Czarny Anioł - Rozdział 9

6 0 0
                                    

  Mała wieś Batioszka na południu Imperium była rodzinnym domem Władimira Uljanowa. To tu dorastał. To tu poznawał życie. To tu wychowywał się, wśród licznego rodzeństwa oraz kochającej matki i pracowitego ojca. Spędził tam całe dzieciństwo, od małego szkraba uganiającego się za kurczakami, po pragnącego poznać świat młodzieńca z ambicjami.

Zawsze otulany miłością przez swoją ciepłą, choć prostą matkę, oraz młodsze rodzeństwo, uznające Władimira za prawdziwy wzór i autorytet. To tu żył czystą błogością dnia codziennego, pozbawionego cynicznych intryg i brudnej polityki. To tu znajdowała się ostoja ciepła w jego życiu, do której zawsze wracał myślami w chwilach słabości. Przypominał sobie tą słodką niewinność ludzi pozbawionych nienawiści, dla których liczyło się tylko uczucie do drugiego człowieka i pierwotne, niezachwiane dobro. Zapamiętał obraz szczęśliwej wsi żyjącej w zgodzie z ludźmi i naturą. Czysty eden, w którym cała społeczność tworzyła dopełniający się organizm, a mieszkańcy szanowali wszystkich, łącznie z dworem pańskim.

Jednakże teraz było zupełnie inaczej. Teraz pierwotny, budowany przez stulecia spokój został zachwiany, a wiejski porządek obrócił się w chaos. Czerwone pazury rewolucji dotarły i tu. Nawet do rodzinnego domu Uljanowa.

- Nie! – wykrzyknął Lenin, patrząc na miasteczko z zielonego wzgórza.

- Nie? Właśnie tak. Po stokroć tak dla chaosu! – odparł Anioł na jego obrzydzenie – Widzisz? To twoja kochana, ciepła rodzinka – powiedział wskazując palcem na obraz straszliwszy od tysięcy rozrywanych carów.

Przez uliczki Batioszki maszerowała cała wiejska społeczność, niosąc rewolucję na rękach żądnych krwi. Wszyscy, łącznie z rodziną Władimira. Kochająca matka w czerwonej chuście na głowie, z oczami pełnymi ciepłego błękitu szła trzymając siekierę w jednej ręce, a czerwony transparent w drugiej. Obok niej maszerował ojciec, pracowity mężczyzna, wierzący we wszechmogącego Boga i złote zasady honoru, wyposażony w kosę postawioną na sztorc i metalowe wiadro parującego wrzątku. Za nimi znajdowała się babcia i dziadek. Starsi ludzie, zawsze pragnący opowiadać dzieciom szalone historie przy kominku i gotować ciepły rosołek gdy bierze choroba, wykrzykiwali teraz rewolucyjne hasła i nieśli ikony ze zdjęciami samego Lenina, jako ojca rewolucji. Wokół nich biegało jurne rodzeństwo Władmira. Dwie młode siostrzyczki i nastoletni brat skakali przy zgromadzonych, trzymając grubą linę przygotowaną na szubienicę. Obok tych perełek szli również znani Władowi z dzieciństwa sąsiedzi, czy nawet miejscowy, lubiany w gminie sołtys. Cała wieś kroczyła w stronę pańskiego dworu, skandując dumnie komunistyczne hasło „panom śmierć".



- Niedługo armia białych powinna dotrzeć do Petersburga. Góra dwa czy trzy tygodnie i skończą się te zamieszki. Nie ma się czego bać – powiedział pewnie Aleksander Raskolnikow, biorąc kolejny łyk brandy z kryształowej karafki.

- Zapewne, sir – odparł William, brytyjski kuzyn Aleksandra, który niefortunnie przyjechał w odwiedziny.

- Cholerni robole. Przynajmniej u was spokój.

- Jakoś nikt nie miał jaj postawić się królowi – zażartował Brytyjczyk – wypijmy za szybki powrót do normalności – dodał, po czym arystokraci wznieśli toast ze złotego trunku.

Nagle do saloniku weszła roztrzęsiona żona, przerywając atmosferę spokoju i odprężenia przy szkockiej brandy i kubańskich cygarach.

- Aleksander... Oni tutaj idą – rzekła przerażona, po czym zalała się łzami.

- Kto? – zapytał mąż, choć dobrze znał odpowiedź.

- Chryste! Co robimy?! – mówił zszokowany William wstając ze skórzanego fotela.

Czarny AniołWhere stories live. Discover now