II

30 4 0
                                    

Słysząc pierwsze dźwięki budzika, momentalnie otworzyłam szeroko oczy... I natychmiast zapragnęłam znowu je zamknąć. Były moje urodziny. Teoretycznie powinnam się cieszyć. Teoretycznie. W praktyce dzień szesnastych urodzin oznaczał też dzień wybielania.

Nie mogłam uwierzyć że już nadszedł ten dzień. Dzień mojego wybielania. To wszystko działo się zdecydowanie za szybko, i chociaż przygotowywała się na ten dzień od dawna to nadal czułam się niegotowa. Na samą myśl moje ręce stawały się wilgotne, a brzuch mi się zaciskał.

To jest koniec, koniec koloru mych oczu! Dzisiaj stanę się szara, zwyczajna. Identyczna.

Na drżących nogach zeszłam na dół.
Moi rodzice byli dziś w zatrważająco dobrym humorze.

-O kochanie już wstałaś? Usiądź, robię naleśniki. Naleśniki.

W moim domu, naleśniki na śniadanie, były zwyczajem zarezerwowanym na wyjątkowe okazje. Ostatni raz jedliśmy naleśniki w dniu wybielania Liv...

Momentalnie uderzyły w mnie wspomnienia.

Zaplatała swoje brązowe loki w warkocz kiedy oberwała ode mnie bitą śmietaną w twarz. Oczywiście długo nie pozostała mi dłużna. Urzadziłyśmy największą bitwę na bita śmietanę w dziejach tego domu. A potem jeszcze więcej sprzątałyśmy. To był ostatni raz kiedy była sobą. Prawdziwą, radosną, zdrową, kolorową Liv.

Uświadomiłam sobie że istnieje możliwość że ja dzisiaj też przestanę taka być. Od razu straciłam apetyt.

Choć zawsze uwielbiałam naleśniki z czekoladą, dzisiaj równie dobrze mogłabym jeść podeszwy i nie zauważyła bym większej różnicy.

-To ja idę się ubrać.
Poszłam do swojego pokoju i ubrałam się w uszykowany już strój obowiązkowy na wybielanie. Był to biało czarny kombinezon z wyszytym z przodu numerem 263 a na plecach flagą naszego państwa - zgadnijcie w jakim kolorze.

Rozczesałam jeszcze włosy i byłam gotowa. Dzisiaj wyjątkowo nie zakładałam soczewek. Na wybielaniu i tak musiałabym je zdjąć a po nim już nie będą mi potrzebne.
-Córcia, musimy jechać! - dobiegł mnie z doły krzyk taty.
-Ideee! - odkrzyknęłam i popędziłam na dół.
Zanim się obejrzałam byłam już przy drzwiach wyjsciowych ściskając za klamke.

Zanim otworzyłam usłyszałam jeszcze ciche słowa mojej mamy.
- Powodzenia skarbie. Nie przejmuj się tym, to nic takiego.

Nie miałam pojęcia co na to odpowiedzieć. Może dla niej to było nic takiego, ale dla mnie było to przerażające wydarzenie.
Skinełam więc tylko głową i wyszłam na dwór.

W tym momencie moje okryte tylko cienkim kombinozem ciało uderzyło zimne powietrze. Natychmiastowo zamknełam drzwi i zeszłam po paru drewnianych schodkach które prowadziły na nasze skromne podwórko.

Na parkingu przed domem był mój tata w zgraciałym samochodzie o kolorze... Właświe to bez koloru. Szybkim krokiem szłam do auta czując sie jakbym zaraz miała sie wtopić w podłoge.

Nie chcąc więcej o tym myśleć szybko weszłam do auta i usiadłam na przednim siedzeniu. Tata spojrzał mi w oczy. Nie wypowiedział ani słowa. Nie były one potrzebne. W swoim spojrzeniu zawarł wszystkie słowa pociechy jakie tylko mogły być wypowiedziane. On dobrze wiedział co czuję. Zawsze był dobry w odczytywanie emocji.

Wreszcie odpalił samochód. Moje ręce stawały się coraz bardziej mokre więc natarczywie je wycierałam o strój. Droga do Centrum minęła szybko. Zdecydowanie zbyt szybko.

Zanim się obejrzałam, byłam już przed wielkim białym budynkiem. Otworzyłam drzwi.
Chciałam już wyjść z auta ale zatrzymała mnie dłoń taty. Uścisnął moją rękę. Jego uścisk dodawał otuchy. Spojrzał mi w oczy.

- Wszystko będzie dobrze - uśmiechnął się. Ja pod wpływem emocji tylko się uśmiechnęłam i skinełam głową.

Zamknełam drzwi odeszlam parę kroków i pomachałam mu. Przez szybę widziałam jego uśmiech mówiący "tam wcale nie jest, aż tak strasznie". Wpatrywałam się chwile na samochód oddalający się ode mnie. Chciałam jak najbardziej oddalić moment zabiegu.

Wreszcie odwróciłam sie i niepewnym krokiem weszłam do budynku, w którym miałam stracić swój jedyny kolor.

Przeszłam pare idealnie białych korytarzy, które zauważyłam wcześniej na planie budynku.
Upewniłam się że dobrze się skierowałam kiedy moje oczy ujrzały kilkoro ludzi w moim wieku i w takim samym ubraniu, czekających na swoją kolej.

Usiadłam na tym samym krzeselku co oni i obserwowałam jak po kolei zostawali wyczytywani. Chciałam jak najdłużej przeciągnąć tą chwilę.

- Numer 263, Raven Willows? - przełknełam ślinę.
- Tak to ja.
- Proszę za mną.

Szłam za kobietą w białym fartuchu. Ręce mi się trzęsły ze zdenerwowania. Kobieta poprowadziła mnie po schodach w dół, potem w lewo aż do szklanych drzwi na końcu korytarza.
Otworzyła je przede mną szeroko.

- To tutaj. Dalej musisz iść sama. Spokojnie. To nic strasznego. Powodzenia. - Spojrzałam w jej szare oczy. Nic strasznego?
Już za parę chwil moje będą wyglądać dokładnie tak samo jak jej, jak moich rodziców, koleżanek i całej reszty społeczeństwa.

Usiadłam na białym fotelu i zauważyłam błysk lampy. W tamtym momencie nie wiedziałam co się dzieje. To wszystko było takie szybkie.

Zanim się obejrzałam a już ponownie stałam przed ladą pani w recepcji.
-Jeszcze tylko bransoletka, na pamiątkę. Oznaczenie że przeszłaś już wybielanie.

Spojrzałam na czarny krążek w ręce kobiety. Przypominał mi bardziej oczko od łańcucha albo kajdanki, ale chyba nie miałam wyboru. wciągnęłam rękę i przyjęłam bransoletkę.

Wychodząc spojrzałam na lustro wiszące na ścianie. Na pierwszy rzut oka wcale tak dużo się we mnie nie zmieniło, włosy miały dokładnie taki sam odcień jak dawniej. Ale te oczy... Były przerażająco szare, ani trochę koloru, ani trochę mojego błękitu.

No i... o ile wcześniej byłam blada, to teraz kolor mojej twarzy mógł spokojnie konkurować z bielą kartek papieru albo ścian w moim pokoju.
Ale wyglądałam tak już wiele razy, zawsze po dobielaniu.

Najgorsza była świadomość że będę tak wyglądać już zawsze, że to nie przejdzie po jednym czy dwóch dniach (normalnym ludziom zajmowało to około rok ale moje oczy się tym nie przejmowały)
Teraz będę tak wyglądać do końca życia.

Wróciłam do domu. Jedyne o czym w tej chwili marzyłam to sen. Po prostu weszłam do mojego pokoju i uwaliłam się na łużko. Po chwili już spałam.

Liv spała, obok łóżka na stoliku leżała biała bransoletka. Miałam wrażenie że wokół niej roztacza się delikatna biała poświata. Zaintrygowała mnie. Wyciągnąłam rękę w jej kierunku i przejechałam palcem po brzegi bransoletki. Wtedy jakby kopnął mnie prąd, szybko cofnełam rękę i napotkałam wściekłe spojrzenie Liv. Pod gniewem jednak skrywalo się głębokie przerażenie.
-Raven! Co ty tu robisz?!
-Mama kazała cię obudzić i...
-Masz nie dotykać moich rzeczy!!!
-Ale dlaczego? Nie rozumiem... Zawsze się przecież dzieliłyśmy...
-Zrozumiesz jak będziesz starsza. - głos mojej siostry trochę złagodniał
-Jak przejdziesz wybielanie.

PROJEKT DISENOOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz