Dziesięć metrów w prawo ciągnęły się tory. Jeździły nimi przeważnie pociągi towarowe, rzadko kiedy pospieszne. Kilka kroków dalej, pod blokiem po lewej, siedziała kobieta z butelką taniego wina. Była mocno zaniedbana, widać było również, że to nie jej pierwsza butelka tego ranka. W każdą sobotę chodziłem tędy na spacery mając nadzieję, że wreszcie zaobserwuję coś ciekawego, ale nigdy nic się nie działo. Liście powoli spadały z drzew, zasypując swoją pomarańczą i żółcią chodniki i dachy samochodów. Spojrzałem na zegarek - zbliżała się dziewiąta. Mój poranny spacer z psem trwał już drugą godzinę, ale nie spieszyło mi się do domu ani trochę. Tego weekendu miałem jechać do ojca, mogę spędzać dwa dni w miesiącu z własnym rodzicem, podczas, gdy matkę, która zaczynała olewać mnie i moją siostrę na rzecz nowego faceta, widuję dzień w dzień. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz usłyszałem od niej, że mnie kocha, nie pamiętam, żebym ją przytulił w ciągu ostatniego roku. Jedni mają beztroskie życie z obojgiem rodziców, mają miłość, szczęście, ładny dom. Ja nie miałem ani miłości, ani szczęścia, na dodatek mieszkałem w sypiącym się domu na uboczu miasta. Wybudowano go w latach pięćdziesiątych. Ale cieszyłem się tym, że przynajmniej mam własny pokój i cudownego psa - trzyletniego owczarka niemieckiego.
Pogoda zaczynała się psuć, postanowiłem więc powoli wracać do domu. Musiałem się jeszcze spakować na wyjazd, do którego zostało mi zaledwie pół godziny. Przedzierając się przez wiatr wiejący prosto w moją twarz, kątem oka ujrzałem na torach postać. Z oddali usłyszałem stukot pociągu i głośny sygnał, że maszyna zbliża się do przejazdu kolejowego. Cali zaczęła straszliwie szczekać i wyrywać się w stronę torowiska; to była Taya. Nie zdołałem utrzymać psa na smyczy, zerwała się z niej i pognała w kierunku dziewczyny. Ja stałem jak wryty i tylko obserwowałem, czułem paraliż całego ciała. Ostatnie co usłyszałem to pisk psa zagłuszony klaksonem pociągu.
Zerwałem się na równe nogi. Kolejny sen, tym razem wyraźnie widziałem Tayę. Wszystko było tak realistyczne, że byłem pewien, że to naprawdę się wydarzyło. Spojrzałem na zegarek - dochodziła siódma. Sobota. To ten sam dzień jak ten we śnie. Wiedziałem, że to kompletnie nie może mieć sensu, ale byłem ciekawy, czy to nie była zapowiedź tego, co ma się wydarzyć. . Złapałem pierwsze lepsze ciuchy jakie znalazłem w szafie i przypiąłem Cali smycz do obroży. Ruszyłem w tę samą stronę, którą szedłem we śnie. Całe dwie godziny myślałem nad tym, czy to się stanie. I doczekałem się.
Przez pół godziny siedziałem w krzakach i obserwowałem z której strony nadejdzie Taya. Widziałem, jak delikatnie i zgrabnie wchodzi na torowisko uważając, żeby się nie pobrudzić. Ubrana była w białe spodnie i białą, elegancką koszulę, na ramiona zarzucony miała niebieski sweter. Rude włosy opadały na jej bladą twarz. Usłyszałem pociąg. Wybiegłem zza krzaczków i tyle ile miałem sił w nogach, pognałem w kierunku dziewczyny. Słysząc moje kroki i szczekanie psa spojrzała w naszym kierunku i przestraszyła się. Widziałem jej oczy - czerwone, opuchnięte. Puściłem smycz. Cali przebiegła na drugą stronę cała i zdrowa, a ja złapałem mocno Tayę a nadgarstek i pociągnąłem za sobą z torów. Czułem, jak trzęsie się pod nami ziemia. Donośny dźwięk klaksonu ogłuszył mnie, ale wciąż trzymałem Tayę za rękę. Leżała tuż obok mnie, Cali pobiegła trochę dalej i obserwowała nas. Po kilku sekundach żelazny kloc minął nas, całe szczęście nie zatrzymał się. Poczułem, że po moim policzku leci krew. Musiałem go rozciąć upadając na kamienie. Podniosłem się i pomogłem wstać Tayi. Wyrwała mi się i odepchnęła mnie tak, że prawie się przewróciłem. Spojrzała na mnie zza włosów. Obserwowała, jak lew swoją ofiarę. Czekała na ruch. Po chwili odeszła kawałek i usiadła na mokrej trawie. Schowała twarz w dłonie.
-Patrick Ross, jak zwykle tam, gdzie go nie powinno być. Dzięki za zrujnowanie mojego marzenia, frajerze. - Zaczęła na mnie syczeć. Cali podbiegła do niej i zaczęła szturchać ją nosem.
-Wiem, że mnie nie lubisz, ale może choć raz byłabyś dla mnie miła? Tym bardziej, że właśnie uratowałem Ci życie. - Wytarłem krew z policzka. Usiadłem na kamieniach.
-A prosiłam o to?
-Też byś tak zrobiła widząc samobójcę na torach.
-Czekałabym na tych jebanych torach razem z nim. Idę stąd, nie mam ochoty się na Ciebie patrzeć.
-Nie, nigdzie nie idziesz! - Złapałem ją za ramię i pociągnąłem w swoją stronę. Miałem wrażenie, że właśnie wypala mi dziurę w twarzy swoim wzrokiem. - Nigdzie nie pójdziesz dopóki nie wyjaśnisz mi, co tutaj robiłaś i dlaczego.
-Ty serio myślisz, że powiem obcemu typowi dlaczego chciałam się zabić? Masz coś nie tak z głową, Ross, idź się leczyć. - Znów mi się wyrwała.
-Może i masz rację. Nie wiem kto normalny przewiduje czyjąś próbę samobójczą co do minuty.
Zatrzymała się, powoli odwracając się w moją stronę. Cała się trzęsła.
-Jesteś psychiczny.
-I vice versa, Taya. To nie ja stałem na torach i czekałem na pociąg.
-Gówno Cię to powinno obchodzić! - Popchnęła mnie. Z ledwością utrzymałem równowagę. - Nie wiesz o mnie kompletnie nic, znasz jedynie moje imię i numer z dziennika, nie wiesz co przeżyłam i dlaczego się tutaj znalazłam, więc nie pierdol mi o tym, kto tu jest chory na łeb! - Jej krzyk rozdzierał mi uszy. Dokładnie tak jak w snach.
-Wiem, że widuję Cię co noc w snach. To mi wystarczy. Tam poznaję Cię cały czas. - Znów ten wzrok. - I masz przyjść w poniedziałek na zajęcia. Cali, do nogi. Wracamy.
Siedziałem przy kuchennym stole i dziugałem widelcem sałatę. Mama krążyła po mieszkaniu i wydzwaniała do ojca, ale nie odbierał. Zaczynało się ściemniać, a od kilku godzin powinienem być na drugim końcu miasta u taty.
-Ten skurwysyn nigdy nie odbiera wtedy, gdy trzeba. - Rzuciła telefon na stół i zaczęła sprzątać. - Patrick, coś się stało? Chodzisz taki przybity, smutny. - Milczałem. Nie mogłem nic jej powiedzieć, wzięłaby mnie za idiotę. Wstałem, odstawiłem talerz z resztkami rozbebranej sałaty na zlew i ruszyłem w kierunku schodów.
-Wszystko w porządku. Dobranoc, mamo. Chodź Cali, idziemy spać.
Zamknąłem się w swoim pokoju i wyjąłem szkicownik. Uznałem, że muszę narysować to, co widziałem. Bałem się, że po weekendzie Taya nie przyjdzie do szkoły. Przerażało mnie to, że tak dokładnie przewidziałem we śnie to, co się stanie. Rysowałem jak oszalały, ołówek niemalże łamał mi się pod naciskiem dłoni. Nie minęło 15 minut, a rysunek był gotowy. Dziewczyna stojąca na torach, włosy rozwiane lekko przez wiatr, eleganckie ubrania. Nie wiedząc w którym momencie, narysowałem nad nią kruka. Wielkie czarne ptaszysko wisiało nad nią jak diabeł. Szkic był przerażający. Dziwny spokój, na dodatek ten ptak...
Musiałem czekać dwa długie dni, aby upewnić się, że nie próbowała zrobić tego drugi raz.
Bałem się.
YOU ARE READING
The Night We Met
AcakJak mara nocna, powraca tylko w snach. Gdy zapada zmrok, a on zamyka oczy, pojawia się Ona. Pani jego snów, królowa jego myśli. Każdej nocy woła jego imię, błądząc po lesie jak dziecko we mgle...