Rozdział 4

2 0 0
                                    

Analiz powoli zaczęła odzyskiwać orientację. Nie stała już na grubej gałęzi potężnego dębu. Pod stopami czuła miękką trawę, usianą poranną rosą. Była to spora odmiana po kamiennych stokach gór. Dziewczynka rozkoszowała się ciepłem słońca, szumem liści i wiatru. Rozglądała się dookoła z podziwem i starała się zapamiętać każdy najdrobniejszy szczegół. Widziała wyrastające gdzieniegdzie ponad trawę krzewy róż, kępy fiołków i białej koniczyny. Tuż pod tarczą wschodzącego słońca rozpościerał się wielki sad. Drzewa mieniły się tysiącem kolorowych owoców, których Brązowooka nie znała. Niebo nad nią było nieskazitelnie niebieskie, jakby pomalowane błękitną farbą, a w oddali majaczyło kilka niegroźnych, błąkających się tu i tam obłoków.
– Podoba ci się? – spytał Tristan tak cicho, jakby nie chciał zakłócać panującego tu spokoju.
Dopiero teraz dziewczynka zdała sobie sprawę z jego obecności. Powoli pokiwała głową i nadal wpatrywała się w niesamowity krajobraz. Po tym, co właśnie ujrzała, chyba we wszystko mogła już uwierzyć. Usiadła na trawie i rozkoszowała się chłodem porannej rosy.
– Opowiedz i o tym miejscu – poprosiła, bawiąc się odruchowo kilkoma źdźbłami trawy.
– Dawno temu tę krainę stworzyli zwykli ludzie – zaczął i przycupnął obok niej – dzięki snom i marzeniom.
– Sny i marzenia? – spytała, wpatrując się w niego lekko kpiącymi oczami. – To brzmi trochę dziecinnie.
– Można powiedzieć: dzięki myślom – poprawił się chłopak z uśmiechem. – Ile masz lat, skoro oceniasz dziecinne jako takie odległe?
– Trzynaście – uniosła dumnie głowę, po czym znowu się zamyśliła. – Skoro tę krainę stworzyli ludzie, to dlaczego o niej nie wiedzą?
– Wiedzieli – jego mina lekko spochmurniała. – Niestety przestali wierzyć. Zaczęli niszczyć to miejsce kłótniami, złością i strachem.
– Jak można zniszczyć takie miejsce? – dziewczynka przejechała dłonią po kępie wysokich koniczynek i zerknęła na wszędobylską, bujną zieleń.
– Nie widziałaś jeszcze wszystkiego. Tu nie tylko rosną kwiaty i fruwają motyle. Jesteśmy teraz w wiecznym ogrodzie, jedynym miejscu, które nie zostało zniszczone.
– To dlaczego nikt nie pilnuje tego miejsca – Analiz zacisnęła ręce w pięści – przecież to okropne!
– Pilnują – zapewnił ją. – Kiedyś rodzili się ludzie z niezwykłym talentem. Tworzyli zwartą grupę i bronili swojej ziemi. Każde pierworodne dziecko z tej krainy trafiało do rodziny zastępczej. Każde wyróżniała jakaś nieprzeciętna, niezwykła cecha charakteru, ale miało się wychować w niewiedzy, nauczyć życia w biedzie, dobrze poznać ludzi i zwyczajne życie. Gdy podrosło, wracało do swoich bliskich, a z czasem wyrastało na wojownika.
– Gdzie one teraz są? – Brązowooka spojrzała wokół, jakby spodziewała się zobaczyć dzieci, o których rozmawiali.
– To my – chłopak puknął ją w czoło na znak, że się nie domyśliła.
Dziewczynka patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Myślała, że może już we wszystko uwierzyć, lecz chyba się myliła. Czekała na jakiś znak. Na wybuch śmiechu lub choćby kilka słów tłumaczących żart. Nie doczekała się.
– Jak to? – spytała niepewnie. – Nic nie rozumiem. Nie wychowywałam się w rodzinie zastępczej. I nie jestem wyjątkowa...
– Jesteś – poprawił ją ze spokojem. – Jesteś prawdomówna, czasami aż za bardzo. Co do rodziców, to nie miałaś szans się od nich dowiedzieć, że nie są twoją rodziną, ale oni mieli tę świadomość od początku. Myśleli, że jesteś sierotą. Wiedzieli jednak, że kiedyś znikniesz z ich życia.
Analiz zakręciło się w głowie od natłoku informacji. Jak to wszystko możliwe? Czyżby miała się zacząć przyzwyczajać do nowej rodziny?
– Gdzie są moi rodzice? – spytała.
– Nie ma ich – w jego oczach pojawiły się łzy. – To przez wojnę.
Tego się po prostu nie dało wytrzymać. Dziewczyna zwinęła się w kłębek na ziemi i zacisnęła powieki. Nie mogła się uspokoić. Od dziecka pragnęła przygód, ale takich się nie spodziewała. Po chwili nieprzespana noc jednak zrobiła swoje. Zanim Brązowooka zdążyła cokolwiek przemyśleć, spała już głębokim snem.

Po drugiej stronieWhere stories live. Discover now