Prolog

118 8 3
                                    

Ona

Pędząc myślami. Nie zapominając, kim jestem. Ciche szepty moich myśli. Ciche skargi moich cierpień. Zagubienie i strach, ukryte gdzieś w moim sercu. Ukrywane przeze mnie. Zapomniane przez innych. Wracają do mnie jak przypływ koszmarów. Jak napływ fali, porywającej mnie z nurtem rzeki? Lęk przed samotnością. Lęk przed cierpieniem.  Słysząc w oddali cichy szelest rzucających się w powietrzy liści. Widząc w oddali przepiekane, kruche widoki snującego się po ziemi deszczu. Przypominam sobie tamte chwile. I znów brak mi tchu. I znów się gubię. Moje myśli próbują udusi mnie w roju własnych cierpień. Próbują zdusić moja serce. Uczucie, tak nieznośne. Niedające znieś się same w sobie. Tkwiące w moim umyśle, nieodpuszczające. Jednak łapiąc jego spojrzenie. Jednak czując jego dotyk.  Trzymając go w swoich objęciach pozwalam sobie na chwile odetchnienia. Chwile zapomnienia. Jego ciepłe ręce błądzą po mojej twarzy, tak jakby chciały uchwycić jej każdy szczegół. Jego spojrzenie, zakrywa za sobą resztki samotności. Mojej samotności. Nasze ciała ocierają się o siebie, wijąc się pod każdym doznaniem. Delektując się każdym dotykiem, wzdychamy. Nasze oddechy szumią nam w umysłach. Krążą po cienkich granicach naszych umysłu. To jedno spojrzenie i to jedno dotknięcie. I już czuje się jakbym odżyła. Gdy spoglądam na jego usta, mój oddech staje się cichy i nierównomierny. Nasze usta lekko łączą się w pocałunku. Jedynie muskając się tą chwila. I gdy staram się utrzymać w przekonaniu, ze to tęsknota. I gdy staram się uświadomić, że jest to jedyną prawda. Mój wilk już się zapomina. Oddaje się pragnieniu. To, co było kiedyś rutynom, dziś staje się wyłącznie spełnieniem.

On

Uchwytuje ten moment, gdy nasze spojrzenia znów się krzyżują. Trzymam ją delikatnie, jakbym była z porcelany. Dotykam jej skroni, obejmuje rękami. Spoglądam oczami. W końcu odsuwam się od niej. I choć jest mi ciężko, to wiem, że tak trzeba. Zatraceni w sobie, pomału się gubimy. Jednak pomimo tego w moim umyśle, zradza się nadzieja. Mała, ale jednak jedyna.  Niezaprzeczalna, moja własne. Chwytam ją delikatnie za rękę. Próbuje zapamiętać ich dotyk, bo już wiem, że nigdy nie pozwolę sobie na takie pieszczochy. Z ciężkim spojrzeniem i ze zranionym sercem.  Przyznaje sobie racje, że to było wspaniałe. Cicho ,posmutniale wypowiadam jej imię, tak jakby było to zakazane. I staram się uwierzyć, że to było przez nas zaplanowane. Ze ten pocałunek nic nie znaczył. Że było i jest jak dawniej. Że jesteśmy znów tacy sami. Musze dać sobie rade. Zaklinam samego siebie. Po co tu przyjechałem? Przez chwile panująca pustka w umyli i nagle ciche warknięcie. Tak, teraz już pamiętam. Między nami nic nie ma. I choć tak bardzo próbuje w to uwierzyć, nie daje rady. Łącze nasze usta, tak jakbym próbował zatrąci ją w sobie. Gdy ja tak całuje nagle sobie przypominam. Te dawne chwile. Uśmiechy. Niezapomniane momenty. Jej czerwone usta. Jaskrawy blask jej oczu. Brakowało mi tylko jej. Mojej jedynej iskry szczęścia. Jaskrawego płomienia. Brakowało mi tylko tej jednej dziewczyny. Wsłuchując się w dźwięk, śmiejących się dzieci, przymykam swoje oczy. Zrobię to tylko na chwile. Ten ostatni raz, przypomnę sobie tamto pragnienie. Obiecując sobie, że kiedyś pozwolę odejść temu uczuciu.

Full MoonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz