Rozdział Trzeci - Niewinny żart

129 21 6
                                    

Następnego dnia Beatrice czuła się bezsilna w starciu z koleżankami i kolegami, którzy wyśmiewali jej wczorajszy atak paniki. Wszyscy podejrzewali, że dziewczyna przeraziła się krwią, dlatego jeden ze sportowców przyniósł ugniecione truskawki, wmawiając jej, że to krew. Nikt przecież nie mógł wiedzieć, że jeszcze siedem lat temu jechała do Arkham, gdzie znienawidziła siebie, swoje życie i poprzysięgła zemstę.

Na każdym, kto ją skrzywdził.

Tam popełniła pierwszą zbrodnię, o której nikt nie wiedział. Nawet ciotka Caroline. Pomimo tego, co zrobiła, nie żałowała, nie czuła się, jak ci wszyscy przestępcy, którzy tam trafili. A jednak tak była tam traktowana. Życie nastolatki, która posiadała nadzwyczajne moce, niczym Superman, wydawało się trudne. I takie też było.

Może zamiast zamykać ją w Arkham, a dać ją pod skrzydła jakiegoś superbohatera byłoby lepszym rozwiązaniem? A tak mieli niestabilną emocjonalnie dziewczynę, która łatwo popadała w huśtawkę nastroju. Na kolejnej biologii, nauczyciel ostrożnie podchodził do tematu dzisiejszej lekcji.

Wiele osób posyłało kpiące uśmieszki dziewczynie, chcąc ją zirytować, ale ona ponownie zajęła się szkicowaniem, by odpędzić myśli od tego, co widziała wczoraj. Cały dzień nie odezwała się do Rotha, nie zerkała do jego zeszytu, bojąc się, że znowu zobaczy te przeklęte słowa. 

- Czy to cię boli, Beatrice? - spytał nauczyciel, a dziewczyna poderwała głowę do góry, by popatrzeć w brązowe oczy profesora.

- Słucham? - powtórzyła tępo, przez co niektórzy zachichotali złośliwie.

- Zapytałem, czy znasz odpowiedź na moje pytanie.

Dziewczyna zamrugała dwukrotnie, nieco się rumieniąc przez nieuwagę. Jej ratunkiem okazał się dzwonek. Zabrała torbę i wyszła na korytarz, unikając każdego wzrokiem. Poprawiła swoje ciemne włosy i usiadła pod ścianą, by spokojnie kontynuować szkicowanie dziwnego krajobrazu. 

- Hej... Beatrice, prawda? - spytał nieśmiało chłopak o blond włosach zaczesanych do tyłu. - Chodzimy razem na francuski, kojarzysz mnie? - Patrzyła na niego bez wyrazu. - Za miesiąc jest ten bal, pamiętasz? Może chciałabyś iść ze mną?

Beatrice zarumieniła się, nikt nie odzywał się do niej poza Rothem, a tu nagle ktoś tak piękny zaprasza ją na bal, nie obraża czy krytykuje, a podrywa ją. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale szybko je zamknęła, zdając sobie sprawę, jak dziwnie musi wyglądać. 

- Z-zgoda... - wydukała zawstydzona.

Chłopak rozpromienił się.

- Tak w ogóle jestem Garett, wiesz... - Obejrzał się szybko przez ramię. - Mogłabyś przyjść po lekcjach na salę gimnastyczną? Chciałem ci coś pokazać... Bo widzisz... ja też jestem artystą i myślałem, że ocenisz moją... rzeźbę.

Nie umiejąc mu odmówić, skinęła głową, sprawiając, że uśmiechnął się jeszcze szerzej. Przez następne lekcje wydawała się jeszcze bardziej pochłonięta swoimi myślami. Przystojny chłopak zagadał do niej - ktokolwiek zagadał poza Rothem - i zaprosił ją na randkę, bal. W dodatku chciał jej pokazać swoją sztukę.

To znaczyło, że liczył się z jej zdaniem, nie była mu obojętna. Może wpadła mu w oko? Dziwnie się z tym czuła, ponieważ nie zwracała uwagi na chłopców, dziewczyny również jej nie pociągały, aż zaczęła się posądzać o aseksualizm, ale i to odpadało.

Po lekcjach nerwowo udała się na salę, zaciskając mocniej pasek od torby. Pchnęła drzwi i rozejrzała się dookoła, wołając Garetta, ale nie odpowiedział jej. Zapaliła się w jej głowie czerwona lampeczka. Nagle z szatni wybiegło dwóch mężczyzn w poszarpanych ubraniach, cali we krwi. Beatrice krzyknęła przerażona, a potem upadła na ziemię, czołgając się w stronę drzwi.

- O-odejdźcie! Nie zbliżajcie się! - wrzasnęła, wyciągając rękę w ich stronę, gotowa bronić się.

Ktoś złapał ją od tyłu i gwałtownie podniósł, odwróciła się przez ramię, by zobaczyć głupio uśmiechającego się Garetta.

- Wybacz, dziwolągu, ale nasza randka chyba zostaje unieważniona - mruknął jej do ucha, a ona zrozumiała, że to wszystko miało być żartem.

- Och, kochana Beatrice... - odezwała się jedna z dziewczyn, która również pojawiła się na przedstawieniu. - Myślałaś, że odstąpię ci chłopaka? Patrzcie no, wystarczy, że ładny chłopak do niej zagada i już otwarta na wszelkie propozycje.

Przykucnęła przy niej, delikatnie gładząc jej policzek, a potem włosy.

Beatrice z szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w skaczących w miejscu zombiakach, a potem na dwie dziewczyny przed nią, z czego jedna zamoczyła dłoń w pojemniku podanym przez tę drugą. Ciemnowłosa poczuła chłód na policzku, a potem jak coś spływa po jej twarzy, szyi i plami kołnierz.

- To tylko żart - sapnęła, wstając. Wyciągnęła rękę do Beatrice. - Wstawaj...

- Ej, patrz! Sparaliżowało ją ze strachu - zaśmiał się jeden z przebierańców. - Zaraz się posika.

Nie mogli wiedzieć, że dwa przebierańcy ubrudzeni sztuczną krwią w jej oczach już nie wyglądali jak zombie, a pielęgniarze po operacji. Szydercze śmiechy dudniły w jej głowie, ponownie budząc zapomniane koszmary. Blondynka przed nią również przypominała kogoś, o kim nie pamiętała. Parkiet sali gimnastycznej zastąpiły białe płytki w ciemnych plamach.

Do oczu nastolatki napłynęły łzy. Upiory - to przed sobą miała, a nie uczniów robiących po prostu niewinny dowcip. Po ramieniu Beatrice przeszedł mały płomyk, co wystraszyło dziewczynę przed nią. 

- Co ty robisz?

Bearice wstała na równe nogi, patrząc na demony przeszłości, które poruszały się niebezpiecznie. Jeden z chłopaków przebranych za zombie, zapalił się, krzycząc histerycznie, a potem padł na ziemię, próbując ugasić pożar.

- Ja pierdole! Pomocy! - wołał, ale nikt nie ruszył się.

Potem druga dziewczyna zapaliła, smugi ognia przecięły salę gimnastyczną na kilka pomniejszych części, aż cała stanęła w płomieniach. Sufit zasypał wyjście, uczniowie krzyczeli i płakali.

- Kurwa, Stella! Zrób coś! - warknął Garett, popychając kolegę na bok. 

Wszyscy płonęli... 

*****


Straż pożarna dotarła na miejsce wypadku dość szybko, ugasiła pożar, ale uczniów nie udało się uratować, cała piątka uczniów, próbujących wykręcić numer Beatrice zginęła. Dziewczyna siedziała w karetce, przykryta kocem termicznym i tępo wpatrywała się w kubek z wodą.

Sala gimnastyczna spaliła się, wypadek wytłumaczono wybuchem gazu, ale skąd wzięli się tam nastolatkowie - nikt nie wiedział.

Ciotka Beatrice przybyła na miejsce zaraz po otrzymaniu telefonu. Wiedziała, że za tym stała jej siostrzenica, ale co tym razem spowodowało, że nie uciekła, a wybuchła ogniem, pozostało dla niej zagadką. Tuż przy niej stanęła przysadzista kobieta o ciemnej karnacji.

- Pięciu zabito - stwierdziła surowo, a Caroline wiedziała, że przegrała tę dyskusję. - Straciła kontrolę. Nie mamy wyboru.

- Zabierzecie mi ją?!

- Beatrice Dayenn, 0-1 zostanie odwieziona do Arkham Asylum, tym razem dopilnuję, by go nie opuściła za wcześnie.

Nic w głowie Amandy Waller nie spodobało się Caroline, ta kobieta była nieobliczalna i po raz kolejny chciała zniszczyć jej życie.

- Nie pozwalam!

- Sprawa trafiła do służb specjalnych, będą drążyć temat, aż odkryją, że stoi za tym nastolatka. To samo dziecko, które wznieciło pożar w rodzinnym domu siedem lat temu. Jeżeli nie chcesz, aby od razu została pozbawiona życia, przystaniesz na tę propozycję. Tylko tak ją ochronisz.

Caroline omal się nie popłakała.

- Wiem, ile znaczy dla ciebie ta dziewczyna, ale naprawdę masz siłę, by ją okiełznać? Czy możesz żyć z mordercą swojej siostry pod jednym dachem? - Nie odpowiedziała jej. - Furgonetka przyjedzie jutro o szóstej, zatem do jutra, Caroline.

Szaleństwo | JokerWhere stories live. Discover now