Nienazwane 3

4 0 0
                                    

OSTRZEŻENIE PRZED FUJ

Rozbrzmiała muzyka. Delikatne dźwięki dzwonków w akompaniamencie fletni pana roznosiły się pomiędzy drzewami. Ktoś przechodzący wtedy lasem mógłby pomyśleć, że to magiczne miejsce. Snopy światła przebijały się przez szpary pomiędzy liśćmi.

"Brakuje tu już tylko wróżek"-pomyślałby przechodzień. Zwyczajny człowiek nie odczuł by napięcia panującego ledwo sto metrów dalej od tej malowniczej sceny. Gdyby ktoś wsłuchał się w świergot ptaków, mógłby usłyszeć jeszcze mamrotanie, burczenie. Czy to niedźwiedź? Może dzik?

Kilkadziesiąt metrów, to nie tak dużo, więc każdy o zdrowych zmysłach stwierdziłby, że nie warto się zbliżać. Jednak tego, kto odważyłby się (bądź był tak głupi) by przejść ten kawałek to trafiłby na piękną polanę. Z niej właśnie rozlegało się to mruczenie. Nz pewno zaskoczyłby go brak źródła tego dźwięku. Aczkolwiek miałby na to zaledwie kilkanaście sekund. Po tym czasie zostałby otoczony przez... coś, czego słowa nigdy nie opiszą w stu procentach.

Makabryczne, wykręcone ciała czegoś, co przyśmiewcy mogliby nazwać niegdyś człowiekiem, Włosy na prawie całym ciele, z wyjątkiem kilku dużych, wyłysiałych plam. Same włosy były tłuste, zabrudzone i skołtunione tam, gdzie były najdłuższe. Same te pokraczne stwory stały na dwóch nogach. Każdy z nich miał połamane je w inny sposób. Jedne z nich miały przestawione rzepki, inne miały otwarte złamania piszczeli. Ręce działały w podobny sposób - były powykręcane i połamane, czasami nawet w kilku miejscach. Z otwartych ran sączyła się zielono-brunatna maź. Jakby była to jak zgniła krew z jakimś szlamem czy innymi wydzielinami. Powoli, z upływem kolejnych sekund, zaczynały się przybliżać do biedaka.

Gdy wszystkie drogi ucieczki zostają odcięte na środek wychodzi trochę bardziej wyprostowana postać. Oczy ma czerwone, jedną z nóg złamaną w trzech miejscach. Idąc powodowała, że owe kości o siebie zgrzytały, co jest jednym z gorszych dźwięków, jakie można słyszeć. Na samą myśl mogą boleć uszy. Z roztrzaskanej czaszki idącego monstrum wystawała część mózgu, która w kilku miejscach miała robactwo, które najwyraźniej znalazło sobie genialną pożywkę. Postać ta zbliżała się na jakieś kilkanaście metrów, by spojrzeć nieszczęśnikowi w oczy i wydać z siebie nieludzki dźwięk. Coś jakby krakanie wrony połączone z niezrozumiałym językiem. Da się w tym wrzasku rozpoznać, że są to jakieś słowa, aczkolwiek tych nie idzie pojmać. Tak właśnie porozumiewają się te poczwary. Skrzeczą do siebie coś, co jest niezrozumiałe dla innych.

Co się dzieje dalej? No cóż. Gdy już taki biedny człowiek znajdzie się w takiej sytuacji, zostają dwie opcje. Stać w miejscu i czekać na pewną śmierć lub próba ucieczki. Biada jednak temu, kto próbuje uciekać. Podpisuje się wtedy wyrok na siebie gorszy od śmierci. Bowiem te mroczne, przegniłe i połamane stworzenia to właśnie ciała ludzi, którzy kiedyś złapali się w tę pułapkę. To jest kara za ucieczkę. Druga perspektywa to po prostu śmierć i prawdopodobne pożarcie przez te zawieszone pomiędzy życiem i śmiercią potwory. Ale jak one mogą dopaść człowieka zdrowego, skoro same są połamane i wykrzywione? Tego nikt nie wie. Znaczy wiadomo, że są piekelnie szybkie i zwinne, co kłóci się strasznie ze stanem w jakim się znajdują. Biegają, wspinają się. A to wszystko w akompaniamencie zgrzytów kości.

A co dokładnie się dzieje, gdy dopadną już takiego nieszczęśnika? Odgrywa się wtedy scena makabryczna.

Owe potwory przygwożdżają go do ziemi. Następnie przebijają mu śródręcza i łydki na wylot tak, aby był przybity do ziemi. Mimowolnie taka osoba zaczyna się wiercić. to powodowałoby tylko więcej krzyku...którego nie ma. Zamiast niego z ust biedaka słychać melodię dzwonków wietrznych lekko muśniętych przez Zefira, boga łagodnego, ciepłego wiatru z Zachodu. Nie ma wołania o pomoc, nie ma krzyku z bólu. Tylko przyjemna, kojąca melodia, która kusi kolejnych do spaceru w lesie. To ona powoduje przyjemny, spokojny i magiczny spacer pomiędzy drzewami. To ona zachęca do schodzenia ze ścieżek w głąb.

Wracając jednak do ofiary. Nie może się wykrwawić, bo wbite drewno działa jak zatyczka i tamuje krwotok. Więc jak to wszystko przebiega? W pewnym momencie jej ciało zostaje sparaliżowane. Nie może się ruszyć, nie może się wyrywać, nie może też próbować krzyku. Do głowy podchodzi mniej pokraczna figura. Powiedzieć można, że nawet przypomina człowieka. Jako jedyna jest ubrana, co zakrywa większą część jej ciała. Ale to, w co jest odziana, odbiera resztki człowieczeństwa. Jest to długa, pleciona szata z żył zwierząt. Albo może ludzi? Śluz, który spływa po tej postaci cały czas nawilża części układu krwionośnego, dzięki czemu nie wysycha on i nie kruszy się. Chociaż w kilku miejscach pewnie dałoby się zauważyć takie wykruszone momenty.

Początkowo postać bełkocze coś niższym, niż skrzek, głosie. Nadal można odnieść wrażenie, że tylko te istoty to rozumieją. A niedługo zrozumie to i ta biedna osoba. Spod szaty istota wyjmuje kostur. Stuka nim kilka razy w drewno wbite w rękę, a badyle zniknęły, wciągnięte pod ziemię. Stwór pochyla się nad głową biedaka i patrzy prosto w oczy. Jego spojrzenie przewiercało duszę. "Koniec, już po mnie"-myśli nieszczęśnik. A wtedy, jak na dany znak, monstrum wbija swój kostur w tchawicę. Nie wyjmuje on kosturu z jego szyi, jakoby czekając na coś. I tym czymś jest fala robactwa. Gdyby nie to, że z człowieka właśnie ulatuje życie, to poznałby to robactwo. To samo, co żerowało na mózgu jednego z stworów. Powoli spływała po lasce, by na końcu wpełznąć do organizmu. Wygryzają sobie drogę do serca człowieka, a gdy do niego dotrą, robią sobie w nim kokon. Wszystko to trwa około pięciu minut, ostatnich pięciu minut życia. Cały czas pozostając świadomym.

Wtedy właśnie zachodzi przemiana. Robactwo przepoczwarza się w ciągu kilkunastu minut. W tym czasie potwór wyjmuje z krtani swoją laskę. Wszystkie stwory stoją nieruchomo, czekając aż dokona się przemiana, aż dołączy do nich kolejna osoba. 


(niestety nieskończone, ale tak to zostawię)

Losowe OpowieściWhere stories live. Discover now