Ostatnimi czasy moje wizyty na zamku robiły się coraz częstsze. Nie żebym narzekał, w końcu na tym polegała poniekąd moja praca, a sprawa wyglądała na poważną. Oczywiście każde zlecenie powiązane z wiedźmami było poważne, lecz tym razem stwory nie obrały sobie za cel niewielkiej osady, ale również i większe miasta. Rada Łowców wyznaczyła mnie jako koordynatora akcji mającej na celu zniszczenie wiedźm nawiedzających mieszczan. Właściwie teraz byłem tylko po to, by dopełnić formalności, ponieważ zadanie właściwe zakończyliśmy dwa dni temu. Liczba ofiar: zero. Liczba rannych: zero. Poszło nadzwyczaj sprawnie.
- Jest jeszcze jedna sprawa - podjął Jego Wysokość, gdy jedna ze służek dolała do jego kielicha wina. Król był niezwykle rosły, spod bujnej siwej brody widać było pooraną zmarszczkami śniadą twarz. Krzaczaste brwi w tym samym popielatym odcieniu co broda nadawały twarzy srogi wyraz, jednak błyszczące, głęboko osadzone oczy niwelowały ten efekt, przypominając, że Jego Wysokość jest nie tylko monarchą, ale i starszym panem.
Wszystkie kwity zostały już podpisane, więc tak naprawdę teraz siedziałem tu z czystej kurtuazji i najchętniej bym stąd wyszedł... Z jakiegoś jednak powodu Jego Wysokość zdawał się lubić moje towarzystwo. Dziś, jak widać, nie chodziło jedynie i miłą pogawędkę.
‒ Zapewne doszły cię już słuchy, że krążyła plotka o przeklętym chłopcu, który kręci się po ulicach miasta ‒ skinąłem głową. Od samego wejścia do stolicy ulice wręcz huczały na ten temat... Jednak, jak to plotki, niemal każdy znał inną jej wersję.
Do sali wszedł mężczyzna, wnioskując po ubiorze zapewne należał do grona nadwornych doradców, i podał mi zwój papirusu.
‒ To polecenie zajęcia się tą sprawą. Moi ludzie ujęli ci kłopotu i sprawdzili wiarygodność tej plotki. W tym dokumencie znajdują się wszystkie szczegóły.
Papirus przejrzałem po wyjściu z królewskich salonów. Młody chłopiec z klątwą biegał po terenie miasta, jednak o zniszczeniach nie było ani słowa, zatem domyślałem się, że królewska duma nie pozwalała na wpisanie tam ilości strat. Tak samo wzmianki na temat użycia przeklętej mocy ‒ tego również nie znalazłem i nie do końca wiedziałem, dlaczego w ogóle pominięto taką informację. Być może nie byli w stanie wykryć tej mocy?
‒ Panie Łowco! ‒ zawołał jeden z kupców. Szedłem właśnie przez dzielnicę handlową; stragany ze wszelkiej maści towarami stały rzędami wzdłuż ścian budynków i kusiły wielobarwnymi kolorami i zapachami. Targi były raz w tygodniu i trwały od świtu do zachodu słońca.
Odwróciłem się w stronę źródła dźwięku. Nie zapytałem, skąd wiedział, że jestem Łowcą. Część miasta znała moją twarz, szczególnie wyższe sfery czy kilkoro osób, które miałem okazję uratować... Lub handlarze, z którymi regularnie ubijałem interesy.
Podszedłem do stojącego w cieniu wąskiej alejki mężczyzny w znoszonym płaszczu.
‒ Jest pan Łowcą, prawda? Ma pan może zieloną szyszkę? ‒ zapytał, zacierając dłonie.
‒ Sto sztuk złota ‒ powiedziałem, a mężczyzna niemal rozdziawił gębę. Staliśmy w cieniu a mimo to i tak widziałem jego zepsute zęby.
‒ Za jedną? ‒ upewnił się.
‒ Jeśli nie odpowiada ci cena, zawsze mogę zabrać cię ze sobą w Wielkie Góry ‒ zaproponowałem. ‒ Jeśli przeżyjesz, to wrócisz nawet z workiem szyszek.
Oburzenie mężczyzny było wystarczającym komunikatem, że odechciało mu się interesów ze mną. Dotknąłem brzegu kapelusza i skinąłem mu na pożegnanie. Ludzie sądzą, że zdobywanie rzadkich ziół to dla nas bułka z masłem. Prawda była taka, iż każda wyprawa Łowcy stanowiła ryzykowanie życiem. A takie zioła jak zielone szyszki zdobywaliśmy przy okazji ‒ jeśli na przykład w okolicy nie było drapieżnych ptaków ani innego zagrożenia, po prostu zbieraliśmy je do eliksirów, leków i tym podobnych.
Dochodziłem już do bramy miasta, kiedy rozległ się brzęk zbroi i ciężkich szybkich kroków. Zdążyłem spojrzeć w tę stronę, kiedy wpadł na mnie drobny chłopiec, przyciskający coś do piersi, ale nawet na mnie nie spojrzał tylko popędził dalej.
‒ Co się dzieje? ‒ zapytałem, kiedy dwaj strażnicy zamiast kontynuować pościg zatrzymali się przede mną. Czy nie powinni gonić złodziejaszka?
‒ To jeden z przeklętych, panie ‒ poinformował mnie zdyszany mężczyzna. W jego głosie dało się słyszeć jawną nadzieję, że przejmę tę sprawę. Spojrzałem w stronę alejki, w której zniknął chłopak.
‒ Och ‒ mruknąłem. ‒ Miał niebieskie włosy, prawda?
‒ Tak, panie.
Cóż zdaje się, że praca dosłownie sama do mnie przyszła... Tylko skoro tak, to dlaczego nie wyczułem znamienia wiedźmy? Czyżby jakaś plotka zdołała oszukać króla?
Pełen wątpliwości ruszyłem w pogoń.
YOU ARE READING
Od zlecenia do zauroczenia
FantasyW świecie, w którym żyjesz w ciągłym strachu przed mistycznymi stworami, każdy za bohaterów ma tych, którzy zwalczają je. Szansa na zostanie takim bohaterem jest niewielka, ale co, jeśli są osoby, które zwyczajnie odrzucają taką możliwość? Zwłaszcza...