Rozdział Pierwszy - Powracające koszmary

240 20 12
                                    

Spokój społeczeństwa zakłócił nagły zamach na bank, doskonale zorganizowany przez najniebezpieczniejszego zabójcę na świecie, zwanego Jokerem. Gotham City nie słynie z dobrej reputacji, zwłaszcza jeśli chodzi o mroczne cienie czające się w każdej z uliczek. Rozsądni ludzie nie opuszczają domów o później porze, a już na pewno nie samotnie. Wracając do Jokera... jego atak po raz kolejny został udaremniony, lecz tym razem nie dał się pochwycić Batmanowi - strażnikowi tego miasta.

Joker pozostał na wolności, dlatego od samego rana w wiadomościach i gazetach powtarzano tę samą formułkę: ,,PROSZĘ ZACHOWAĆ OSTROŻNOŚĆ'' - jakby rzeczywiście miało to zapewnić ludziom bezpieczeństwo. Każdy dalej odgrywał swoją codzienną rutynę, jak chodzenie do pracy czy do szkoły.

- Panno Dayenn - odezwał się nauczyciel biologii, widząc, że jego podopieczna go nie słucha. - Panno Dayenn.

Siedzący obok chłopak o płomiennych włosach kopnął ją pod ławką, a ta spojrzała na niego gniewnie. Dopiero po chwili zobaczyła nauczyciela stojącego nad nią i z zainteresowaniem wpatrującego się w jej zeszyt. Nie zdążyła go zamknąć, czy ukryć, nim profesor podniósł go i dalej kartkował.

- Nie sądzę, by to pomogło w naszej lekcji, panno Dayenn. Aczkolwiek sądzę, że ma pani niesamowity talent do szkicowania, jednak proszę, nie na mojej lekcji.

Oddał jej zeszyt, a potem kontynuował lekcję. Beatrice odetchnęła z ulgą, bo już się bała, że straci swój ukochany szkicownik. Ostatni raz zerknęła na niedawno nakreślony znak nietoperza. Minęło tyle czasu, od kiedy spotkała Mrocznego Rycerza, całkowicie przypadkiem, śpieszącego pomóc komuś w potrzebie. Nie patrząc na zagrożenie pobiegła za nim i zobaczyła, jak ratuje młodą kobietę przed bandytą z nożem.

Zawsze był, gdy Gotham go potrzebowało. Żałowała, że nie pojawił się wtedy, kiedy to ona potrzebowała pomocy. Rozejrzała się ze znudzeniem po twarzach kolegów i koleżanek, niektórzy uśmiechali się do niej kpiąco. Cóż... uroki bycia nielubianą. Nie dogadywała się zbytnio z ludźmi, była zbyt na nich zamknięta, bała się dotyku, wymienionych słów. Każdego gestu, który mógł okazać się być krzywdą.

Z wyjątkiem Rotha - przyjaciela o rudych włosach, prawie czerwonych, który siedział obok i notował każde słowo nauczyciela. Popatrzyła na jego zeszyt. Miał ładne, trochę pochyłe pismo, przeczytała ostatnie zdanie przez niego napisane i zamarła. Mimowolnie wydała z siebie przeraźliwy krzyk i zerwała się na równe nogi. Nauczyciel od biologii i reszta klasy popatrzyła na nią zaskoczona. Beatrice złapała się za głowę, zerkając cały czas na zeszyt Rotha.

- Czemu to napisałeś?! - wrzasnęła na niego, a do jej brązowych oczu nagromadziły się łzy. - Dlaczego?!

Roth otworzył ze zdziwienia usta, łapiąc za zeszyt. Nie rozumiał zachowania przyjaciółki. Miewała różne stany lękowe i ataki, ale nigdy nie takie, by wrzeszczeć i płakać. Przeczytał w myślach swój zeszyt, nadal nie rozumiejąc, co spowodowało u niej coś takiego.

- Panno Dayenn, panie Karlos, wszystko w porządku?

Beatrice pokręciła głową, zabrała szkicownik i plecak, a potem wybiegła z klasy, jak postrzelona, trzaskając za sobą drzwiami. Nauczyciel popatrzył badawczo na Rotha.

- Panie Karlos, może pan przeczytać ostatnie zdanie?

Chłopak otrząsnął się z szoku i wziął do ręki zeszyt.

- Hemoglobina to czerwony barwnik krwi, białko zawarte w erytrocytach, którego zasadniczą funkcją jest transportowanie tlenu, przyłączanie go w płucach i uwalnianie w tkankach - przeczytał ostrożnie.

Nauczyciel podrapał się po karku, wzdychając.

- Może... może idź do niej?

Chłopak pozbierał szybko swoje rzeczy i wybiegł na korytarz. Przeszukał szatnie, korytarze, nawet zaglądał do damskich toalet, kiedy nikogo w pobliżu nie było. Okazało się, że Beatrice nigdzie nie ma, nie mógł wiedzieć, że dziewczyna jest w pobliżu, ale nieosiągalna dla niego.

Dzwonił do niej kilka razy, ale nie odbierała. Pisał wiadomości, lecz nadal nie otrzymał odpowiedzi. Co takiego zobaczyła w jego zeszycie? Nie bazgrał na marginesach, nie popełniał błędów ortograficznych, a treść zgadzała się z tym, co mówił nauczyciel.

W tym samym czasie Beatrice objęła się ramionami, będąc na granicy wytrzymałości psychicznej. Gdzie nie spojrzała widziała to okropne słowo. Czemu on to napisał? Jak mógł? Ale skąd by wiedział? Nie... nikt nie wiedział. W szkole nie mogła zapanować nad nerwami, więc szybko wróciła do domu, na szczęście jej prawnej opiekunki - Caroline Bryce - nie było jeszcze w domu. Zamknęła się w pokoju, patrząc spokojnie na jasnoniebieskie ściany, kremowe panele i różne kolorowe plamy na jednej ze ścian, na której zwykle malowała farbami.

Zasłoniła dłońmi uszy, by nie słyszeć szeptu, setki szeptów i śmiechów. Ciągle padające jedno pytanie:

,,Beatrice, boli cię?''

Wbijała sobie paznokcie w głowę, jakby miało to pomóc z natrętnymi myślami, wspomnieniami, które głęboko w sobie zakopała, prawie zapominała. A może przeszłość nie chciała być zapomniana? Sięgnęła po telefon, ignorując masę powiadomień do Rotha i wybrała numer opiekunki.

- Halo? - Usłyszała spokojny głos Caroline. - Halo? Triss, wszystko w porządku? Widzę twój numer. Słońce, jak coś się dzieje to powiedz... Irma zmieni mnie na dyżurze. Chwila i będę w domu, dobrze?

- Ciociu... - wychrypiała, co od razu utwierdziło Caroline, że coś jest nie tak. - Widziałam...

- Co widziałaś?

- Napis... wyraźne litery, duże... w zeszycie Rotha.

- Pokłóciliście się? - Jej głos stawał się coraz bardziej nerwowy. W tle słyszała jakieś pytania, domyśliła się, że ciotka ruszyła przebrać się w codzienne ubrania i zamierza wrócić do domu. - Słońce?

- Napis - powtórzyła.

Caroline nie odpowiedziała.

- Słoneczko, co się stało? Jaki napis? O czym mówisz? Gdzie jesteś? W szkole? Odbiorę cię.

- Jestem... w domu - powiedziała, zakrywając usta dłonią, a łzy spłynęły po jej policzkach. W głowie przewinęło się mnóstwo strasznych obrazów, o których normalny człowiek chciałby zapomnieć, nie... normalny człowiek nie przeszedłby przez to.

Stojący w wazonie kwiatek zapłonął, a inne przedmioty, jak ramki ze zdjęciami czy szklane figurki podniosły się do góry, niespokojnie unosząc się w powietrzu. 

- Zaraz będę, ale musisz się uspokoić. Daj mi dziesięć minut, pojadę skrótami. Proszę, słońce, nie zrób niczego głupiego. Panuj nad tym. Mów do mnie cały czas.

Kwiat zmienił się w popiół, a w płomieniach stanęła figura dwójki ludzi tulących się do siebie z niesamowitymi detalami. Beatrice obojętnie, a jednocześnie będąc przerażona wpatrywała w ogień, który szalał po całym pokoju, ale niczego nie niszczył poza tym, na czym skupił się jej wzrok. Pozostałe przedmioty z hukiem z powrotem opadły na ziemię. 

- Napis...

- Przestań o tym myśleć, pomyśl, co chcesz zjeść na obiad.

- W zeszycie Rotha było napisane...

- A może pójdziemy dziś do kina? Grają niezłą komedię, co ty na to, słońce?

- Grubymi literami...

- O, a może zakupy? Dawno nie byłyśmy razem? Wiem, że to nie twój styl, ale może? Och! Wiem! Babski wieczór z filmami?

- Witamy w Arhkam Asylum.

Caroline nie odpowiedziała, a Beatrice usłyszała dźwięk zakończonej rozmowy. Ogień zgasł i w powietrzu powoli unosił się popiół, który opadł na kasztanowe włosy dziewczyny.

Szaleństwo | JokerWhere stories live. Discover now