Rozdział II

51 2 6
                                    

Krople deszczu spadały na chodnik. Cienie były poukrywane po bocznych, mało uczęszczanych, londyńskich uliczkach. Idąc, byłem ukryty pod kapturem, aby nikt nie mógł zbyt szybko mnie zidentyfikować. Musiałem się ukrywać. Nie ważne po której stało się stronie, trzeba było pozostać niezauważonym. Przechodzący ludzie, nie zwracali na mnie żadnej uwagi, lecz to nieoznaczało, że ktoś ukryty w ciemnościach nie obserwuje mnie bardzo uważnie. Z tego powodu, starałem się iść dosyć szybko, by dojść do miejsca, które jest odwiedzane przez mnóstwo osób. Miałem zamiar  wtopić się w tłum, by następnie znowu przejść do mało znanej alejki. Liczyłem, że zgubię osobę, która możliwe było, że mnie śledziła. Prościej byłoby się teleportować, jednak używanie magii w świecie mugoli nie było dobrym pomysłem. Nie mogliśmy pozwolić, by koszmar z naszego świata, przedostał się do ich prawie spokojnego życia. Po prostu nie mogliśmy. Przynajmniej ja nie chciałem tego robić.

Od bitwy o Hogwart minęło pięć miesięcy i kilka dni. Śmierciożercy przejęli szkołę i jej okolicę. Mój własny ojciec, Lucjusz Malfoy sprawował władzę nad prowadzonymi tam torturami. Ja miałem zajmować się szukaniem zdrajców krwi i ważnych, potrzebnych osób, z których Voldemort chciał wydobyć informację. Wielu wyćwiczonych czarodzieji dostało to zadanie. Czarny Pan dawał mi i pozostałym sługom, co parę tygodni, długie listy z nazwiskami czarodzieji, których mieliśmy mu przyprowadzić. Za każdym razem na papierze pojawiały się praktycznie te same imiona. Harry Potter, Hermiona Granger, Ron i Ginny Weasley, Neville Longbottom...
Inni zawsze byli łapani. Nikt nie wiedział, gdzie ukrył się chłopiec z blizną i jego przyjaciele. Mieliśmy jeszcze tylko dziesięć miesięcy na ich znalezienie. Bez nich, czekała nas egzekucja.

Wymijając kolejną szarą kałuże, stwierdziłem, że naprawdę ktoś za mną szedł. Słyszałem zbyt ciche kroki dookoła mnie. Ktoś, próbował się skradać. Zrozumiałem, że nie była to jedna osoba. Pomyślałem, że bezpieczniej byłoby pozostać w wielkim gąszczu Brytyjczyków, lecz było za późno. Za każdym pokonanym metrem, czułem narastającą przerażającą atmosferę. Nie widziałem nikogo przed sobą. Jedynie ciche odgłosy spomiędzy ceglanych bloków. Zacisnęłem mocniej swoją różdżkę, ukrytą w kieszeni. Czekałem na atak. Szedłem jeszcze przez parędziesiąt minut w napięciu, gdy zrozumiałem, że jednak nic mi nie grozi. Prawdopodobnie były to dzieci, albo jakaś grupa przyjaciół na spacerze. Moje serce po prostu było przesiąknięte strachem. Chciałem być już w tajnej posiadłości.

- Wiesz gdzie są? - zapytał mnie, mężczyzna z twarzą, na której widniały wielkie blizny. Jego oczy były zaczerwienione.

Popatrzyłem na niego ze strachem, choć wiedziałem, że nie mógł mnie zabić.

- Nie. - odpowiedziałem cicho.

Widziałem jak podniósł swoją wielką, brudną rękę. Zmierzała w moją stronę z wielką szybkością. Poczułem jak mój policzek zaczął piec.
Nic nie powiedziałem. Nie ruszyłem się z miejsca. Nie działo się to pierwszy raz.
Po tym, odszedł ode mnie. Odwrócił się w stronę stołu, który stał przy odpadającej już ścianie. Pokój był w złym stanie. Światło dochodziło tylko z małej lampki stojącej na komodzie. Zapach był odrażający.

- Draco. Odpowiedz mi ile zostało nam czasu na złapanie tych drani? - pochylał się nad blatem.

- Dziesięć miesięcy.

- Nawet mniej, Malfoy. Nawet mniej.- jego słowa stawały się coraz bardziej ciche.

Stałem na środku pomieszczenia, czekając na kolejne słowa Betrexa. Nie był on nowym śmierciożercą, ale jeszcze nie został uznany za ważnego, lojalnego sługę.

- Chłopcze, ja wiem, że to trudne i niebezpieczne, lecz umrzesz jeżeli ich nie znajdziemy.

- Staram się.

Kruk skropiony w krwi. II HP Fanfiction IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz