Rozdział 1

11 1 0
                                    

Widzę ją. Znów tam stoi. Pod tym samym drzewem, co ostatnio. Rozgląda się niepewnie, jakby czegoś szukała, lub kogoś. Obserwuję ją z daleka. Kuca na trawie i zaczyna grzebać w ziemi. Po co to robi? Nie wiem. Podrywa się na równe nogi i zaczyna uciekać w stronę lasu. Biegnę za nią, cały czas potykam się o własne nogi. Zaczyna wołać... moje imię. Raz po razie, coraz głośniej. Doganiam ją tuż przed strumykiem. Ciężko cokolwiek zobaczyć, cały las okrył się mgłą, jeszcze bardziej tajemniczą, niż Ona. Zaczyna płakać. Znów wypowiada moje imię, przez łzy, dławi się nimi.

-Patrick, błagam, pomóż mi... Jestem tu, ratuj mnie!

Krzyk wyrwał mnie ze snu. Poderwałem się z łóżka, cały mokry od potu. Zerknąłem na zegarek - powinienem być już w drodze do szkoły. Klasycznie...

Zbiegłem na dół jak potłuczony, zakładając po drodze koszulę w kratę. I jak zwykle zapomniałem o ostatnim stopniu, z którego kolejny raz w tym tygodniu spadłem, rozbijając sobie nos. Nie miałem zbyt wiele czasu, nie chciałem się spóźnić na lekcje do Riddle'a i nie mógł mnie zatrzymać nawet krwotok z nosa. Złapałem plecak i kawałek ręcznika papierowego i wybiegłem z domu prosto do auta. Sekundy dzieliły mnie od oblania egzaminu; jeśli bym nie zdążył, mógłbym pożegnać się z psychologią. Wbiegłem do klasy, gdy Riddle był niecałe dwa metry dalej. Zdyszany usiadłem w ostatniej ławce i wyciągnąłem długopis. Z wejściem nauczyciela, cała klasa ucichła. Był to najostrzejszy nauczyciel w całym liceum. I choćby ktoś się uparł, nie ma bardziej nieprzyjemnego belfra w tej budzie. Ci, którzy nie przychodzili na jego lekcje bez wyraźnego i dokładnego usprawiedliwienia nieobecności, łapali uwagi i jedynki. Spóźnienia nie istniały. Akurat byłem w klasie, gdzie z Riddlem mieliśmy w ciągu dnia 4 godziny, więc jeśli ktoś nie przyszedł na pierwszą lekcję, to miał nieobecność na wszystkich jego zajęciach tego dnia. Rzucił dziennik na biurko z taką siłą, że po sali rozszedł się huk tak wielki, że zastanawiałem się, jakim cudem to biurko jeszcze stoi. Stanął dumnie obok pierwszego stolika i zapiął guzik marynarki. Postał tak jeszcze kilka sekund, po czym jego wzrok skierował się prosto na mnie. Podszedł do mnie wolnym krokiem, a wzrok uczniów, których mijał po kolei, wędrował za nauczycielem, aż padł na mnie. Zatrzymał się nade mną i spojrzał z góry z pogardą.

-Panie Ross, nauczony? - Spytał z kpiną w głosie.

-Oczywiście. Inaczej by mnie tu nie było. - Odparłem, nie patrząc się na niego.

-Słabo kłamiesz, drogi chłopcze. Wyjmujemy kartki, macie pół godziny. Zaraz podam pytania. I jeśli złapię kogoś na ściąganiu, wylatuje stąd od razu. - Wrócił do biurka i zaczął dyktować pytania. Miał rację, nic nie umiałem. Pół godziny siedziałem i gapiłem się w pustą, podpisaną moim imieniem i nazwiskiem kartkę. Nawet gdybym umiał, to nic bym nie napisał. W głowie miałem jedną myśl. Kim jest tajemnicza dziewczyna, która pojawia się w moich snach, woła moje imię i błaga o pomoc? Nigdy nie odwróciła się w moją stronę, nigdy nie widziałem jej twarzy, nigdy nie słyszałem tak melodyjnego głosu. Tak przepełnionego strachem, smutkiem, cierpieniem. Tak delikatnego i gładkiego. Zamknąłem na chwile oczy, chcąc przypomnieć sobie cokolwiek na sprawdzian. Ale wciąż nic nie przychodziło mi do głowy. Dzwonek wyrwał mnie z zamyślenia. Oddałem moja kartkę na której zapisałem tylko imię i datę. Już po mnie.

Założyłem słuchawki na uszy i wyszedłem z sali. Klasa maturalna to istne piekło, od cholery nauki, brak czasu na cokolwiek. Postanowiłem, że nie ma co siedzieć dalej tego dnia w szkole, i tak skopałem sprawdzian. Zabrałem plecak i wyszedłem z budynku. Jako cel wycieczki wybrałem wzgórze za miastem. Było drugim miejscem, zaraz po moim pokoju, gdzie uwielbiałem spędzać czas, relaksować się. Nikt nigdy mi tam nie przeszkadzał, bo nikt nie wiedział o tym miejscu. W czasie jazdy myślałem o moim śnie, kompletnie odleciałem i to był ogromny błąd. Nie wiedząc kiedy, przed maskę wyskoczyła jakaś postać. Zahamowałem agresywnie, próbując uniknąć zderzenia. Spojrzałem zza kierownicy kto, lub co postanowiło wybiec na drogę. Zza długich, rudych włosów dostrzegłem bystre spojrzenie. Wyszedłem z auta i podszedłem do niej.

-Wszystko w porządku? Jesteś cała? - Spytałem patrząc, czy nic jej nie zrobiłem. - Wybiegłaś tak nagle...

-Gościu, prawie mnie rozjechałeś! Posrało Cię do reszty czy jak?! Zostaw mnie, kretynie. - Strzeliła mnie w twarz z liścia. Wtedy dostrzegłem jej twarz; tak bardzo podobna do dziewczyny z mojego snu. Głos również pasował. Złapałem się za policzek i patrzyłem, jak rudowłosa odchodzi w swoim kierunku. Stałem jak wryty, kompletnie nie ogarniałem. Czy ta dziewczyna naprawdę była tą, która co noc wykrzykuje moje imię w środku lasu? Czy właśnie spotkałem się  z moją senną zagadką? Moje życie od zawsze było jednym wielkim znakiem zapytania, zbiorem pytań bez odpowiedzi. Od niewyjaśnionego zniknięcia mojego psa, przez potajemny rozwód rodziców z nieznanego powodu, aż do rudej dziewczyny ze snu...




Witam wszystkich!

Postanowiłam, że w końcu opublikuję ten niezbyt długi prolog do nowego opowiadania. Nie jest w żaden sposób powiązane z żadnym z seriali, wszystko co się tu dzieje - wymyśliłam sama! Nawet sobie nie wyobrażacie jakie jest to dla mnie ciężkie. Dlatego wstawiam na razie tylko prolog, zobaczę jaki będzie odzew, a później pomyślę, czy warto dalej ciągnąć tę historię. Oczywiście "Bezdomnej" nie zawieszam ani nie likwiduję, ale pisanie dwóch opowiadań na raz nie będzie takie łatwe, dlatego prawdopodobnie wszystko będzie się pojawiało w dłuższych odstępach czasu. Dajcie mi koniecznie znać co myślicie o tej historii!

Całuję, vksummer

The Night We MetWhere stories live. Discover now