Księga Dotyku: Świeca płonąca lodem

17 1 0
                                    


Pewnego mroźnego, grudniowego wieczora smutna bogini przemierzała uliczki tłocznego Londynu. Unikała kontaktu z pieszymi, gdyż wiedziała, że zawsze nie kończyło się to dobrze. Gdziekolwiek by się nie pojawiła zostawiała tylko smutek i chłód. Było to częścią jej misji istnienia. Te dwie rzeczy zawsze towarzyszyły jej przy każdej podróży. Nie każdy mógł zostać bogiem radości i dostatku. Musieli być też tacy, jak ona. Ktoś musiał zajmować się najgorszą robotą. Ktoś musiał sprawiać, że ludzie cierpieliby inni mogli ich uszczęśliwić. Bez pierwszych drudzy nie mogli istnieć. Mogłoby się zdawać, że byli równie ważni. Sytuacja jednak w niebiosach nigdy nie zakładała równości wszystkich. Bogowie nigdy nie przepadali za sobą szczególnie. Nie mogli już dłużej znieść swojego towarzystwa, więc wszyscy przenieśli się na Ziemię, gdzie rozdzielili się by wyżywać się i bawić ludźmi. Oczywiście pozostali jeszcze tacy o dobrym sercu tak, jak właśnie smutna, spacerująca po ulicach bogini. Mogło się wydawać, że nie była przystosowana odpowiednio na minus 15 stopni Celsiusa, gdyż miała na sobie jedynie cienki płaszcz. Było to błędne założenie ze względu na to, że była nie tylko boginią smutku, ale również zimna. Jej płaszcz nie był sam w sobie zwykłym płaszczem. Był to jej specjalny boski relikt, który dodatkowo ochładzał ją. Dla niej te minus 15 stopni było w odczuciu, jak dla przeciętnego człowieka 30 stopni na plusie. Z całego swojego zamarzniętego serca nienawidziła ciepła. Przypominało jej tylko ciepło ludzkiego ciała, a ono ze krzywdą, jaką im robi samym swoim istnieniem. Jej myśli były przez większość czasu zaprzątnięte właśnie takimi snuciem. Każda jej myśl mogła kogoś przyprawić o depresję. Wiedziała o tym doskonale i właśnie z tego powodu unikała ludzi, jak ognia, którego z resztą również się bała. Zapewne gdyby miała sny właśnie koszmar o tym, jak się roztapia nawiedzałby ją najczęściej. Zawsze zastanawiało ją to, jak wyglądają sny. Przez głowę każdego boga kiedyś przemknęła ta myśl. Oni nie potrafili śnić. Nie musieli nawet spać, jeść, czy pić. Oczywiście mogli to robić, lecz było to jedynie dla samej satysfakcji. To była druga z największych różnic pomiędzy nimi, a ludźmi. Pierwszą była nieśmiertelność bogów. Oni nie potrafili doceniać każdego dnia. Mogli jedynie marnować bezpowrotnie czas, którego mieli pod dostatkiem. Mieli za nic ludzkie życie, więc bawili nim się bez najmniejszych skrupułów. Z obojętnością przechodzili obok potrzebujących. Lecz jak wiadomo wyjątek potwierdza regułę. A owym wyjątkiem była oczywiście smutna bogini.

Spacerując po dobrze znanych ulicach miasta przystanęła na chwilę przyglądając się małej dziewczynce dygoczącej z zimna. Stała oparta o ścianę z metalową puszką w dłoni. Smutna bogini widywała ją tam codziennie. Czasem, chciała dać jej jakieś pieniądze, ale żadnych nigdy nie miała. Jej niebyły do niczego potrzebne. Niestety tego dnia zima bardziej niż zwykle dawała o sobie się we znaki. Mała bezdomna nie była przygotowana na taką pogodę. Śnieg odmrażał jej zarumienioną od zimna twarz. Na ten widok zawsze smutną boginią targały różne nieznane jej emocje. Nie mogła już na to dłużej patrzeć. Postanowiła oddać swoje ubranie małej żebraczce, by wreszcie poczuła ciepło. Dosyć długo walczyła ze sobą w środku, by się przemóc i do niej podejść. Mimo tego, że była boginią bała się ludzi. Lekko niepewna podeszła do dziewczynki i bez słowa zdjęła z siebie płaszcz i okryła nim małą, po czym szybko się oddaliła. Usłyszała za sobą zachrypnięte "dziękuję", na, co się lekko uśmiechnęła. Pierwszy raz w całym swoim wiecznym życiu poczuła przyjemne ciepło. Poczuła się jakby właśnie uratowała jej życie. Szła dalej, a przyjemne ciepełko zamieniało się w uciążliwy gorąc. Radosna bogini dostała nagłego olśnienia, gdy ściągnęła z siebie sweter i została w samym podkoszulku. Puściła się biegiem w stronę małej dziewczynki. Błagała, by jeszcze nie było za późno. Dobiegła tam, gdy już było po wszystkim. Mała siedziała skulona na chodniku nie dając żadnych oznak życia. Zamarzła na śmierć. Radosna bogini na powrót stała się smutną boginią. Kucnęła przy niej i zdjęła z niej płaszcz, który założyła z powrotem na siebie. Zsunęła delikatnie powieki na kryształowe oczy. Wyjęła z kieszeni płaszcza podłużną szeroką świecę i ustawiła przed ciałem. Dotknęła palcem końcówkę od knota, a ta zapłonęła błękitnym lodem. Zawsze nosiła przy sobie świece, gdyż nie tylko smutek i chłód nie były jej obcy.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

To opowiadanie jak może niektórzy zauważyli jest z mojej innej książki. Postanowiłam je jednak przenieść tutaj ze względu na to, że spodobała mi się koncepcja zepsutych bogów, więc zamierzam zrobić z tego serię. Mam nadzieję, że mnie zrozumiecie.

Broken GodsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz