1.

360 32 13
                                    

Wśród leśnego szumu najgłośniej krzyczały myśli elfa.

Był wymierającym gatunkiem. I nic nie mogło go ocalić od pewnej zagłady.

Z resztą, on i tak już o to nie dbał, czy zabierze go las, czy zginie w walce. Było to naprawdę obojętne, przecież i tak zaraz pojawi się ktoś, kto go zastąpi, prawda? W całym tym szale zapomniał o rzeczach małych i cieszących jego zbłąkaną duszę.

Zwinnie zeskoczył na niższą gałąź. Liście zaszeleściły - kilka z nich spadło, ptaki wyrwały się do lotu z głośnym trzepotem. Obserwował miasto ukryte w dziczy. Przypatrywał się wszystkiemu, a mimo że miał tylko jedno oko, był cholernie spostrzegawczy. Widział beztrosko bawiące się dzieci, żołdaków przysypiających pod bramą, kupców wystawiających swoje towary. Miasteczko było brzydkie. Uliczki były wąskie i udeptane w ziemi, pokryte śmieciami. Nie, nie było brzydkie - było obrzydliwe. Jego mury były krzywe i bezużyteczne - elf mógł dostać się do faktorii w każdym momencie, zarżnąć kilku strażników i zniknąć. Mieszkańcy nie byli chyba świadomi prawdziwego zagrożenia, jakie kryje się w lesie.

On jednak nigdy tam nie był. I nie chciał się tam znaleźć - może za bardzo się brzydził, może uważał to za bezsensowne. Jednak wiedział, że Flotsam odegra niebawem wielką rolę. Czuł, że coś się zbliża.

Iorweth umierał. Przez jego umysł przechodziły tysiące myśli, miał ochotę ryczeć z bólu, wierzgać nogami i szarpać za wszystko co trafi mu się do rąk - i był tylko krok od przepaści. Czy to przez zbliżającą się jesień? Krzyk rozchodził się echem w jego wnęrzu i uparcie się trzymał. Jednak nie okazywał tego. Jego twarz wyrażała nudę i przygnębienie. Brakowało mu już sił.

Był już starym elfem, choć wyglądał jak młodzieniec. I choć miał w sobie siłę i determinację, czuł, że gnije od środka. Wielowiekowość odcisnęła na nim swoje piętno i teraz cierpiał. Iorweth cierpiał.

Stał oparty o pień wysokiego drzewa. W głowie mu szumiało i starał się ignorować smród ludzkiej osady. Smród życia i smród śmierci. Och, zdecydowanie potrzebował odpoczynku...

Nie. On nie miał czasu na odpoczynek.

Usłyszał niewielki szmer, a gałąź, na której stał ugięła się pod jakimś ciężarem. Otworzył wcześniej przymknięte oczy i ujrzał Ciarana. Na jego widok odetchnął głęboko.

- Bracie - powiedział tylko.

- Łódź niebieskich pasów zacumowała niedaleko portu - Iorweth nie parzył mu w oczy. Jego wzrok był nieobecny, choć rozumiał wszystko, co mówi do niego Ciaran. - Jest z nimi wiedźmin. Przypłynęli po niego. Przypłynęli po królobójcę.

- Przygotuj oddział - rzekł twardo Iorweth. Nie wiedział jeszcze do końca, co zamierza zrobić. - Niech czeka na skałach niedaleko statku.

- Co planujesz?

Nastała długa cisza.

- Powitam naszych gości - odpowiedział po czasie.

Ciaran zniknął w gęstych liściach, a on zaczął intensywnie myśleć o królobójcy. Letho wraz z małym oddziałem scoia'tael powrócił niemal tydzień temu, a i tak watażka wiedział tylko, że Foltest nie żyje, i że w całą sprawę został wrobiony słynny Geralt z Rivii.

Królobójca cudem uszedł obławie w Aedirn, kilka miesięcy temu. Pozbawił wtedy życia króla Demawenda i zaszył się w Dolinie Pontaru. Iorweth nie miał pojęcia skąd wziął się Letho, dla kogo pracował i co dokładnie planował.
Jedno było pewne. Nie mógł mu ufać.

***

Kiedy Ciaran spojrzał ze zdziwieniem na wiedźmina, Iorweth uspokoił go, podnosząc dłoń i kładąc ją na ramieniu swojego zastępcy. Kiedy upewnił się, że Letho odszedł wystarczająco daleko, elf westchnął głęboko, zbierając myśli.

Z gniewu płonęOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz