1. Przyjaźń

34 3 1
                                    

Ps. ^ Moje dzieło na górze ^ Taka dumna z niego jestem hue


- Clark!

Podniesiony głos dobiegł z za drzwi do uszu mężczyzny. Kobieta weszła do pokoju właśnie w chwili, gdy stał na parapecie za oknem i szykował się do lotu. Miał na sobie swój niebieski kostium i czerwoną pelerynę, a na jego twarzy odmalowywała się determinacja.

- Znowu? Mieliśmy zjeść wspólnie kolację. Obiecujesz mi to od tygodnia... a może i od dwóch - zamyśliła się na chwilę, po czym podeszła do niego z wyrzutem w oczach. - Co tym razem?

- Pożar w szpitalu. Strażacy sobie nie poradzą. Przykro mi, ale przecież wiesz, że to mój obowiązek - odpowiedział z ciepłym uśmiechem.

- Wiem, wiem aż za dobrze. Ale gdzie obowiązki względem dziewczyny? - Lois położyła mu gładką dłoń na policzku.

- Na nie też przyjdzie czas - odparł, złożył na jej ustach krótki pocałunek i odleciał w ciemność za oknem.

Kobieta przez chwilę patrzyła za oddalającym się zarysem sylwetki swojego chłopaka - Supermana, z którego była bardzo dumna. Potem wróciła do kuchni, aby po raz kolejny w samotności zjeść przyrządzoną przez siebie kolację.

...

W tym samym czasie Bruce Wayne, znany i ceniony miliarder, mieszkaniec Gotham, przyglądał się z czujnością ekranowi wyświetlającemu aktualny stan miasta. Czuł się w powinności czuwania nad nim. Na szczęście ta noc zapowiadała się niebywale spokojnie. Joker nie tak dawno po raz kolejny zamknięty w celi, na razie jeszcze nie uciekł i nie narozrabiał. Zero wezwań o choćby małych sklepowych kradzieżach czy wypadkach samochodowych. Mężczyzna oparł się w fotelu i odetchnął. Może dziś w końcu się wyśpi.

Coś go jednak ruszyło, aby zerknąć na mapę Metropolis. Taki wrodzony instynkt. Zazwyczaj to nim się kierował. Tym razem także się nie mylił. W centrum wybuchł ogromny pożar obejmujący swoim zasięgiem kilka budynków z oddziałami szpitalnymi oraz kilka innych, cywilnych kamienic.

- Superman jest już pewnie na miejscu. W końcu to jego miasto - powiedział znudzonym głosem. Podrapał się w głowę i zamyślił. Spojrzał jeszcze raz na rozprzestrzeniający się ogień, widoczny dzięki obrazowi z jego własnej satelity. - Ale w sumie, zawsze przyda mu się mała pomoc - zdecydowany wstał energicznie z fotela i stanął przed szklaną gablotą, w której wnętrzu wisiał czarny kostium. Uśmiechnął się pod nosem. Dziś jednak się nie wyśpi.

...

- Dzięki sprawnej interwencji naszych superbohaterów, wielki pożar w centrum Metropolis został opanowany. Nie było ofiar śmiertelnych, w tym jedynie kilka przypadków podduszeń dymem oraz drobnych poparzeń. Dziękujemy Supermanowi i Batmanowi, po raz kolejny - mówił prezenter telewizyjny wprost do kamery z mikrofonem w dłoni, stojąc przed gaszonym przez strażaków budynkiem. Na koniec wyszczerzył żeby w amerykańskim uśmiechu.

Ci dwaj superbohaterowie siedzieli teraz na dachu jednego z pobliskich budynków, regenerując siły po sporym wysiłku. Clark z uśmiechem spojrzał na Bruce'a i objął go ramieniem. Ten bawił się maską przerzucając ją z ręki do ręki.

- Od razu mi lepiej - wyznał kryptończyk, potrząsając lekko kolegą. - Widzisz ich szczęśliwe twarze? - wskazał głową na ludzi przytulających się pod nimi. Rodzice tulący do siebie dzieci, dziadkowie tulący do siebie babcie, mąż całujący ukochaną żonę. - To dzięki nam.

- Taka już nasza praca - odparł Bruce, który też nie mógł powstrzymać się od lekkiego uśmiechu.

Nagle nad swoimi głowami usłyszeli ogłuszający dźwięk helikoptera i oślepiło ich jasne światło flashów od aparatów i kamer. Kilku reporterów wystawiło przed siebie mikrofony i zadawało pytania, narażając się wypadnięciem z maszyny. Czuli się jednak za pewne bezpieczni, póki Superman był przy nich.

- Nie wiem jak ty, ale ja nie mam teraz na to siły - wyznał zirytowany Clark. - Zabrać cię stąd? - spytał życzliwie.

- Jasne - odparł z przekonaniem Bruce.

Superman wziął go pod ręce i z prędkością światła odleciał z nim z dala od napastliwej prasy. Zatrzymał się w opustoszałym o tej porze parku. Alejkę oświetlało żółtawe światło bijące słabo z latarni poustawianych po obu stronach. Mężczyźni szli obok siebie powolnym krokiem, od czasu do czasu zderzając się ramionami.

- Co tam u Lois? - spytał Bruce, przerywając ciszę.

- W porządku, chyba - Clark odchylił głowę w tył i lekko zmarszczył nos. - Coraz bardziej przypomina mi matkę.

- Oj. To nie dobrze - poklepał go ze wsparciem po plecach.

- To okropne. Nawet sobie nie wyobrażasz...

- Ale ją kochasz? - spytał Bruce, przyglądając mu się bacznie.

- Sam już nie wiem.

Batman przystanął, a Superman obrócił się do niego i wbił wzrok w chodnik.

- Przecież to Lois Lane. Pierwsza miłość Clarka Kenta - oponował z przekąsem Bruce. Ten jednak nadal nie podnosił wzroku, ani nie wykonywał żadnego gestu wskazującego na to, że żartował. - Ty tak na serio?

- Mówię przecież, że nie wiem - w końcu spojrzał na niego ze smutkiem w niebieskich oczach. - Wiem, że ona mnie kocha. Ale chyba tylko to mnie jeszcze przy niej trzyma. Moje uczucie do niej już dawno się wypaliło. Takie odnoszę wrażenie.

Clark opadł na ławkę, a Bruce stał nad nim, patrząc na niego z troską.

- Ja mam sporą chatę. Mogę cię przenocować na czas kryzysu w raju - jego prawy kącik ust uniósł się lekko.

- Dzięki. Bardzo możliwe, że w najbliższym czasie skorzystam z twojej propozycji - odparł z wdzięcznością. Wstał i niespodziewanie objął Bruce'a wielkim ramieniem. Ten, choć nieco zaskoczony, położył dłoń na jego plecach i napawał się ciepłem bijącym od kryptończyka. Po dłuższej chwili Clark zdjął rękę z jego barku i odsunął się.

- Odstawić cię do domu? - spytał z uśmiechem.

- Nie trzeba. Już wezwałem batmobil. Lada chwila tu będzie - odpowiedział Batman.

- To do zobaczenia - uniósł dłoń nad głowę, wzbił się w powietrze i już po chwili został po nim tylko maleńki, niebiesko - czerwony punkcik na tle czarnego nieba.

Bruce usłyszał pisk opon i z za rogu wyjechał jego opancerzony pojazd. Usadowił się wygodnie na miękkim fotelu i przymknął powieki. Wcisnął guzik łączący go z wiernym służącym.

- Alfred, jesteś tam?

- Jestem, paniczu Wayne. Jak zawsze - odpowiedział mu znajomy głos poczciwego staruszka.

- Proszę cię, abyś w wolnej chwili przygotował jeden z pokoi na moim piętrze. Będziemy mieli niebawem gościa.

World's Finest Heart Problem/SuperBatWhere stories live. Discover now