Tragedia. Ale czy dla każdego?

28 1 0
                                    

O tej porze roku na (1)Kioturn'ie, nocne niebo było wyjątkowo usiane gwiazdami. Piękny blask odbijał się od tafli jeziora, nad którym leżał Hageilo. Uwielbiał te leniwe noce, wolne od ciężkiej pracy w Miejskim Szpitalu. Kładł się wtedy pod swoim ulubionym drzewem, na jednej z górek za miastem i obserwował. Obserwował, myślał, marzył. Bardzo niewiele androidów mogło sobie na to pozwolić, ale Hageilo z racji swoich Królewskich korzeni, miał wiele przywilejów. Co prawda niechętnie z nich korzystał, ale takiego widowiska zapewnionego przez Noc Wzmożonej Aktywności Gwiazd, nie mógł przegapić.
- Asgard błyszczy dzisiaj wyjątkowo mocno. - Mruknął do siebie z lekkim uśmiechem mrużąc oczy. Tak, Asgard...Cudowna, magiczna planeta. Kolebka takiego bohatera jak Thor czy wychowanka największego złoczyńcy jakim był Loki. Chociaż na Kioturn'ie byli tylko mitem, to Hageilo był niemal na sto procent pewny, że gdzieś tam żyją i mają się bardzo dobrze. 
Zastanawiał się jakie to przygody teraz przeżywają a jeśli nawet żadnych to czy również w tym momencie patrzą w gwiazdy. Można powiedzieć, że był ich wielkim fanem.
Z rozmyślań wyrwał go wiatr, mierzwiąc jego mlecznobiałe , długie do pasa włosy i przysłaniając tym samym niebezpiecznie niebieskie oczy. Odgarnął niesforne kosmyki z twarzy. Nie ważne jak bardzo pragnął wtopić się w plebejskich mieszkańców miasta, wyglądu nie mógł zmienić. Każde, nawet najmocniejsze soczewki,  nie były w stanie zakryć tego pięknego, królewskiego koloru. 
- Ile jeszcze masz zamiar tam się wylegiwać!? - Zapiszczał mu nad uchem głos Ziredhe, jego siostry. Byli niemal identyczni, z tą różnicą, że Ziredhe miała kruczoczarne włosy.
- Mam dzisiaj wolne, przecież wiesz. - Przekręcił się na drugi bok i machnął ręką, dając jej tym samym do zrozumienia, aby usiadła. Po chwili usłyszał cichutkie szurnięcie a zaraz potem poczuł jej głowę na biodrze. 
- Mama Cię woła. Wiesz o co może jej chodzić? - To było oczywiście pytanie retoryczne. Każdy wiedział o co jej chodziło. Zawsze o to samo. 
- Lubię swoją pracę. - Westchnął ciężko, siadając i opierając brodę na kolanach. Sam fakt, że jeden z członków Rodziny Królewskiej pracuje, było ogromnym ciosem dla ich dumy. A dodatkowa informacja, że jeszcze para się czymś tak niszowym, jak opieka nad chorymi, zupełnie pogrążała biednego Hageilo. Jednak czy to była jego wina, że urodził się nie na swoim miejscu? Od dziecka interesował się ziemskimi i Asgardzkimi bohaterami i bardzo ubolewał nad faktem, że nigdy nie będzie mu dane ich poznać. Nie tylko przez wzgląd na rodzinę. Kioturn nie miało czegoś takiego jak Bifrost, który łączyłby wszystkie dziewięć światów. Posiadał wyłącznie statki kosmiczne, zarezerwowane wyłącznie dla pary królewskiej. Nikt nie wiedział nawet gdzie się znajdowały.
Zresztą, nikt tutaj nie wierzył, że poza rodzimą planetą, jest coś jeszcze. Midgard? Niflheim? Asgard? Wszystko było usiane zaledwie mitami, w które wierzyli tylko zwykli mieszkańcy. Bajki, zresztą zakazane, opowiadane przez starszyznę w tajemnicy, dzieciom na dobranoc.
Panował tutaj swojego rodzaju reżim i tylko sprawujący władzę naprawdę wiedzieli czy była to prawda. 
- Możemy już iść? Zbiera się na burze. - Ziredhe nie dawała za wygraną, szarpiąc go za skrawek koszulki. Również nie była zadowolona z jego niepokojących ciągot do magii i świata poza ich małym skrawkiem Królestwa, ale przymykała na to oko. W końcu była jego starszą siostrą. Jedyną przyjaciółką z całej piątki rodzeństwa. 
- Chodźmy. I tak nie zobaczę już nic przez te chmury. - Zwlókł się z ziemi i otrzepał spodnie. Pragnął zostać tutaj jeszcze dłużej, ale rzeczywiście czarne jak smoła obłoczki, niebezpiecznie błyskały, zapowiadając niechybne przybycie huraganu. Już teraz miał złe stosunki z rodziną a takie opóźnienia sprawiłyby, że wpędziłby się w jeszcze większe kłopoty. Nie mógł przesiedzieć pod tym drzewem wieczności. 
"A szkoda." Pomyślał ze smutkiem, idąc, ciągnięty przez czarnowłosą, do wielkiej klatki, która śmiała nazywać się jego domem i azylem. 

✾ ✿ ❀  

- Znów włóczyłeś się po obrzeżach? - Matka Shorelia już od samego progu, całą swoją postawą okazywała niezadowolenie. Nerwowo tupała nogą a skrzyżowane na piersi ręce podkreślały jej powagę. Hageilo pokiwał tylko lekko głową, przyzwyczajony już do takiego stanu rzeczy. To było jak "rytuał", powtarzany każdego poranka, gdy wracał z pracy, albo, jak w tym przypadku, ze swojej "tułaczki". 
- Ile razy mam Ci powtarzać, że to niebezpieczne! - Machnęła rękami, krzywiąc się przy tym groteskowo. Podeszła żwawym krokiem do syna i objęła go mocno, tak, że prawie odebrało mu dech. Z boku wyglądało to nad wyraz śmiesznie. Jakby nie widziała go od miesięcy. 
Lecz każdy w rodzinie wiedział, że Shorelia była bardzo nerwową, nadopiekuńczą i apodyktyczną matką i żoną. Wszyscy już się do tego przyzwyczaili. 
- Wiem mamo. - To była cała jego taktyka. Wysłuchać grzecznie co ma do powiedzenia, przytakiwać i mieć nadzieję, że puści wolno. Zawsze działało. 
Oswobodzony ze śmiertelnego uścisku kochającej matuli, udał się szybko na górę pałacu, do swojego małego schronu. Tylko tam mógł być sobą, nie udając przed nikim potulnego dziedzica. Pokazać prawdziwą twarz. Posłuchać dobrej muzyki, wykrzyczeć się w poduszkę i dać upust złości. Z dnia na dzień, miał wrażenie, że nienawidzi ich coraz bardziej. Domu, Zamku, Królestwa, rodziny a nawet poddanych. 

Mały Android, Wielkie Marzenia.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz