudnego chodnika.
Drzwi do ''Kosteczki anioła'' zatrzasnęły się z hukiem, ujawniając uprzednio kpiący śmiech paru gości.
- Na dnie jesteś już dawno. Tylko jakoś odbić ci się nie chce. – Skwitował do siebie Falme, podnosząc się na trzęsących łapach z ziemi.
Już chciał ruszyć w poszukiwaniu ostatniej deski ratunku dla swojego brzucha, kiedy stanął sparaliżowany. Nie wiedział, czym. Nie wiedział, jak. Ale w jednej chwili poczuł się jak komputer, na którym ktoś wcisnął przycisk ''reset''. Może to przez alkohol...? Kiedyś mu się zdarzyło... Ale nie w ten sposób!
Nie minęło pięć minut uporczywych zmagań ze sztywnym ciałem, gdy przed oczami zamgliła czarna przestrzeń, a świat dokoła zawirował jak na upiornej karuzeli...
YOU ARE READING
Niezwykłe PSYpadki
Random''Hej! To ja: taki rudy chudzielec, odrzucony przez swoją watahę... Poprawka: wilk z nadętym ego, który samodzielnie zadecydował o odejściu ze stada*. I tak to zostawmy. Poza tym - reszta grupy chyba sama się później przedstawi. Co by tu jeszcze...