IV

31 5 1
                                    

Obudził mnie pulsujący ból w skroni. Otworzyłam oczy i od razu mój wzrok spoczął na tej przeklętej bransoletce.

Natychmiastowo odwróciłam się w drugą stronę. Jak tylko na nią patrzyłam robiło mi się niedobrze. Zwlekłam się z łóżka.

Potrzebowałam o wiele więcej snu. Wczoraj,  w zasadzie to już dzisiaj, wiele godzin spędziłam wpatrując się w nią jakby to mogło mi pomóc w rozwiązaniu jej zagadki. Spojrzałam w lustro. Moje oczy zaczerwienione od płaczu były szare. Całkowicie szare. Poczułam ukłucie w sercach.

Moje oczy może i narażały mnie na niebezpieczeństwo ale były jakąś nieodłączną częścią mojej duszy. Nie wiedziałam czego chcę.

Z jednej strony jak odzyskałam błękit, nie chciałam go, a z drugiej w szarych oczach też nie byłam szczęśliwa.

Czułam się jak wtedy kiedy wypadały mi zęby i trzeba było się przyzwyczaić do pustej przestrzeni w której czegoś brakowało. Tylko że wypadanie zębów było normalne i nie wiązało się z przeklętymi dziwnie działającymi bransoletkami.

Ból w mojej głowie narastał. Zrobiło mi się duszno. Musiałam wyjść. Musiałam pomyśleć. W takich chwilach zawsze szłam w jedno miejsce. Otworzyłam drzwi na balkon. Nieudolnie zeszłam po gałęzi i potykając się upadłam zdyszana na beton. Odkąd wyszłam z domu moja ulubioną drogą cały czas biegłam nie oglądając się za siebie. Miałam nadzieje że ból zniknie ale on jedynie się wzmocnił.

Uniosłam głowę i popatrzyłam na kolorowe malowidło na ścianie. Nie wiem jakim cudem coś o tylu kolorach przetrwało, ale pewnego dnia poprostu się pojawiło i do tej pory nikt nic z tym nie zrobił. Te kolory jakoś tak pozytywnie na mnie działały. Przychodziłam tu zawsze kiedy chciałam zebrać myśli albo po prostu być sama. Lew na ścianie był bardzo dobrym doradcą. Od kąd zabrakło Liv ustalałam z nim prawie każdą ważna decyzję.

-Cześć Simba. - odezwałam się. Tak, możecie śmiało uznać mnie za wariatkę. Gadam ze ścianą.
-Mam problem. Chcesz mi pomóc?-zapytałam z nadzieją. - pyszczek lwa wyglądał jakoś zachęcająco. - Uznam to za Tak. - powiedziałam z uśmiechem, ale zaraz znowu zmarkotniałam - Widzisz moje oczy? Są szare. A jeszcze rano były niebieskie. Niebieskie rozumiesz?! Pomimo wybielania! Ale bransoletka mi je zabrała. Głupia magiczna bransoletka. Chociaż może uratowała mi życie. Ale ja jej o to nie prosiłam. Simba... Simba! Ja nie wiem co mam robić. Nie wiem co to za cholerna bransoletka. I jeszcze ten ból. Głowa mi pęka. Jak ja mam coś sensownego wymyśleć jak...

-To nie jest normalne wiesz o tym? - mój żałobny, stuprocentowo normalny, monolog został przerwany przez jakoś dziwnie znajomy głos dobiegający zza moich pleców.

Błyskawicznie podniosłam się z ziemi i obróciłam się (zdążyłam jeszcze rzucić lewkowi spojrzenie mówiące: To wszystko twoja wina! Przez ciebie zabiorą mnie do psychiatryka!).
Stanęłam naprzeciwko młodego chłopaka o bardzo jasnych włosach. Były praktycznie białe. Jego oczy błyszczały rozbawieniem.

-Znaczy ja rozumiem że ten lew jest bardzo dobrym słuchaczem ale nie ma co się na niego wydzierać bo raczej Ci nie odpowie. - uśmiechnął się szeroko - W przeciwieństwie do mnie.

W tym momencie skojarzyłam czemu głos wydawał mi się znajomy.
-Ty jesteś tym typem co tu był tak? Tym od Cartera. - bardziej stwierdziłam niż zapytałam.

Przez twarz chłopaka przemknął cień smutku. Po chwili zmienił się w zakłopotanie.
-Cóż... Ty gadasz do ścian a ja wszędzie widzę Cartery. Czyli oboje jesteśmy wariatami. - po prostu musiałam się uśmiechnąć.

- Dobrze czasem spotkać kogoś kto ma tak samo nierówno pod sufitem, prawda? - Nagle ból w mojej głowie raptownie przybrał na sile. Zatoczyłam się w tył. Blondyn, a przynajmniej ktoś kto przy normalnym kolorze włosów na pewno był by blondynem, przytrzymał mnie.

- Wszystko w porządku? - spytał trochę zaniepokojony.
- Tak. Dzięki. - mimo bólu spróbowałam się uśmiechnąć.
- Chcesz poznać imię swojego wybawcy? - wyszczerzył się do mnie - - Liam jestem a ty? - wyciągnął do mnie rękę. Na jego dłoni coś błysneło.

Kiedy zidentyfikowałam błyszczący przedmiot moja ręką wyciągnieta w jego stronę błyskawicznie znieruchomiała. Moje serce zabiło szybciej. W panice cofnęłam się o krok. I jeszcze jeden. I jeszcze. Aż oparłam się plecami o ścianę (nawiasem mówiąc tak, to była ta ściana z królem lwem).

Zdezorientowany chłopak ruszył w moją stronę. Na jego ręce błyszczała bransoletka. Taka sama jak moja. Znaczy prawie taka sama. Zamiast czerni miała biel i błyszczała jakby na zielono. Jednak nadal pozostawała przeklętą bransoletką.

-Hej... Coś nie tak?
On i jego bransoletka byli coraz bliżej. Nie marnując czasu na wyjaśnienia odwróciłam się i uciekłam. Znowu. Jednak ból głowy zakłócał moje racjonalne myślenie.

Gdy wróciłam do domu wykończona bólem upadłam na łóżko. Nie miałam pojęcia dlaczego tak gwałtownie zareagowałam na bransoletkę Liama. Przecież mam taką samą. I jeszcze wczoraj miałam ją na ręce. Na samo wspomnienie błyszczącej bransoletki wzdrygnełam się. Ból w mojej głowie stawał się nie do zniesienia. Nie pomogła podwójna dawka tabletek przeciwbólowych.

Mój wzrok mimowolnie spoczął na bransoletce. Delikatna błękitna poświata zdawała się pulsować. Moja ręką sama ruszyła w kierunku bransoletki. Próbowałam ją zatrzymać, ale nie miałam nad nią kontroli.
Moje palce dotknęły łańcuszka. Poczułam jakby przeszył mnie prąd.

Ból głowy ustał, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Błyskawicznie odsunęłam dłoń. Pulsowanie w skroni powróciło. Znowu poruszyłam palcami dotykając przez przypadek bransoletki. Kłócie momentalnie mnie opuściło.

Poczułam jak wypełnia mnie strach. Spojrzałam na swoje ręce. Trzęsły się a ja nie mogłam ich unieruchomić. Byłam przerażona. Ja nie tylko dostałam przerażającą bransoletkę o niewidomym działaniu. Ja musiałam ją mieć zawsze przy sobie. Chyba że chciałam do końca życia czuć ten nieznośny, ciągle nasilający się ból głowy.

Nie nawidziłam uczucia bezsilności, które ogarnęło mnie w tej chwili.

PROJEKT DISENOOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz