Rozdział 1

175 32 7
                                    

– Sophie! – Usłyszałam wołanie Charlotte, mojej cudownej przyjaciółki.

Właściwie brzmiało to bardziej jak bełkot, a kiedy odwróciłam się w jej kierunku zobaczyłam, że faktycznie ledwo włóczyła nogami.

Nawet zrobiło mi się jej szkoda, więc przybyłam z pomocą, łapiąc ją pod ramię.

– Czego chcesz, pijaku? – spytałam z rozbawieniem.

– Ja ci dam pijaka. – Próbowała udać oburzoną, ale przypieczętowała te słowa głośnym czknięciem, przez co sama się roześmiała. – Ty powinnaś być bardziej pijana ode mnie.

– No ciekawe. Dlaczego niby?

– W końcu to twoje urodziny, świętuj!

– Wiesz, nieszczególnie mam ochotę – powiedziałam, rozglądając się po salonie pełnym znajomych, z którymi nawet nieszczególnie gadam, ale których to postanowiła bez mojej wiedzy zaprosić Charlotte.

– Ale jak to? – Czknęła znowu, zasłaniając szybko po tym usta.

– Od rana nie czuję się najlepiej.

Nie powiedziała już nic więcej, tylko pomachała ręką w stronę wolnej kanapy, więc pomogłam jej tam dojść.

Zmierzyłam ją z góry wzrokiem, jej kasztanowe włosy teraz były okrutnie poplątane, no i ogólnie wyglądała jak siedem nieszczęść. Zdecydowanie tej pani już lepiej nie polewać.

Spódniczkę miała dosyć krótką, więc przykryłam jej nogi kocem, w nadzei, że nie znajdą się na nim resztki tego co jadła na imprezie, po czym wyszłam na balkon.

Zdecydowanie potrzeba mi było świeżego powietrza, w środku było zbyt duszno.

Oparłam się łokciami o barierkę, z momentalnym uczuciem błogości. Chłodny powiew wiatru delikatnie muskał moją twarz, a księżyc przyciągał swoją uwagę, tworząc wokół siebie zupełnie hipnotyzującą aurę.

Przez moment nawet poczułam się, jakby coś w nim mnie wzywało. Jakby skrywał coś specjalnie dla mnie, wystarczyło tylko wyciągnąć rękę...

– Co robisz? – Usłyszałam tuż przy lewym uchu i choć głos był mi dobrze znany, początkowo poczułam dreszcz i szybko schowałam rękę.

– Gilbert. Wystraszyłeś mnie. – Wysiliłam się na uśmiech, nie mogąc się jednak powstrzymać od zerkania na księżyc.

– Nasza droga solenizantka chyba nie bawi się najlepiej. – Poczułam jak silne ramię Gilberta mnie obejmuje, co właściwie przyjęłam z wdzięcznością. – To co, urywamy się stąd?

– Pewnie, a jak wrócę to zastanę dom w ruinach i rodzice w końcu będą mieli dobry powód, żeby uziemić mnie do końca świata. – Zaśmiałam się, opierając głowę na ramieniu przyjaciela.

Nie wiem co takiego miał w sobie, że zawsze czułam się przy nim bezpiecznie. Może to ta bijąca od niego siła? Albo po prostu fakt, że potrafił być opiekuńczy i zawsze był gotów, żeby mnie wysłuchać?

– Masz rację, to byłaby ogromna strata dla nas wszystkich! No dla mnie już w szczególności.

– Wierzę. – Puściłam mu oczko, wymierzając lekkiego kuksańca prosto w jego żebra. Udał, że skręca się z bólu.

Rozbawił mnie ten widok, przyjaciel z niego najlepszy, ale aktor co najmniej marny.

– Gdzie zniknąłeś w ogóle? Szukałam cię.

– Ah.. Naprawdę? – Chyba się speszył. – Wybacz, nie chciałem cię niepokoić. Kuzyn miał problem, musiałem wyskoczyć, żeby mu pomóc.

– Nie tłumacz się, myślałam, że to coś poważnego i nie wrócisz. Albo, co gorsze- znalazłeś sobie lepsze towarzystwo i okupujesz sypialnię moich rodziców.

– Coś ty, wiesz, że nie mógłbym.

– W sumie nie wiem. Tylko ty to wiesz.

– Sophie Clark, radzę się ze mną nie droczyć.

– Nie? Bo co mi takiego zrobisz? – Zawsze lubiłam go prowokować. I zawsze robił tę samą minę. Najpierw wyglądał na zaskoczonego, że w ogóle mam odwagę się przeciwstawiać, a później był coraz bardziej oburzony i w jego oku rozbłyskała chęć rywalizacji.

To było silniejsze ode mnie.

– Jesteś pewna, że chcesz wiedzieć?

Przez moment wyglądał jak byk szykujący się do ataku. W ostatnim momencie odstawiłam szklankę i rzuciłam się do ucieczki, śmiejąc przy tym głośno.

Wbiegłam w tłum bawiących się na korytarzu ludzi, nie oglądając się za siebie i ruszyłam szybko schodami w dół. Kiedy pokonałam ostatni stopień, poczułam uścisk na nadgarstku. No to wpadłam.

Jego palce zaczęły przemieszczać się z okrutną prędkością po moich żebrach, wywołując coraz to kolejne ataki śmiechu. Nie potrafiłam się wyswobodzić i z każdą chwilą czułam, że siły coraz bardziej mnie opuszczają.

– Hola, czy ja o czymś nie wiem? – Na ratunek przybyła mi Lea. Zżyłyśmy się w poprzednim semestrze, kiedy została przeniesiona do mojej klasy.

– Tak, o tym, że Gilbert ma w sobie żądzę krwi!

– Oj nawet nie wiesz jak wielką. – Zaśmiał się, usiłując zrobić straszną minę, ale trochę się przeliczył.

Chciałam szturchnąć go w ramię, ale w tym momencie mój świat zawirował. Lea pomogła mi zachować równowagę, chociaż mroczki pojawiające się wciąż przed oczami nie pozwalały mi ustać o własnych siłach.

Zdawało mi się, że słyszę jakiś bliżej nieokreślony ryk... Wycie może? Po tym wszystko stało się jedną wielką otchłanią.

Pozwól się wyzwolić Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz