Nienazwane 2

6 1 0
                                    


 Krew pulsowała mi w żyłach. Biegłam po schodach na piętro. Czekanie na windę byłoby bez sensu. "To tylko pierwsze piętro" pomyślałam. W po za tym nie wytrzymałabym stojąc w miejscu. Do oczu napłynęły mi łzy, które szybko stawały się na tyle duże, by zacząć spływać po moich policzkach. Po raz kolejny musiałam to zrobić.

Drżącymi dłońmi wyciągnęłam klucze z torebki, które teraz dzwoniły jak dzwoneczki świąteczne. Szkoda, że to nie święta.

***

-Chciałaś ze mną rozmawiać, prawda?-zapytał wysoki blondyn. Jego oczy wyrażały niepokój. Czyżby się domyślał?

-Tak. Słuchaj, sprawa jest trochę...no nie martw się, okej?-to było chyba najgorsze, co mogłam powiedzieć.

-Nie pomagasz, ha ha-zaśmiał się nerwowo. Oh, bogowie. Czym sobie zasłużyłam, żeby mu to robić? Czemu akurat ja noszę na sobie to brzemię?

-Doszły mnie słuchy, że kogoś masz na oku.-powiedziałam stanowczym tonem. Chciałam to zakończyć jak najszybciej.

On milczał. Zlustrował mnie wzrokiem, jednocześnie wyglądając na skonsternowanego. Też bym na jego miejscu była.

-Jesteśmy dobrymi kumplami...-ciągnęłam.-Ale nie możemy być razem.

To ten moment. Odgrywany przeze mnie tyle razy, że znałam już reakcje na pamięć. Bogowie, dlaczego? W ułamku sekundy widziałam, jak jego ciepłe, nieco zmartwione spojrzenie zmienia się w pełen bólu i rozpaczy ocean. Mam wrażenie, że nieco się zeszkliły. Oby nie płakał, bo moje serce tego nie zniesie. Lubiłam go bardzo, ale nie mogłam pozwolić na to, aby się do mnie zbliżył. Moje przekleństwo ściągnęło by jeszcze większe nieszczęście, gdyby był ze mną. Kaszlnęłam, niby z suchości w gardle. Tak naprawdę, to wiedziałam, że ponownie budzi się pąk kwiatu w moich płucach. Jebana choroba Hanahaki.

-Ha....ha.

-Nie bierz tego do siebie, ja...

-Jak mam tego nie brać do siebie!?-krzyknął. Nie poznałabym w życiu jego głosu. Był łamliwy, brzmiał nieco jak skrobanie widelcem talerza.

-No ja cię lubię...-chciałam złagodzić sytuację.

-Gówno mnie to teraz obchodzi. Przestań mnie tak ranić. Jesteś straszna.

Jego słowa trafiły prosto w moje serce. Tego nie przewidziałam. Kurwa. Jestem pewna, że za dużo zwlekałam z powiedzeniem mu tego. Pewnie jego uczucie rosło, a ja mimowolnie je pielęgnowałam. Za późno się zorientowałam.

-Ja...

-Tylko TY i TY. Sądzisz, że nie wiem, jak mówisz innym chłopakom?! Jesteś podłą suką!

-Adrian, posłuchaj...

-Nie! Nie mam zamiaru cię słuchać!-krzyknął. Zauważyłam, jak po jego policzku spłynęła duża, kryształowa łza.-To TY posłuchaj MNIE! Może powinnaś przestać być taką suczą!

-Przestań! Rozumiesz, że mnie to też boli?!-nie powstrzymałam słów płynących z moich ust.

-I o to chodzi! Ktoś powinien ci w końcu pokazać, gdzie twoje miejsce! Zawsze rozkochujesz w sobie chłopaków, a potem ich traktujesz jak jebane śmieci. Myślisz, że człowieka można tak po prostu odrzucić? Myślisz, że to jakaś, kurwa, zabawa?!

-PRZESTAŃ!-to nie był mój głos. Przynajmniej nie rozpoznawałam go. To był pisk, który rozdzierał duszę. I bębenki uszne też. Serce mi krawaiło, tak samo jak moje płuca. Czułam, jak czerwona ciecz zbiera się w oskrzelach, czekając aż ją odksztuszę.

-Nie, nie przestanę. -zamilkł na chwilę.-Albo wiesz co? Tak, przestanę. Zostawię cię tu samą. Spierdalaj. Nie chcę cię znać.

Gdy tylko te słowa do mnie dotarły, on już się obrócił na pięcie i zaczął iść w przeciwnym kierunku. Tego już mój układ oddechowy nie wytrzymał.

Padłam na kolana tylko po to, aby wykasłać krew. A za nią poszły też płatki lotosu. To jego kwiat. Ulubiony kwiat Adriana. Nie odwrócił się, dzięki bogom. Nikogo też nie było wokół, więc mogłam pozwolić sobie na zachowanie godności. Niedaleko do domu. To dobrze, pomyślałam. Wtedy właśnie zaczęły po policzkach spływać pierwsze łzy. Miałam dość. Zaczęłam iść do domu, zaciskając dłonie w pięści. Powoli przyspieszałam kroku, by po chwili zorientować się, że biegłam.

***

Od godziny siedziałam w swoim pokoju. Jak to dobrze, że nikogo nie było w domu. Wypłakałam chyba całą wodę z organizmu i wyplułam niemal pół litra krwi. Nie no, to przesada. Ale trzęsłam się cała. Miotły mną różne emocje. Z jednej strony musiał mi przypominać o tych wszystkich zagraniach? Nie kuszę przecież chłopaków. Staram się nawet, by się za mną nie oglądali. To właśnie dlatego. Bo bogowie stwierdzili, że będę idealnym materiałem na przeklętą osobę.

Na czym polega mój ból? Przynoszę pecha. Nie brzmi zbyt ciekawie. I przeżyłabym, gdyby to było tylko to. Ale nie, tak by było zbyt, kurwa, pięknie. Przynoszę pecha na tyle ciężkiego, że przeze mnie zdarzają się wypadki samochodowe. I to tylko osobom, które są mi bliskie. Znaczy osobom, z którymi coś do siebie czujemy. Głównie mężczyznom. A przy tym z jakiejś przyczyny, faceci lgną do mnie jak muchy. Chciałabym, żeby tak się nie działo. Nie czerpię jakiejś wielkiej przyjemności z zadawania bólu moim przyjaciołom i niedoszłym kochankom. Na dodatek każda nieszczęśliwa miłość kończy się jeszcze nowym kwiatem w moich płucach. Jeszcze trochę pieniędzy i będę miała za co zapłacić za zabieg ich usunięcia.

(nie mam dalej pomysłu ech. i jakoś średnio mi się podoba, ale nadal dzięki za przeczytanie)

Losowe OpowieściWhere stories live. Discover now