Podróż w nieznane.

14 1 0
                                    

Obudził się w środku nocy, łaskotany przez jakieś bliżej nieznane mu zwierzę. Zerwał się na równe nogi, odganiając przybysza i nerwowo rozglądając się po okolicy. Nie poznawał tego miejsca. Rzeka wyrzuciła go bardzo daleko od Zamku, więc mógł odetchnąć z ulgą. Był bezpieczny. Na razie. Przemoczony i zmęczony, usiadł kawałek dalej, pod jednym z drzew i podsunął nogi pod brodę. Westchnął ciężko, starając sobie wszystko poukładać. Co z nim teraz będzie? Jak sobie poradzi? Kompletnie sam...bez rodziny...Właśnie! Zrozumiał powagę i beznadziejność sytuacji w jakiej się znalazł. Siostra i reszta rodzeństwa. Nawet jego rodzice. Wszyscy zostali. Nie wiedział co się z nimi teraz dzieje. Czy jeszcze żyją? Naprawdę bardzo chciał się o nich martwić. W końcu to jego najbliżsi a on, jak ostatni tchórz, nie miał nic przeciwko, że Zirhel uratowała mu życie.  Więc dlaczego czuł się tak dobrze? 
Burza postanowiła uderzyć właśnie w tym momencie i pojedyncze krople deszczu zaczęły mętnie odbijać się od trawy. Hageilo odetchnął ciężko i przyparł plecami bliżej drzewa, jakby to miało go uchronić przed zimnem. Jeszcze raz się rozejrzał i teraz dostrzegł niewielką jaskinię niedaleko niego. Od razu pobiegł w jej kierunku, po drodze szybko zbierając potrzebne materiały na ognisko. Póki drewno było jeszcze względnie suche.
Usiadł na środku, poukładał patyki w kupkę i zabrał się za rozpalanie. Co za szczęście, że kiedy odbywały się lekcje z prywatną nauczycielką, wykorzystywał ten czas na naukę naprawdę potrzebnych i wartościowych rzeczy. Gdyby nie to, teraz prawdopodobnie zamarzłby na śmierć. 

Oczywiście okazało się, że rozpalenie ogniska bez zapałek nie było takie łatwe, ale kilka podejść i cierpliwość, opłaciły się. 
Mógł się w końcu nieco ogrzać i wysuszyć. 

Nad ranem było już zdecydowanie lepiej. Wypoczął i przed wszystkim był już suchy. Chociaż ubrania były bardzo brudne i śmierdziały błotem, to android był nad wyraz zadowolony. Jednak, coś nie dawało mu spokoju. Coś, co już wielokrotnie czuł, wymykając się z domu i odkrywając miasto. Była to ciekawość. Co się teraz działo w Zamku? Czy wszyscy zostali zabici? A może pojedynczym jednostkom udało się przeżyć? I przede wszystkim, czy obcy wciąż tam byli? Starał się wyrzucić te pytania z głowy i zastanowić nad tym, jak ma się stad wydostać, ale głód był coraz bardziej odczuwalny. To był ten element, dzięki któremu odrzucił zdrowy rozsądek. Chwile potem już był w drodze powrotnej, skradająca się między drzewami i nasłuchując. Poziom jego skupienia przerastał normę. Nie przewidział, że taka wędrówka może mu zająć naprawdę bardzo długo, ale na szczęście obyło się bez zbędnych komplikacji. Pod wieczór, stanął na miejscu, gdzie przed najazdem widniały piękne, drewniane chaty mieszkańców. Teraz, zostały tylko zgliszcza a gdzieniegdzie, jeszcze tlił się ogień.
- Boże...- Nawet na Hageilo zrobiło to duże wrażenie. Może nie same zniszczenia, ale będące niemal wszędzie, trupy. Najeźdźcy nie wykazali się nawet odrobiną empatii. Zabijali każdego. Od malutkich dzieci, po matki w ciąży, kończąc na starych.
- Jak oni mogli... Coś takiego...- Nie wytrzymał a nagły odruch wymiotny zatrząsł jego ciałem. Cała zawartość żołądka, w której skład wchodziły tylko jakieś tosty i jajka, zobaczyła światło dzienne. Nie mógł uwierzyć, do jakiego okrucieństwa się posunęli. Przez dłuższy czas nie potrafił się uspokoić. Nawet jeśli nie był mocno związany z planetą, to i tak łzy rozpaczy popłynęły po jego policzkach. Taka tragedia...Kilka głębokich wdechów pozwoliły mu na chociaż chwilowe rozluźnienie. Otarł kąciki ust, oczy i policzki i starając się nie patrzeć na całą tą rzeź, ruszył dalej, w kierunku jego byłego domu. Ale i w miarę posuwania się na przód, było coraz gorzej. Coraz więcej ciał, więcej dzieci, więcej krwi i wnętrzności. Więcej i więcej. Całkowicie stracił cały apetyt. 
Najgorsze w tym wszystkim było to, że znał tych ludzi. Przerażało go, że dopiero teraz zaczęło mu na nich zależeć. 
Niepewnie wszedł do Zamku i rozejrzał się. Było strasznie cicho. Tak samo dużo trupów jak na zewnątrz i tak samo dużo krwi. Nie był pewny, czy chce dalej w to brnąć, ale po prostu musiał wiedzieć. Musiał wiedzieć, czy jego siostra nie żyje. Ją kochał najbardziej. 
Szedł więc dalej. Ciągnięty przez jakąś dziwną siłę. Obszedł wszystkie pokoje i nie znalazł zupełnie nic co by go zainteresowało. Z jednej strony odetchnął z ulgą...ale z drugiej...było to bardzo niepokojące. 

W końcu zatrzymał się przed dużymi drzwiami do jej pokoju. Niepewnie chwycił  za klamkę i chwilę bił się z myślami. Pociągnął i już pewnym krokiem wszedł do środka. 
Pusto. 

Mały Android, Wielkie Marzenia.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz