1. Noc żywego trupa

2.7K 237 204
                                    

Atanazy Suchowolski był głodny.

Właściwie to nie stanowiło zadziwiającego faktu – ot, zwykła potrzeba fizjologiczna. Martwi jednak mieli to do siebie, że głodu nie odczuwali, a Atanazy przecież niezaprzeczalnie był martwy. Dlaczego więc miał ochotę rzucić się na pierwszą lepszą rzecz, którą dałoby się strawić?

Dziwne.

Doskonale pamiętał moment, w którym, jak mu się wydawało, umarł. Zyta, ta ruda zołza, zbyt młoda, żeby mieć jakikolwiek rozum, jakoś połączyła fakty i wyszło na jaw, że jej narzeczony – czyli Atanazy właśnie – nie był tą osobą, za którą się podawał. To znaczy, gwoli ścisłości – podawał się za hycla, łowcę wampirów, swoją drogą najlepszego na Czarciej Kępie, co było absolutnie niepodważalnym faktem. O tym, że przy okazji był łowcą posagów, jakoś zapomniał Zycie wspomnieć.

Ona natomiast zapomniała napomknąć, że jest chorą na głowę, zazdrosną suką. O tym przekonał się, kiedy wyszło na jaw, że sklepik, który prowadziła jej rodzina – niewielki, ale bardzo przyjemny i na tyle dochodowy, by Atanazemu starczyło na wygodne życie – jest celem jego starań. Sklepik, nie spadkobierczyni. Ale to przecież nie było jakimś wielkim wykroczeniem! Żeby go mieć, musiał ożenić się z Zytą. Ona i tak potrzebowała męża, bo jej rodzina drżała z obawy o jej cześć niewieścią i krew dziewiczą – dosłownie, bowiem wampiry żywiły się tylko taką. Małżeństwo było więc transakcją wiązaną, korzystną dla obu stron.

Tyle że ta głupia dziewucha wymagała od niego absolutnej wierności. Po pierwsze – absolutnej! Atanazy nie mógł nawet spojrzeć na kolano przechodzącej ulicą elfki, co dopiero mówić o czymś więcej. A po drugie – w narzeczeństwie!

Owszem, Zyta miała prawo się trochę zdenerwować, ale mimo wszystko mogła chociaż wysłuchać jego gęstych tłumaczeń. Chciał tylko znaleźć sobie zajęcie, które pozwoliłoby mu ograniczyć awanturniczy tryb życia, łączący się z posadą wampirzego hycla. A tamta słodka dziewczyna w burlesce? Cóż, wypadek krótkiej pamięci. Pech chciał, że burleska okazała się biznesem należącym do matki Zyty, Wedasty. Kelnerki doniosły gdzie trzeba i w efekcie Atanazy skończył tak, jak skończył – czyli jako zimny trup. Ostatnim, co pamiętał, była wściekła twarz narzeczonej, pochylająca się nad nim w salonie jej rodzinnej rezydencji. Czarownice z jej rodziny poszły wtedy świętować przesilenie letnie do Parku Zbója Skarysza, więc miała dużo czasu, żeby unieruchomić go i zamordować.

Wszystkie warszawskie wampiry pewnie już dawno odtańczyły tango w jego cmentarnej kaplicy. Bo niby gdzie indziej miał leżeć, jeśli nie właśnie tam?

Odetchnął głęboko, przeciągając się tyle, na ile pozwalało mu miejsce. Było ciemno i ciasno. Ktoś zasunął wieko w bardzo niedbały sposób. Bogom niech będą dzięki, Atanazy czuł też przeciąg – widocznie miejsce spoczynku jego doczesnych szczątków sklecone zostało w naprędce, z drewna kiepskiej jakości. Poleżałby tu dłużej, a trumna sama rozpadłaby się pod jego ciężarem.

Wnioski z tego płynęły dwa: po pierwsze, Zyta nie spodziewała się raczej, że mężczyzna kiedykolwiek tę trumnę opuści. Atanazy zdążył się dobitnie przekonać, że dziewucha prędzej zjadłaby własną miotłę niż mu wybaczyła i pozwoliła opuścić miejsce wiecznego odpoczywania. A po drugie, zbutwiałe drewno świadczyło o tym, że leżał tu cholera wie ile.

Odsunął wieko, które nie stawiało żadnego oporu i usiadł, prostując plecy. Czy po takim czasie w pozycji leżącej powinny go boleć lędźwia? Nie bolały, co Atanazy uznał za okoliczność nader przyjemną. Przerzucił nogi przez ściankę i wyszedł z trumny, niepewnie stając na sztywnych nogach. To prawdopodobnie nie była najmądrzejsza decyzja, ale, hej, co mogło mu się stać. Raz już umarł.

Wino, kobiety i krewOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz