II

205 36 3
                                    

Jako że po umyciu i nakarmieniu Brzydala obaj (w sensie ja i Bartek) padliśmy wykończeni na łóżko i niemal natychmiast zasnęli, nie zdążyłem umówić wizyty u weterynarza, a wstając w środku nocy, aby przebrać się i sprawdzić w internecie terminy z przerażeniem odkryłem, że najbliższy wolny termin wypada za nie mniej niż dwa tygodnie. Nie mogliśmy tak długo czekać. Nie wiem czemu, ale Bartek tak twierdził, a w kwestii psa ufałem mu bardziej niż sobie.

Poratowała nas znajoma córki kuzynki męża siostry Bartka, której mama była weterynarzem i zgodziła się zajrzeć do nas wieczorem po pracy. (Nie pytajcie, czemu pisaliśmy do niej w środku nocy. Długa historia). Mięliśmy więc całą sobotę praktycznie wolną. Normalnie spalibyśmy do południa albo i dłużej, lecz Brzydal miał z deczka inne plany. Około szóstej (jak dla mnie bladym świtem) wskoczył na łóżko i zaczął szczekać tuż nad moim uchem. Ta pobudka nie należała do najprzyjemniejszych. Stoczyłem się z materaca, uderzając kolanem o panele i ściągając kołdrę z Bartka, który mruknął coś, co brzmiało jak "Marrrbhyn", ale zapewne miało być moim imieniem. Wstałem, klnąc pod nosem i nakryłem go z powrotem, całując w czoło.

Patrząc z dezaprobatą na psa, czułem się, jak rodzic. Nigdy nie chciałem być ojcem, z różnych względów, więc to uczucie zdawało mi się dziwnie nie na miejscu. Nie było złe, po prostu nie pasowało.

Ziewnąłem.

- Pewnie chcesz iść na spacer, co?

Brzydal zamerdał ogonkiem, podchodząc do drzwi i drapiąc o nie łapką. Czysty nie był już skandalicznie brzydki. Futro, zamiast sklejać się w strąki i sterczeć, jedynie sterczało miękkie i puszyste.

Nie miałem smyczy, ani nawet obroży. No tak, kolejny punkt na liście "do kupienia" przy adopcji psa. Kolejna rzecz, o której nie pomyślałem. Musiałem improwizować.

Rozejrzałem się po przedpokoju. Na garderobie wisiały dwie kurtki, kilka par butów stało pod spodem w równych rządku przy ścianie. Duży, wściekle pomarańczowy parasol opierał się o brzoskwiniową tapetę w stojaku tuż przy czarnych drzwiach. Nie dostrzegłem niczego, co mogłoby mi pomóc. Odwróciłem się od drzwi i ziewając, otworzyłem pierwszą lepszą szufladę małej komody. Dobra wiadomość: znalazłem długi sznurek, zła: był cały zasupłany. Poszarpałem chwilę za węzły, ale tylko pogorszyłem sprawę. W końcu się poddałem.

Brzydal się niecierpliwił. Zaszczekał na mnie, wciąż merdając krótkim ogonkiem. Jakoś musiałem z nim wyjść. Sprzątanie podłogi nie uśmiechało mi się ani trochę. Zrobiłem pierwsze, co przyszło mi do głowy. Z perspektywy czasu uznaję, że nie było to zbyt mądre, ale w sytuacjach kryzysowych zwykle nie postępowałem zbyt mądrze.

Skoro nie potrafiłem skombinować smyczy, wyszedłem bez niej. Z początku było dobrze. Brzydal grzecznie trzymał się mojej nogi, dreptał, kiwając się na niesymetrycznych łapach. Wyglądał na zadowolonego. Przeszliśmy się wzdłuż ulicy. Na jej końcu znajdował się niewielki trawnik z rabatą pośrodku. Brakowało w niej kwiatów. Smętna, szarawa ziemia przygnębiała, zamiast wywoływać uśmiech, co niewątpliwie było celem ludzi stawiających tak niepraktyczny obiekt na moim osiedlu. I wtedy nagle, zupełnie niespodziewanie, Brzydal wyrwał do przodu, szczekając, jakby go coś opętało.

Przez kilka sekund stałem jak wryty, potem mój zaspany mózg zaskoczył i ruszyłem sprintem za psiakiem, który zdążył już pobudzić z połowę osiedla.

- Stój! Wracaj! Brzydal, do nogi! - wrzeszczałem.

Brzydal miał mnie głęboko w czarnym, mokrym nosie.

Pognał przez skrawek trawnika, na skrzyżowaniu skręcił w lewo i dalej wzdłuż bloku niemal identycznego z moim. Minął mały sklep spożywczy, nawet nie zaszczycając go niuchnięciem. Wiedziałem, że w sklepie sprzedają naprawdę dobrą wędlinę, bo często sam ją tam kupuję, więc Brzydalowi nie mogło chodzić o jedzenie. Zadźwięczały mi w głowie słowa starej kobiety, którą spytałem o właściciela Brzydala. Przeraziłem się, że psiak zamierza tak gnać aż do rynku, lecz on po prostu zwolnił i zatrzymał się przed uśmiechniętą, rudowłosą dziewczyną w workowatych ciuchach. Dziewczyna, na oko dwudziestoletnia, pochyliła się i wzięła go na ręce. Obok niej stała obklejona naklejkami z bajek walizka. Królował Kubuś Puchatek i Kucyki Pony. Nie oceniam- każdy ma swoje dziwactwa. W sumie ja co tydzień oglądam Reksia...

Ten brzydki pies |ᴏʀɪɢɪɴᴀʟ sᴛᴏʀʏ| ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz