Rozdział 5

112 14 5
                                    

Przemierzałam wysokie, chude drzewa z nieprawdopodobną prędkością. Niczym zwierzę goniące za swoją ofiarą. Czułam jak wiatr rozwiewa moje włosy, okala całe ciało, a jednocześnie miałam wrażenie, jakby pchał mnie naprzód.

Czułam się wolna.

Docierając na skraj lasu, dostrzegłam polanę, która w tym momencie cała skąpana była w niebieskim świetle księżyca. Hipnotyzowało mnie ono, wzywało do siebie, sprawiając, że nawet nie chciałam mu się opierać.

Pierwszy krok, który postawiłam w wysokiej trawie był pewny, ale powolny. Rozglądałam się wokół, słyszałam w oddali sowy, widziałam świetliki unoszące się raptem parę centymetrów nad ziemią. Każdy dźwięk był dla mnie muzyką.

– Nareszcie jesteś, Sophie. – Usłyszałam męski szept za plecami, ale nie przeraził mnie on. Był łagodny i niezwykle ciepły.

– Czekałeś na mnie? – spytałam, czując jak jego duża dłoń chwyta moją. Wtedy obrócił mnie do siebie przodem, a ja z przyjemnością lustrowałam wzrokiem wyraźne rysy jego twarzy, zgrabny nos, pełne usta i te niesamowite oczy, których lód zdawał się wcale nie gasić płomienia w moim sercu.

– Całą wieczność – powiedział z uśmiechem pełnym czułości, drugą dłonią odgarniając kosmyki z mojej twarzy. Przypadkiem opuszki jego palców przesunęły po moim policzku, wywołując tym samym mój dreszcz.

Nie mogłam oderwać od niego wzroku, czułam się jakbym została zaczarowana.

– Co tu robimy? – Odważyłam się zapytać.

– Pokażę ci. – Odparł ze spokojem, a na jego twarzy pojawił się uśmiech.

W tym samym momencie na polanie zaczęły pojawiać się wilki. Nie czułam jednak strachu. Jego dłoń mocniej zacisnęła się na mojej własnej i pewnym ruchem poprowadził mnie w kierunku pojawiającej się właśnie watahy.

Zatrzymaliśmy się w środku polany. Z każdej strony otaczały nas zwierzęta, a światło w tym miejscu padało najsilniej.

– Zamknij oczy, Sophie. – Poprosił, a ja bez namysłu posłuchałam.

Po upływie chwili, wiedziałam, że coś się zmieniło. Niepewnie uchyliłam powieki, zaskoczona widokiem. Przede mną stał wilk większy od poprzednich, o pięknym białym kolorze futra, o wiele masywniejszy i wzbudzający największy szacunek. Poznałam go po kolorze oczu.

Chciałam wyciągnąć rękę w jego kierunku, zatopić palce w gęstej sierści i rozkoszować się chwilą, ale moja ręka okazała się być łapą, zakończoną ostrymi pazurami.

Wybudziłam się ze snu dosyć gwałtownie. Serce waliło mi jak szalone i nie mogłam długo pozbyć się swoistego uczucia ciężkości.

W swojej niedorzeczności ten sen był bardzo realny, a uczucia, które mi w nim towarzyszyły były tak silne, że czułam je dalej po przebudzeniu. Ponadto do mojego serca wkradła się niewyjaśniona... Tęsknota?

Pukanie do drzwi sprawiło, że jednak odgoniłam od siebie te myśli.

– Sophie, wszystko w porządku? – To była mama. Powoli uchyliła drzwi, zaglądając do środka. Wyglądała na zaniepokojoną. - Miałam wrażenie, że krzyczałaś.

– Miałam dziwny sen. – Wytłumaczyłam krótko. Właściwie to co więcej mogłam powiedzieć?

Jak na złość w tym momencie zadzwonił budzik. O zgrozo, za co?

– Zawieść cię dzisiaj do szkoły?

– Nie trzeba, dzięki. Gilbert po mnie przyjedzie.

                                                             ***

Pozwól się wyzwolić Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz